Jedni chwalą wędliny z czasów PRL, inni wieszają na nich psy. Oczywiście warto uściślić, o który okres PRL chodzi: a chodzi mi o tak zwaną "dekadę gierkowską", której pierwsza połowa to był względny (bardzo względny w stosunku do Zachodu) dobrobyt, a druga - narastająca fala kryzysowa. Lata osiemdziesiąte to już była bida po prostu piszcząca, więc nie ma o czym pisać.
Z tego, co pamiętam, bardzo łatwo za Gierka było o dobrą wędlinę: wystarczyło ją zrobić samemu :) A tak bez żartów, to istniała ogromna różnica pomiędzy szlachetnymi wędlinami, jak szynki, balerony, polędwica, a wędlinami z mięsa rozdrobnionego, jak kiełbasy. Chociaż np. taka kiełbasa szynkowa była naprawdę znakomita: no, ale do niej wchodziło mięso w dużych kawałkach, nie mielone, do którego dodawane było wszystko: łącznie z mielonymi kośćmi (tak tak - to nie jest bynajmniej wynalazek współczesny!). Kiedy chodziłam do podstawówki, przez długi czas odżywiałam się prawie wyłącznie sałatką własnego pomysłu i wykonania, na którą składała się kiełbasa szynkowa, ogórki kiszone, przepyszna kwaśna śmietana, cebula, sól i pieprz. Mama umierała nie mogąc wcisnąć we mnie obiadu :)
Co już zdumiewające - ówczesne parówki (nazywały się "parówki" i był jeden ich rodzaj) były naprawdę bardzo, ale to bardzo, dobre.
I to właśnie z kiełbasy szynkowej, a nie z mortadeli, robiło się słynne kotlety, przez redaktorów Gazety Wyborczej uznanej nie tak dawno temu za namiastkę schabowych :) Bo mortadela akurat to nie była dobra wędlina, i tu nikomu nie ustąpię, bo do dziś mam w ustach jej dziwny posmak! Dopiero gdy spróbowałam prawdziwej, oryginalnej, włoskiej mortadeli, mój absmak do niej zginął: według mnie jest to jedno z najdoskonalszych dzieł wędliniarskich na świecie - równać się z nią mogą tylko surowe dojrzewające szynki włoskie, chiszpańskie czy słowiańskie (prsiuty).
Oczywiście, większy wybór wędlin (i znacznie lepszych niż normalne sklepowe) był w sklepach komercyjnych. Nie - nie zza żółtych firanek. To były sklepy ogólnodostępne, tyle, że ceny tam były sporo wyższe: rodzice zakupy robili tam absolutnie sporadycznie (zwłaszcza, że ojciec robił najlepsze pod słońcem wędliny ...).
Z całą pewnością dawne wędliny zawdzięczały swój smak specjalistom, którzy jeszcze byli specjalistami, ale też dużej ilości tłuszczu. Jako dziecko nie cierpiałam tłuszczu wokół szynki i zawsze bardzo starannie go odkrawałam, ale dziś wiem, że to właśnie tej tłustej warstwie wędlina zawdzięczała smak i wilgotność. Obecnie, gdy robi się szynki zupełnie pozbawione tłuszczu, są one suche i niesmaczne. Nie jest to niczyja wina: chyba tylko nas, konsumentów ...
Inne tematy w dziale Rozmaitości