Poznań ma problem - inwazję raków luizjańskich. Ten obcy u nas gatunek, zawleczony do Polski już kilkadziesiąt lat temu, sieje spustoszenie w poznańskich zbiornikach wodnych. Dlatego Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska wyłoniła wykonawcę, który dokona odłowu intruzów. Raki będą odławiane ręcznie, na trzech stanowiskach, każde z nich obsadzone przez dwie osoby. Zdobycz będzie obiektem badań lub też wyląduje na stołach zwierząt w schroniskach lub ośrodkach rehabilitacji (zdaje się, że dla zwierząt, choć raki, nawet te luizjańskie, to smaczne zwierzęta, lubiane przez ludzi).
A tych dzielnych dwójek czujnie obserwować Straż Miejska - jak pisze miejscowa gazeta "aby uniknąć podszywania się kłusowników pod działania zespołu".
Przyznam Państwu, że po przeczytaniu tej ostatniej informacji padłam. Na całym świecie miejscowi walczą z gatunkami inwazyjnymi: w USA np. z tołpygą, w Australii - z królikami i karpiami: tak, naszymi poczciwymi, mądrymi rybami, tak wysoko cenionymi np. w Japonii. Zawsze odbywa się to tak, że oprócz wyspecjalizowanych służb na niechciane zwierzęta poluje też miejscowa ludność i poczytuje to sobie za patriotyczny obowiązek. Oczywiście, jeżeli filantrop ma ochotę zjeść takiego karpia, tołpygę czy królika, to nie tylko może to zrobić swobodnie i oficjalnie, ale jeszcze jest mu to poczytywane za dobry uczynek.
Nie w Polsce. W Polsce podatnicy zapłacą nie tylko za odłów smacznych raków, ale i za ich utylizację.
Pierwszy raz w życiu mam ochotę napisać "tenkraj jest chory".
https://wydarzenia.interia.pl/wielkopolskie/news-inwazja-rakow-w-poznaniu-zmasowana-akcja-odlawiania,nId,6904331
Inne tematy w dziale Rozmaitości