"Mając wspaniały żołądek, który potrafił strawić wszystko, Martin posiadał też
umiejętność dobierania potraw jednocześnie pożywnych i tanich. Zupa grochowa zajmowała poczesne miejsce w jego jadłospisie, podobnie jak ziemniaki i duża, bura fasola, przyrządzana po meksykańsku. Ryż, przyprawiony sposobem, którego gospodynie amerykańskie nie znają i nigdy się nie nauczą, pojawiał się na stole Martina przynajmniej raz na dzień. Suszone owoce kosztowały mniej niż świeże, toteż miał ich zazwyczaj cały garnek w zapasie i jadał z chlebem zamiast masła. Z rzadka urozmaicał swoje menu kawałkiem befsztyka lub sztuki mięsa. Dwa razy dziennie pijał kawę bez mleka ani śmietanki, wieczorem zaś zastępował ją
herbatą; zarówno kawa, jak i herbata przyrządzone były znakomicie." Jack London, "Martin Eden"
Jack London to, moim zdaniem, bardzo niedoceniany pisarz. Co prawda, mimo upływu czasu, jego książki cieszą się popularnością, ale są traktowane jako przygodowe. Dla mnie London to przede wszystkim studnia bez dna, jeżeli chodzi o informacje na temat psychologii, społeczeństwa, ekonomii i z wielu innych dziedzin. "Martin Eden" to, obok "Księżycowej Doliny", najwybitniejsza powieść tego pisarza. Zacytowany przeze mnie fragment odnosi się, oczywiście, do żywieniowego aspektu bohatera powieści: genialnego samouka i człowieka o żelaznej woli. Ponieważ Martin Eden na ówczesnym etapie życia groszem nie śmierdzi (eufemizm - jest biedny jak mysz kościelna!), kwestię zaopatrzenia w jedzenie traktuje rzeczowo i naukowo, wynikiem czego są potrawy bardzo tanie i zdrowe równocześnie.
Żywność podrożała bardzo nierównomiernie. Cena cukru, który kupuję bardzo rzadko, zaszokowała mnie ostatnio: osiem złotych za kilogram. Cóż - dwa kilo wystarczy mi na pół roku, włącznie z robieniem przetworów, więc przeżyję to bezboleśnie. Cena masła, według mnie, podskoczyła, ale bez przesady: zawsze kupuję bardzo dobre, które się ceni z natury.
Owoce i warzywa w tym roku są tańsze niż rok temu. Pomidory, papryka, fasola szparagowa, morele, jabłka - chyba wszystko, mimo inflacji, cenę ma niższą niż w ubiegłym roku. Zrobiłam wyjątkowo dużo przetworów: pomidory suszone na słońcu, kiszone ogórki, marynowane papryki, soki jabłkowe bez cukru, dżemy: z jabłek i węgierek też bezcukrowe, a do porzeczkowych trochę słodyczy dodałam. Przeciery pomidorowe i takież soki (słoiki i butelki zbieram przez cały rok, żeby na jesieni nie kupować). Podczas wysypu grzybów nazbierałam kurek, maślaków, prawdziwków i podgrzybków i zrobiłam suszone i marynowane oraz trochę zamroziłam.
Od razu wyjaśnię, że moja gmina zafundowała mi dużą dopłatę do paneli słonecznych; prawie drugie tyle dostanę w zwrocie podatku, więc prąd mam za darmo.
Jeśli chodzi o mięso, to niektóre zdrożało, a inne wcale. Generalnie - trzeba polować na promocje. W internecie można sprawdzić ceny w wielu sklepach i wybrać ten, w którym zakupy są najbardziej opłacalne. W tej chwili, a właściwie do wczoraj, w pewnej niemieckiej sieci można było kupić udka z kurczaka po 7,99 i łopatkę wieprzową po 12,99 za kg, a w innej sieci sklepów - pierś gęsi (z kością!) po 60 zł za kg. Wybór jest dość oczywisty. Zresztą przyznaję, że kupowanie elementów z drobiu zawsze jest sporo droższe, niż całej tuszki - od dziesiątków lat kupuję całe ptaki, wykrawam z nich uda, piersi i skrzydełka, a resztę zużywam na korpus. Obecnie widziałam porcję rosołową z gęsi za 11 zł/tackę. Dojenie leniwych frajerów - i proszę się na mnie nie obrażać. Chodzi mi o mądre kupowanie w czasie inflacji, a do tego trzeba zmienić swoje nastawienie.
Ryby ... Uwielbiam, a nigdy nie były tanie. Poradziłam sobie w ten sposób, że znalazłam w internecie sklep, w którym ryby są śwież i naprawdę tanie: w tej chwili turbot kosztuje 30 zł/kg. Kto wie, ten wie i doceni. Wcześniej przetestowałam co najmniej kilkanaście adresów, ale zawsze był jakiś mankament. Państwo też powinni tak zrobić.
Aha - sprzedam Państwu patent moich rodziców. W czasach mojej młodości jajka były strasznie drogie, potem bardzo tanie, a potem znów podrożały. Rodzice zawsze ze skorupek wytrząsali resztki białka; dopiero wiele lat później zobaczyłam słynnego mistrze kuchni Jacques Pepin, który robił to samo (a nawet wygarniał resztki palcem!) i ciesząc się bardzo - on zawsze się cieszył, gdy mógł zaoszczędzić - że na każdych 10 jajkach oszczędza jedno. Chyba warto? ...
Gdy się piecze w piekarniku, dobrze jest energię wykorzystać maksymalnie i piec więcej, a potem zamrozić. Wyjaśniam, że np. dwa chleby pieką się około 10 minut dłużej niż jeden, ale to naprawdę jest i tak bardzo opłacalne. Jeśli pieczemy np. mięso i ciasto, to oczywiście nie wstawimy ich razem, ale można włożyć przygotowane mięso natychmiast po wyjęciu ciasta, gdy piekarnik jest jeszcze gorący.
Rosołu trzeba zrobić więcej, a garnek - po wystudzeniu - trzymać w lodówce lub rosół zamrozić. To samo z mięsami w sosie, które się duszą godzinami: warto je zrobić z minimalną ilością przypraw, a potem, wyjmując odpowiednie porcje do rondelka, dodawać codziennie inną bazę smakową.
Warto też wiedzieć, że im dłużej poddajemy coś obróbce cieplnej, tym więcej prądu/gazu/węgla zużywamy. Z tego względu steki można robić dla jednej osoby, bo smażą się krótko, a tanie, ale twarde, mięso, które się dusi długo, powinno się robić w dużych porcjach.
Jedzenia na wynos nigdy nie lubiłam: drogo i niezdrowo. Restauracje lubię, owszem, ale na czas kryzysu jestem w stanie powstrzymać się przed jadaniem na mieście.
Oczywiście to są rady dla osób rozsądnych - nie tylko dla osób biednych, ale, po prostu, mądrych. Oczywiście nie adresuję tekstu do milionerów, bo to bez sensu, ale nawet osoby zamożne mogą na nich skorzystać. Nawet niewielkie oszczędności mogą się przełożyć na pieniądze odłożone na urlop, książki, teatr, perfumy czy nowy laptop dla dziecka!
Inne tematy w dziale Rozmaitości