Z bigosem jest jak z każdą klasyczną potrawą domową: niby wiadomo, o co chodzi, a jednak każdy robi go po swojemu. Mało tego - pewnie każdy robi tę potrawę trochę inaczej, choćby wykorzystując inne rodzaje mięs. Sama praktycznie nigdy nie powtarzam bigosu w dokładnie tej samej odsłonie, bo też zazwyczaj bigos to dla mnie klasyczna zimowa potrawa dedykowana wykorzystaniu resztek mięs (taki zresztą jest rodowód bigosu, zwanego wówczas bigosikiem). Czasem dodaję do bigosu pomidory, częściej jednak nie, ale za to nigdy nie podlewam bigosu winem.
W ogóle z tym winem do bigosu to jest jakaś zagadka. Stare książki kucharskie, włącznie z "Kucharką litewską", nie przewidują tego dodatku, wina nie dodawała też sama Nela Rubinstein. Choć bardzo lubię potrawy gotowane z dodatkiem wina, to do bigosu on po prostu nie pasuje. Wino świetnie się komponuje z wołowiną, pieczarkami i i cebulą oraz w innych francuskich zestawieniach, ale w bigosie brzydko dominuje i przejmuje pierwsze skrzypce. Przykład niemieckiej kapusty kiszonej podlewanej białym winem zupełnie mnie do tej kombinacji nie przekonuje.
Jeśli jednak ktoś chce podkręcić smak bigosu alkoholem, to istnieje kilka dobrych opcji. Oczywiście łącka śliwowica - to nasuwa się samo; gin jednak też się nadaje. Jednak moim odkryciem ostatnich lat jest dodatek piwa. I proszę mi wierzyć - to jest genialne połączenie!
Inne tematy w dziale Rozmaitości