Czy to w ogóle ma sens - pisanie o potrawach sezonowych? ... Wiem: to jest trendy; sezonowość teraz się nosi niczym dawniej futra. No ale czy można mówić o sezonowości, gdy wszystko można kupić przez okrągły rok?!
Jeszcze za moich czasów kalendarz kulinarny był ewidentnie dostosowany do pór roku. Lato, oczywiście, to był sezon na wiele owoców i warzyw, które jesienią uzupełniane były choćby dyniami. Zima zaczynała się na bogato, bo wszystkiego było jeszcze w bród (nawet pomidorów, których ostatnie zielone niedobitki były zrywane i zawijane w gazety, a potem układane w pudełkach - w ten sposób dojrzewały stopniowo przez kilka tygodni); niestety, ostatnie jabłka kończyły się gdzieś w grudniu/styczniu i od tej pory pozostawały do dyspozycji marynaty, kiszonki, soki i inne przetwory. Złaknione witamin organizmy zadowalały się chlebem ze smalcem lub masłem i czosnkiem albo cebulą - jadły to nawet dzieci. Kiszona kapusta, ogórki, grzyby - to musiało wystarczyć do wiosny.Zapobiegliwi, jak moi rodzice, trzymali na parapetach skrzynki z zieleniną: pietruszką, szczypiorkiem i koperkiem. Z natki pietruszki oraz, oddzielnie, liści lubczyku, mama robiła rodzaj mocno słonej, ubitej w słoikach kiszonki, ale to nie było to, o czym się marzy wieczorową porą ...
Nikt, absolutnie nikt z młodych ludzi nie jest w stanie wyobrazić sobie radości z pierwszych wiosennych rzodkiewek czy sałaty. Tata miał zarówno namiot foliowy (własnoręcznie zrobiony oczywiście), w którym w maju sadził rozsadę pomidorów, papryki i ogórków, bakłażanów i patisonów, melonów i arbuzów; czasem bardziej egzotycznych roślin - to było jego hobby. Sezon zawsze jednak zaczynał się od rzodkiewek i różnego rodzaju sałat, z naciskiem na "Królową Majowych", ulubioną sałatę mamy. Nie można było pozwolić na to, żeby ziemia leżała odłogiem! Jeden rok był szczególnie udany, gdy tata zasilił ziemię kompostem wyjątkowo obficie, i rzodkiewki porosły wręcz monstrualne - miały wielkość, i wcale nie przesadzam, damskiej pięści. Obie z siostrą byłyśmy zachwycone, bo przez dłuższy czas mogłyśmy się żywić prawie za darmo i prawie bezkalorycznie: rzodkiewka, twarożek i sól :-D
Pierwszą sałatkę wiosenną robiło się z rzodkiewek, jajek i szczypiorku. Na cztery osoby bierze się osiem jajek ugotowanych na twardo - białka posiekane, żółtka osobno rozgniecione i wymieszane z solą, pieprzem, łyżką musztardy i śmietaną - tyle, żeby sos miał konsystencję ciasta na naleśniki. Co najmniej dwa pęczki umytej i osuszonej rzodkiewki kroimy jak kto lubi - w plastry, półplastry, kostkę - i dodajemy szczypiorek drobno posiekany: ile kto lubi. Do smaku. Mały pęczek, duży pęk, dwa pęki ... Oczywiście bez przesady, żeby nie zabić smaku rzodkiewek.
Uwierzą Państwo, że do tej pory robię taką sałatkę przynajmniej raz w roku dla siebie i męża? ... To trochę jak powrót do krainy dzieciństwa; i choć te dzisiejsze rzodkiewki nie umywają się do tych z czasów mojej młodości (nie są nawet w połowie tak ostre), to podróż sentymentalna bywa zazwyczaj udana!
Inne tematy w dziale Rozmaitości