Naleśniki wolę smażyć niż jeść. No naprawdę - niby to samo pisała Nela Rubinstein, ale ja akurat nie kłamię: ona niby odpręża się w kuchni przy smażeniu, ale robi to na dwóch patelniach, żeby było szybciej. Ja używam jednej patelni, i to niedużej.
Nie wiem, czy coś jeszcze, poza chlebem, jest tak uniwersalne, jak te cienkie placki. Można je jeść na zimno i na ciepło; na słodko i na słono; same i z dodatkami. Pasują na śniadanie, da się z nich zrobić "makaron" do zupy, podstawę drugiego dania i deser, ale świetne są też na kolację. Obecnie syn jest dorosły i sam smaży naleśniki ze swoją dziewczyną, ale swego czasu to właśnie mamine naleśniki z dżemem jabłkowym (najlepszy!) były jego ukochaną potrawą śniadaniową, jak niegdyś dla mnie - maminy kartoflak.
Istnieje oczywiście klasyczny przepis na naleśniki, ale po tych kilkudziesięciu latach wypracowałam swój własny, który dla moich domowników jest najlepszy. Od dawna używam mieszanki mąki pszennej albo orkiszowej plus jakiejś innej: np. żytniej razowej czy gryczanej. Oczywiście mam też własny, od dawna sprawdzony, przepis na ciasto - fakt, jest trochę inny niż większość dostępnych, ale zapewniam, że naleśniki wychodzą znakomite: pachnące, cieniutkie, i choć zaraz po zdjęciu z patelni wydają się kruche, to gdy poleżą przez kilka chwil jeden na drugi, dają się bardzo łatwo zwijać.
2 szklanki (mniej więcej równa proporcja pszennej, żytniej razowej i gryczanej)
1 szklanka mleka zsiadłego, kefiru albo maślanki
1 szklanka wody (może być gazowana)
3 jajka
łyżka oleju albo stopionego masła
szczypta soli
Wszystko razem dokładnie roztrzepać i zostawić na co najmniej pół godziny pod ściereczką - zazwyczaj to wystarczy. W przypadku tego przepisu radzę jednak odstawić na całą noc albo cały dzień - ciasto wówczas przejdzie podobny proces, jak w przypadku chleba na zakwasie, i będzie o wiele zdrowsze.
Do smażenia używam zwykłej żeliwnej cygańskiej patelni, ale na pewno można zastosować taką specjalną do naleśników.
I na koniec uwaga: oczywiście można się bawić w smarowanie pędzlem czy papierowym ręcznikiem, ale ja ZAWSZE używam (jak moja mama, jak babcie - jak wszyscy kiedyś) kawałka słoniny nadzianej na widelec. No jasne, że wegetarianie mnie nie posłuchają, ale całą resztę ludzkości serdecznie do tego zachęcam. Daję uroczyste słowo honoru byłej harcerki że tego tłuszczy wytopi się tyle, co kot napłakał, a jest do naprawdę o wiele zdrowsze i o niebo łatwiejsze, niż pozostałe sposoby.
Usmażone naleśniki układa się na talerzu, jeden na drugim. Można je jeść "jako takie", ale jeżeli chcemy czymś nadziać, to nadzienie nakładamy na tę stronę lepiej przysmażoną, "pierwszą", i składamy w kopertę czy w rulonik. O, rulonik nadziany białym serem z cukrem, cynamonem, odrobiną śmietany jadam, wbrew początkowym zastrzeżeniom, bardzo chętnie - trzeba go tylko ładnie obsmażyć na maśle klarowanym. Bardzo szybko się rumienią!
Inne tematy w dziale Rozmaitości