Zapewne dla osób z kulturowego kręgu anglosaskiego jedzenie na pocieszenie to zapiekany makaron z dużą ilością żółtego sera (tak przynajmniej wynika z moich obserwacji). W naszej rodzinie, od wielu pokoleń, taką potrawą jest kartoflak, czyli masa z surowych tartych ziemniaków z tartą cebulą, jajkami i skwarkami. Taki jeden wielki placek ziemniaczany, tylko pieczony w formie albo w prodiżu (z prodiża wychodzi nawet lepiej, niż z formy). Oczywiście niezmienne są tylko dwa składniki: ziemniaki i cebula. U nas nigdy nie dodawało się czosnku; zresztą nikt nigdy i nigdzie w naszych okolicach tego nie robił.
Prosta potrawa: dwa kilo mącznych ziemniaków i jedną bardzo dużą albo dwie nieco mniejsze cebule obrać, pokroić w mniejsze kawałki i zmiksować w robocie kuchennym. Oczywiście kiedyś ojciec robił to na tarce; i przyznaję, ma to sens - ja jednak korzystam z dobrodziejstw nowoczesności. Kartoflak niewiele traci na smaku.
Oczywiście ziemniaki powinny być mączyste - typ kulinarny C albo B/C; nie wyjdzie też dobry kartoflak z ziemniaków młodych - no, ale w listopadzie raczej nam to nie grozi. Do zmiksowanej masy należy dodać sól (na tę ilość warzyw - duża łyżka z niewielkim czubkiem, ale to zależy od gustu), łyżeczkę mielonego pieprzu i pół szklanki śmietany lub śmietanki - znacznie poprawia to i smak, i wygląd potrawy, bo ziemniaki wtedy tak nie czernieją. Tak jak wcześniej napisałam: żadnego czosnku. Żadnego też majeranku, choć wiem, że niektórzy lubią w ten sposób popsuć znakomitą potrawę. Cztery surowe jajka i tyle.
To jest kartoflak w wersji postnej albo ... balcerowiczowskiej. U nas końcówka lat osiemdziesiątych, ale zwłaszcza pierwsza połowa kolejnej dekady, były biedniutkie - oj, jakie bardzo biedniutkie! (Pozdrawiam serdecznie, panie Leszku!), i ta wersja postna bywała ratunkiem w czasach prawdziwego niedostatku. Zwyczajnie - ziemniaki były tanie, kury też (zwłaszcza, że rodzice mieli przy domu ogródek, gdzie uprawiali wszelkie warzywa, łącznie z ziemniakami, no i własne kury), więc to była częsta potrawa na naszym stole. Przyznaję - o mięso nie zawsze było łatwo, więc wkładką mięsną często były po prostu skwarki ze słoniny. Kiedyś, jako nastolatka, wolałam wersję bez, ale teraz sama zrobiłam ostatnio taką ... Można pokroić kawałek boczku - surowego lub wędzonego, co kto woli - i przesmażyć do lekkiego zrumienienia, pod koniec dodając pokrojoną cebulę. Można też wykorzystać resztki mięs pieczonych (ale bez sosów i raczej w polskim rycie przyprawowym; curry czy masala niekoniecznie będzie pasować) albo z rosołu. Mięsa nie powinno być więcej, niż połowa masy ziemniaczanej.
Wymieszać wszystkie składniki bardzo dokładnie i włożyć do sporej brytfanny albo prodiża. Piec dwie godziny w temperaturze 180 stopni - wierzch powinien być bardzo rumiany. Gorący kartoflak świetny jest od razu, ze szklanką mocnej, gorzkiej herbaty, ale równie dobry następnego dnia, pokrojony w plastry i odsmażony na patelni.
Aha - piszę ten tekst głównie z jednego powodu: kiedyś dałam się uwieść przepisom nakazującym odlewanie wody z masy ziemniaczanej. Rodzice tego nie robili, ale kto młody nie eksperymentuje? ... Nawet Nela Rubinstein tak zalecała! Otóż - nie róbcie Państwo tego. Jeśli ziemniaki są odpowiedniej klasy, to nawet nie wolno tego robić! Owszem - jeśli masa jest bardzo wodnista, to można dodać łyżkę albo dwie mąki ziemniaczanej, ale masa gęsta to masa sucha: czyli niesmaczna.
Inne tematy w dziale Rozmaitości