"Słońce Peru, mistrz bajeru" - taką oto ksywkę zyskał niemiecki polityk, którego obsadzono w roli premiera polskiego rządu. Na mnie jego urok nigdy nie działał, ale znam kilka starszych pań, które były wręcz zakochane w nim i w Komorowskim. Dziś widać, że epoka polskiego Donalda odeszła w przeszłość: teflon, którym rzekomo miał być pokryty, jest nie tylko porysowany, ale nawet zdążył spełznąć - a jak wiadomo teflonowe naczynie po zarysowaniu jest trujące.
Tusk miał do wyboru: albo nie poruszać kwestii przepisania majątku na żonę, ale powiedzieć coś, co by - z ludzkiego punktu widzenia, nie zaś od strony prawnej - zamknęło usta przeciwnikom. Ot - na przykład, że żona grozi odejściem i tylko tak hojny dar jest w stanie ją zatrzymać. Albo, dajmy na to, że połowica jest tak rozrzutna, że ... no, wiadomo. Ale nie - były premier postanowił popełnić polityczne harakiri i palnął, że skala nagonki była taka, że przepisanie majątku na żonę wydawało się jedynym rozsądnym pomysłem!
Oczywiście natychmiast nasuwa się pytanie: czy Tuskowa z majątkiem Tuska jest bardziej odporna na hejt, czy może ten hejt zamilkł ze względu, że teraz premierowa ma taaaaaaką górę forsy? ... No absurd, oczywiście. Ruch Tuska prawdopodobnie był nieunikniony za względu na sytuację procesową jego protegowanego, Sławomira N., który nie tylko może zacząć sypać (choć pewnie będzie tego unikać, bo kto chciałby dostać pocztą łeb ryby, a potem spocząć na dnie morza w betonowych butach? ...), ale w którego zapiskach mogą się znajdować rzeczy kompromitujące Don Tuska. Świadkowie też mogą chcieć mówić ... Tak, przepisanie majątku na żonę w takiej sytuacji (choć w sądzie nic mu to nie pomoże) pewnie było nieuniknione, ale tłumaczenie - najgorsze z możliwych.
A mógł Tusk zrzucić wszystko na źle prowadzącą się powołowę ....
Inne tematy w dziale Polityka