Od domu rodzinnego do budynku podstawówki miałam jakieś sto metrów bezpiecznej wiejskiej drogi; nawet na krótką przerwę mogłam wpaść do domu, jeśli biegłam bardzo szybko, a już podczas przerwy długiej mogłabym tam spokojnie iść na drugie śniadanie. Wolałam jednak jeść obiad w szkolnej stołówce - razem z koleżankami, a w dodatku pyszny. Naprawdę: kucharki z mojej podstawówki gotowały chyba niewiele gorzej, niż rodzice! Nie wiem, czy były po szkołach gastronomicznych, czy też amatorkami, ale obiady w szkolnej stołówce były bardzo smaczne, urozmaicone i zdrowe. Może dlatego, że kucharki to były matki, babcie, ciotki dzieci chodzących do szkoły, a w ogóle wszyscy ze wszystkimi się znali, przynajmniej "z gminy" albo z kościoła, albo z GS-u, albo z okolicznego targu? ... A może też dlatego, że w stołówce jedli wszyscy: dzieci miejscowe i dojeżdżającej do mojej szkoły gminnej, nauczyciele, same kucharki i ich dzieci, i po prostu głupio było robić sobie tyły w czasach, gdy wymiana uprzejmości była podstawą bytu? ...
Pamiętam do dziś smak gulaszu z kaszą pęcak - zestawu, które wiele osób wspomina jako ohydę (jako "garni" służył ogórek-korniszon przekrojony wzdłuż na pół, co było jakąś ówczesną stołówkową modą. W domu też się podawało tego nieszczęsnego ogórtasa (ojciec był mistrzem wszechświata w robieniu korniszonów i papryki marynowanej), ale u nas podawało się również buraczki zasmażane - to był punkt obowiązkowy!). Ja to po prostu uwielbiałam! Gulasz był bardzo długo gotowany, prawie do zupełnego rozpadnięcia się mięsa, i kolor miał mało zachęcający, ale jak smakował! ... Nawet w domu nigdy nie jadłam tak pysznego, choć rodzice oboje byli rewelacyjnymi domowymi kucharzami. O dziwo - dopiero wiele lat później, w restauracji dobrego hotelu na Chorwacji, zjadłam potrawę, która tamtej stołówkowej dorównywała, choć nie była podana z pęcakiem: i to jej ujmowało sporo uroku.
Pęcak (dziś pisze się: pęczak) to kasza właściwie zapomniana. Niby można ją kupić w sklepie, czasem nawet ktoś próbuje ją ugotować, ale już tylko garstka wie, jak to zrobić. Słyszałam, jak pewien kucharz o ogólnopolskiej renomie twierdził, że pęcak jest twardy, bo nie da się go rozgotować, i takie zdanie ma wiele osób. Mam książkę kulinarną z kaszami w roli głównej, gdzie autorzy-dyletancji traktują pęcak na równi z innymi kaszami. A pęcak po prostu MUSI być gotowany o wiele dłużej, niż standardowe 20 minut!
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu panie domu doskonale wiedziały, że pęcak (bo ten sposób jest dedykowany właśnie tej kaszy) należy pogotować kilkanaście minut, a następnie owinąć w gazety, poduszki, pierzyny czy tam kołdry przez wiele godzin, aż dojdzie do właściwego stopnia miękkości. Ja opłukany na sicie pęcak zalewam 2,5 krotnością objętości zimnej wody - czyli na jedną szklankę kaszy biorę 2,5 szklanki wody), doprowadzam do wrzenia, solę i gotuję pod przykryciem, na małym ogniu, przez CO NAJMNIEJ godzinę, a potem wstawiam przykryty szczelnie garnek do wielkiej papierowej torby, ściśle owijając garnek tym papierem, i dodatkowo owijam w koc specjalnego przeznaczenia. Odstawiam na kilka godzin. Wówczas kasza jest jeszcze ciepła, miękka (aczkolwiek nie rozłazi się - ma ten punkcik "al dente" w samym środku) i można ją podawać od razu albo wystudzić, wstawić do lodówki, i następnego dnia podgrzać na skwareczkach ze słoniny. Albo na drobno pokrojonej cebuli, zeszklonej na oleju lub smalcu. Podać solo, z sosem grzybowym albo - po prostu - z kefirem czy zsiadłym mlekiem. Smacznie, tanio i zdrowo - gwarantuję, że jest to jedzenie o wiele smaczniejsze i zdrowsze, niż sushi, kebab czy nawet większość wegańskich potraw.
Odniosłam kiedyś - och, może jakieś 15 lub 20 lat temu - gdy bardzo wybrednym gościom, takim, co to cały świat zjechali (naprawdę, i nawet od dłuższego czasu nie czują potrzeby chwalenia się tym), wszystko jedli, dbają o siebie, są fit i w ogóle - kulinarny sukces, bo do drugiego dania podałam właśnie długo gotowaną kaszę pęcak, odsmażoną na wcześniej przygotowanych skwareczkach, a do tego pieczonego bażanta z sosem pieczeniowym i buraczkami zasmażanymi oraz zieloną sałatą w sosie śmietanowym słodko-kwaśnym. Wstrząs, że można na proszonym obiedzie podać coś tak prostego, jak kasza ze słoniną, i zdumienie, że to przecież ZAWSZE było takim pysznym, domowym jedzeniem ... bezcenne. Moja kulinarna reputacja wzrosła od tego momentu znacząco:).
Pęcak jest znakomity, ale poza wiedzą, jak go przyrządzić, trzeba też wiedzieć, do czego podać - bo z domu wyniosłam to, że każda kasza nadaje się do czegoś innego. Do gulaszu pęcak, ale już do zrazów gryczana jest lepsza. Z kaszy manny mama robiła na mleku dość gęstą mamałygę, do której my, siostry, wlewałyśmy czerwonego soku z porzeczki czerwonej, wiśniowego lub truskawkowego albo czarnego - z porzeczek czarnych albo czarnych jagód - i była to przepyszna gorąca mleczna kolacja na słodko. Zdrowa, bo soki, oczywiście, były własnej roboty. A krupnik dozwolony jest tylko i wyłącznie z kaszy jęczmiennej perłowej.
Jaglanej się w domu rodziców nie kultywowało i ja też nic o tym produkcie nie wiem.
Jedzmy kasze, bo to nasze, ale pamiętajmy o sposobach naszych matek i babć, aby je podawać we właściwy sposób!
Inne tematy w dziale Rozmaitości