To było już ładny kawałek czasu temu: pewnie mniej niż 20, ale więcej niż 15. Na pewno. W Karpaczu właśnie otwarto włoską restaurację Mamma Mia, więc natychmiast po przyjeździe postanowiliśmy ją spenetrować. To była prawdziwa restauracja - w przeciwieństwie do Mamma Mia, która od jakiegoś czasu funkcjonuje w górnym Karpaczu i jest ogromną, a la włoską, stołówką. Pierwotna Mamma Mia mieściła się w dolnym Karpaczu - po prawej stronie, patrząc od strony Warszawy - przed zakrętem, za którym wiele lat później powstała pierwsza Biedronka w Karpaczu.
W "Mamma Mia" byliśmy jedynymi gośćmi. Zajęliśmy miejsce nie w większej sali, ale w takiej nieco węższej salce, gdzie były tylko dwa stoliki, i to nieduże. Oczywiście - kalkulowaliśmy niesłychanie inteligentnie, że żaden gość nie usiądzie przy takim małym stoliku, w pobliżu którego już siedzą inni goście - i, oczywiście, przeliczyliśmy się. Przy stoliku najbliższym nas, po drugiej stronie wąskiego przejścia, miejsce zajął młody człowiek - jedyny gość poza nami przez cały czas pobytu w restauracji. Człowiek był w wieku, tak na oko, mojego syna obecnie, czyli miał lat 20+, ale był strasznie nalany. Taki, wiadomo: zero mięśni, za to sporo tkanki tłuszczowej. Blady i w ogóle taki ... niezdrowy jakiś.
No i ten gość okazał się znajomym szefa kuchni, który osobiście przyszedł odebrać od młodzieńca zamówienie (i namówił go na krewetki), a potem przysiadł się do skubańca. Krewetki przyniesiono szybko (no - krewetki nie potrzebują długiej obróbki termicznej), młodzieniec zachwyt nad nieznanym mięsał wyrażał całym sobą, mlaszcząc, ciamkając i glamiąc, po czym podjął z szefem kuchni przerwaną konwersację. Młody człowiek był zachwycony nowym doznaniem smakowym, a sposób przyprawienia mięsa przyprawił go o ekstazę. Szef kuchni nie tylko wytłumaczył mu, co to są krewetki, ale również zdradził sposób, jak te morskie robaki podać tak, by wywołać ekstazę, oraz zdradził, że porcję krewetek wraz z masłem czosnkowym (to była tajemnica kuchmistrza Mamma Mia) zapakował młodzieńcowi jako gościniec.
Ach - chyba zapomniałam powiedzieć najważniejsze: młody człowiek w trakcie tego glamania, sapania i mlaskania, tudzież niejako obok rozmowy z szefem kuchni, rozmawiał też z kimś przez telefon komórkowy, informując rozmówcę, w jak zacnym przybytku raczy właśnie spożywać strawę i jak zakochał się w krewetkach (ta ostatnia fraza w telefonicznej rozmowie naszego sąsiada pojawiła się jakieś milion pięćset sto dziewięćset razy).
Raptem dwa metry od naszego stolika!
Oczywiście nieprędko ponownie odwiedziliśmy lokal "Mamma Mia" po przeniesieniu do górnego Karpacza; łatwo też zrozumieć, że niekoniecznie zapałałam miłością do krewetek w maśle czosnkowym. Niemniej jednak tych morskich robaków nie znienawidziłam, chociaż wolę je podawać w sposób znacznie subtelniejszy: na przykład usmażone na oliwie z czosnkiem, solą, koperkiem i cienko pokrojoną papryczką chilli, z bagietką do maczania w pysznym sosie.
Smacznego!
Inne tematy w dziale Rozmaitości