Czy zauważyli Państwo, że kiedy zapraszamy na obiad osoby świetnie znające się na kuchni, to chętnie uciekamy w fusion, japońszczyznę albo tajszczyznę? Wszystko, byle nie tradycyjna kuchnia polska, choć przecież właśnie nią przesiąkliśmy wszyscy i wszystkim ona najbardziej smakuje! A kiedy już zapraszamy teściową, to na pewno nie podamy rosołu czy mielonych. Rzekomo dlatego, że to takie trywialne, ale prawda jest brutalna: teściowa gotuje o tych 20-30 lat dłużej i bezbłędnie rozpozna każdą podróż na skróty, każdą niedoróbkę, każdą skuchę. A gdy podamy tajską zupę, to przecież teściowa nie jest żadnym autorytetem. Wybieramy bezpieczny banał. Prawda, że tak jest? (Pytanie retoryczne - odpowiedź świetnie znam). Sama typowo polskie potrawy ośmielam się podawać na obiad teściowej dopiero od (...) lat - 20 lat po ślubie. A ponieważ za kilka dni święta, które są również okazją towarzyską (no nie ściemniajmy - przecież tak właśnie jest!), to można wyciągnąć z lamusa przepis na potrawę tradycyjną i na tyle elegancką, że może być podana nawet na bardzo uroczystym rodzinnym obiedzie. A w restauracjach klasy Michelen nie podaje się jej tylko dlatego, że jest nieco niemodna i zapomniana - choć jeszcze kilkadziesiąt lat temu znała ją cała elegancka Europa. No i trzeba sporo wiedzieć, by zrobić ja odpowiednio.
Panie, panowie - na stół wjeżdża legendarny szukamięs z kwiatkiem, czyli wołowina z tłuszczykiem, długo gotowana z jarzynami, w niskiej temperaturze!
Według mnie, idealnie do tej potrawy nadają się żebra wołowe (pręga), część krowy uwielbiana przez Amerykę jako składnik BBQ. Pręga ma mnóstwo tłuszczu i kości, co gwarantuje doskonały smak, ale świetnie nada się też łata czy mostek albo nawet goleń. Ważne jest, aby - poza mięsem - dysponować też kością szpikową, przekrojoną co najmniej raz w poprzek. Na kości układamy w dużym garze mięso, dodajemy włoszczyznę (5 dużych marchwi, pół selera korzeniowego, 2 pietruchy, cały por, dużą cebulę, 3 ząbki czosnku, łodygę kalafiora wraz z liśćmi - wszystko umyte i obrane oraz, ewentualnie, pokrojone na mniejsze części), kawałek lubczyku, łodygi natki pietruszki, 3 liście selera naciowego, grzybek suszony, 2 listki laurowe, 4 ziarna ziela angielskiego, kawalącik gałki muszkatołowej, 1 malutką gwiazdkę anyżu, 10 ziaren czarnego pieprzu i sól. Zalewamy zimną wodą (tylko tyle, by zakryło mięso - jarzyny dojdą w parze), doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień i gotujemy na minimalnym ogniu, pod przykryciem, do miękkości mięsa. Kilka godzin. Pod koniec gotowania doprawiamy mielonym pieprzem i - w razie potrzeby - solą.
A gdy już mięso jest miękkie, to bierzemy kolejną porcję włoszczyzny razem z cebulą, czosnkiem i kapustą, kroimy to dość drobno, wkładamy do innego garnka połowę jarzyn, dokładamy mięso, przykrywamy resztą jarzyn, wlewamy parę łyżek rosołu i dusimy, na maleńkim ogniu, przez godzinę.
Oto jest cała tajemnica babcinej wołowiny z rosołu.
Najlepiej podawać, moim zdaniem, z ziemniakami gotowanymi (idealne jest pure) oraz z warzywami z rosołu. Jako dodatek proponuję sałatę z sosem winegret.
Proste, bezpretensjonalne danie, które - zrobione według mojego przepisu - zrobi na gościach ogromne wrażenie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości