Zawsze pękam ze śmiechu, jak polscy politycy z poważnymi minami straszą swoich przeciwników Trybunałem Stanu. Ostatnio festiwal takich gróźb mieliśmy pod adresem Zbigniewa Ziobry i Jarosława Kaczyńskiego przy okazji raportu Komisji ws. Blidy. Jednocześnie pojawił się też news, że Platforma Obywatelska rezygnuje ze ścigania w tym trybie ministra skarbu państwa w rządzie PiS – Wojciecha Jasińskiego. Dlaczego się śmieję? Bo nie ma chyba instytucji mniej znaczącej w polskim życiu publicznym niż właśnie Trybunał Stanu.
Nazwa brzmi groźnie, ale takie wrażenie ma robić w zasadzie tylko na głupich wyborcach. Politycy usiłują nam wmówić, że już samo zagrożenie postawieniem przez Trybunałem Stanu oznacza infamię i wykreślenie z życia publicznego, zdradę, zaprzedanie się itp. Potencjalni oskarżeni też kumają czaczę i zapierają się przed postawieniem przed TS rękami i nogami. Taki teatrzyk dla mas, w którym każdy odegra swoją rolę, dziennikarze i publicyści też mogą przez kilka dni pisać „mundre” dyrdymały, jak ostatnio Roman Graczyk albo Daniel Passent. Mi przypomina to trochę bezsilne wieszanie portretów zdrajców w 1794 r. albo - bardziej przyziemnie - straszenie w przedszkolu kolegów starszym bratem, który zna karate. Moim zdaniem TS nadaje się nawet na świetne medialne wrzutki przykrywające poważniejsze sprawy.
Tymczasem, aby upewnić się, jak jałową i mało przydatną instytucją jest Trybunał Stanu wystarczy zerknąć do tak wyszydzanej i wypominanej prezydentowi Komorowskiemu Wikipedii. Dalej szukać nie trzeba, no chyba, że temat kogoś będzie bardzo pasjonował. Skoro prezydent może poczytać Wikipedię, to i każdy inny polityk powinien, jak również tzw. przeciętny wyborca słysząc o Trybunale Stanu.
Trybunał ma się zajmować głównie prezydentem, premierem i ministrami. Prezydent odpowiada nie tylko za naruszenie Konstytucji lub ustawy, ale też za pospolite przestępstwa (także skarbowe). Członkowie rządu odpowiadać mają przed Trybunałem za naruszenie Konstytucji bądź ustaw, jak również za przestępstwa związane z pełnionym przez nich urzędem. Za te same przestępstwa mogą być jednak ścigani także przez normalny wymiar sprawiedliwości w przeciwieństwie do prezydenta, którego sądzić może jedynie TS. Paradoksalnie uchwała o przekazaniu sprawy Trybunałowi Stanu może zapewnić bezkarność wobec zwykłego sądu karnego, bo nie można wtedy wszcząć postępowania karnego o ten sam czyn, a już prowadzone się zawiesza!!!
Najbardziej przekonuje o niemocy Trybunału lista spraw, którymi się zajmował. Było ich zaledwie kilka, tak naprawdę tylko jedna skończyła się skazaniem kogokolwiek. Podobne efekty można byłoby zresztą osiągnąć stawiając skazanych przed zwykłym sądem, a więc para poszła w gwizdek. W katalogu potencjalnych kar też nie ma fajerwerków – odebranie praw wyborczych, odznaczeń itp. Więzienie oczywiście jedynie za przestępstwa. Pomijam tryb występowania z wnioskiem o ukaranie (zależny tak naprawdę od decyzji politycznej), bo to szczegóły.
Czy Trybunał Stanu jest więc w ogóle potrzebny? W obecnym kształcie prawnym jest raczej symbolem bezkarności klasy politycznej. Dlatego sugeruję jego likwidację (do tego potrzebna jest jednak zmiana Konstytucji RP), albo całkowitą reformę. Miała by ona polegać na tym, aby odpowiedzialność karna polityków była realna. Nie mam wszak złudzeń – klasa polityczna takiej reformy Trybunału Stanu nie przeforsuje. Nadal więc będziemy tylko słyszeć pogróżki o Trybunale Stanu, naiwni wyborcy i niedouczeni dziennikarze będą się tym podniecać, a znający się na rzeczy (oraz politycy) śmiać w kułak.
Analizuję fakty i wyciągam wnioski. Nie lubię gołosłownych twierdzeń. Nie schlebiam tłumowi.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka