Jest to możliwe nie tylko na Białorusi, ale obecnie także w Polsce. Rzecznik Praw Obywatelskich Irena Lipowicz po cichu wycofała z Trybunału Konstytucyjnego wniosek swojego poprzednika Janusza Kochanowskiego, który kwestionował karanie dziennikarzy, blogerów oraz zwykłych obywateli za publikację tajnych dokumentów. O swoim „sukcesie” pani rzecznik nie informuje oczywiście na stronie internetowej RPO, nie znalazłem też takiej informacji w mediach lub w internecie. Jakiś czas temu zastanawiałem się, jak będzie działać nowa pani rzecznik (w notce „Irena Lipowicz dziarsko wkracza na teren służb”). W praktyce zaczynają się potwierdzać moje (oraz innych blogerów) złe przeczucia co do kierunku działalności Lipowicz.
W całej sprawie chodzi o art. 265 § 1 kodeksu karnego. Jakie on ma znaczenie dla dziennikarzy, blogerów i zwykłych Kowalskich? Przepis ten pozwala karać ich za umyślne ujawnienie informacji niejawnych o klauzuli „tajne” lub „ściśle tajne” albo za wykorzystanie takich informacji wbrew przepisom. Do 2 stycznia br. kodeks posługiwał się pojęciem tajemnicy państwowej. Załóżmy, że urzędnik ujawnia dziennikarzowi albo blogerowi tajną informacje, a ci ją publikują. Urzędnik zawsze będzie (powinien być) karany, natomiast pozostaje kwestia dziennikarza i blogera. Obecnie mogą karnie odpowiadać obaj, a Kochanowski chciał to zmienić. W praktyce możliwa jest też sytuacja, że odpowiadać karnie będzie jedynie dziennikarz albo bloger, bo nie da się (albo nie będzie się chciało) ustalić źródła przecieku.
Obecna regulacja swój rodowód ma jeszcze w PRL-u (kodeks karny z 1969 r. przewidywał analogiczny przepis, jak art. 265), choć wśród doktryny prawniczej istniał spór, czy chodzi jedynie o karanie zobowiązanych do dotrzymania tajemnicy, czy także innych osób. Jednoznaczne stanowisko zajął natomiast Sąd Najwyższy, który uznał, że zakaz ujawniania tajemnic dotyczy wszystkich, którzy weszli w ich posiadanie (a więc też np. dziennikarzy i blogerów). Kochanowski skierował go do Trybunału Konstytucyjnego, bo uważał, że przepis jest nie tylko niejasny, ale też godzi w prawo sformułowane w art. 54 Konstytucji, czyli wolność wyrażania poglądów, wolność pozyskiwania informacji i ich rozpowszechniania. „Ingerencja taka ma miejsce wówczas, gdy dotyczy osób, które nie pełnią żadnych funkcji publicznych i zapoznały się z informacją stanowiącą tajemnicę państwową poza działalnością w sferze publicznej” – pisał Kochanowski w swoim wniosku. A to już tłumi prawo do krytyki, ogranicza debatę publiczną, czyni kontrolę nad władzą iluzoryczną. Wniosek Kochanowskiego można znaleźć w Internecie (na stronie TK). Warto się z nim zapoznać, zwłaszcza z końcowymi fragmentami, bo stanowią niejako hymn na cześć wolności słowa. Kochanowski chciał uznania, że karalność innych osób poza urzędnikami i funkcjonariuszami zobowiązanymi do zachowania tajemnicy jest sprzeczna z Konstytucją. Przeciwko wnioskowi Kochanowskiego opowiedzieli się wtedy – w pismach do TK - ówcześni: marszałek Sejmu Bronisław Komorowski oraz prokurator generalny Krzysztof Kwiatkowski.
Lipowicz wykorzystała pretekst formalny, aby wycofać z Trybunału wniosek Kochanowskiego. Powołała się bowiem na zmianę treści art. 265 (w ustawie o ochronie informacji niejawnych z 2010 r., która obowiązuje od 2 stycznia br. i zmienia tajemnicę państwową na informacje opatrzone klauzulami „tajne” bądź „ściśle tajne”). Problem w tym, że sens tego przepisu się nie zmienia. Nadal pozwala on karać inne osoby poza zobowiązanymi do ochrony tajemnic, czyli m.in. dziennikarzy i blogerów, którym wpadną w ręce ciekawe dokumenty – jak sobie wyobrażam - np. w sprawie Smoleńska, więzień CIA, operacji służb specjalnych, bezpieczeństwa energetycznego, misji wojskowych w Afganistanie lub Iraku. Nie dość, że za kratki mogą trafić informatorzy (najczęściej są to osoby zobowiązane do zachowania tajemnicy), to także ci, którzy zdecydują się na ich upublicznienie. Nad osobami, które chciałyby upublicznić tajne dokumenty nadal więc będzie wisieć groźba kary więzienia (od 3 miesięcy do nawet 5 lat).
Dobrym sprawdzianem intencji Lipowicz byłoby ponowne wniesienie wniosku i zakwestionowanie art. 265 w obecnym brzmieniu z użyciem w zasadzie tych samych argumentów, z których skorzystał Kochanowski. A może właśnie o to chodzi? O wniosku Kochanowskiego nikt nie będzie już pamiętał, a „Gazeta Wyborcza” będzie wychwalać panią rzecznik pod niebiosa za stawanie w obronie dziennikarzy. Na razie wolność słowa i jawność życia publicznego są jednak w defensywie …
Analizuję fakty i wyciągam wnioski. Nie lubię gołosłownych twierdzeń. Nie schlebiam tłumowi.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka