Raróg Raróg
522
BLOG

Casus Kownackiego, czyli jak nie sprzedawać newsów pismakom

Raróg Raróg Polityka Obserwuj notkę 2

 

Do sądu trafił akt oskarżenia w sprawie byłego szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Piotr Kownacki jest oskarżony o ujawnienie reporterowi „Dziennika” tajemnicy służbowej, za co grozi mu nawet do trzech lat więzienia. Chodzi o raport Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) w sprawie tzw. incydentu gruzińskiego z 2008 r. Cała sprawa pokazuje, jak nie należy robić przecieków do mediów. Przyznam, że po byłym prezesie dużej paliwowej spółki, wysokim urzędniku państwowym (w tym ze stażem w NIK) nie spodziewałem się takiej łatwej wpadki. Nie chcę przesądzać o winie Kownackiego, od tego jest sąd i bacznie się tej sprawie będę przyglądał. Na kanwie tej sprawy mam pół żartem, pół serio kilka  skromnych rad – jako były dziennikarz - dla urzędników, biznesmenów i innych zainteresowanych, co powinni robić, gdy przekazują informacje reporterom, aby uniknąć wykrycia i związanych z tym problemów.

Po pierwsze – wybór odpowiedniej redakcji, a nie pierwszej lepszej. Nie przekazuje się tajnych dokumentów z zamiarem krytyki służb je sporządzających do redakcji słynących „na mieście” z życzliwości dla tych podmiotów i ich ludzi.

Po drugie – oczywistej wpadki nie wolno tłumaczyć polityczną prowokacją, zwłaszcza, gdy są mocne dowody. Każdy się śmieje z politowania, jak widzi w filmie scenę: „Kochanie, to nie tak jak myślisz…”. W polityce jest podobnie.

Po trzecie – potrzebne jest przynajmniej minimum zabezpieczeń. Nie powinno się zapraszać dziennikarzy do siebie do biura, aby im wręczyć jakiś dokument. Zostają ślady (księgi wejść i wyjść) i świadkowie. Nie dzwoni się też z osobistego telefonu na komórki lub numery redakcyjne reporterów. Po co TP SA utrzymuje budki telefoniczne? Po prezentacji prokuratora Engelkinga chyba każde dziecko też już wie, że można namierzyć każdego za pomocą jego komórki i BTS-ów. Są na to sposoby i choć nie każdy musi się na tym znać, to wystarczy poguglować w Internecie.

Po czwarte – dziennikarzom nie są potrzebne oryginały dokumentów (mogą je dostać do wglądu). A już pozwalanie gazecie na publikację kopii dokumentu w internecie to prosta droga do ujawnienia źródła przecieku. Umowa z reporterem jest dżentelmeńska – nie ma reguł, można sobie zażyczyć, aby materiały nie były nigdzie ujawniane.

Raport miał kilkanaście ponumerowanych kopii - w tym jedną przeznaczoną dla Kancelarii Prezydenta. ABW tłumaczyła, że każda z wersji raportu była zabezpieczona w specjalny sposób – inny dla każdej z kopii (może to być np. zmiana jednego mało znaczącego słowa, różne odstępy, brakujące znaki interpunkcyjne). Ja spotkałem się też np. ze zmianą czcionki w jednym słowie, kroju pisma, brakiem akapitu. Takie środki stosują zresztą nie tylko służby specjalne, ale i inne urzędy, a nawet czasami kancelarie prawne.

Większość urzędowych dokumentów nie jest w ogóle zabezpieczana, a więc łatwo zrobić ksero złej jakości (do odczytania, ale bez możliwości innego wykorzystania), zdjęcie aparatem cyfrowym itp. Naprawdę niewiele potrzeba, aby ukryć źródło przecieku.

Po piąte – trzeba sprawdzić, jaki jest najgorszy scenariusz. Przykładowo, skazanie za ujawnienie tajemnicy służbowej zamyka drogę do wielu ważnych stanowisk w biznesie i administracji. O ile koledzy mogą wybaczyć, to niemożliwe będzie np. otrzymanie różnych certyfikatów bezpieczeństwa. W niektórych branżach firmom nie są potrzebni menedżerowie, którzy nie mogą być dopuszczeni do informacji niejawnych, albo nie mogą wiedzieć o pewnych sprawach. Inaczej mówiąc, trzeba przekalkulować, czy gra jest warta świeczki i jak zmniejszyć do minimum ryzyko niepowodzenia.

I dlatego... po szóste – do brudnej roboty przydają się „zderzaki”. Rozumiem przez to ludzi na niskich stanowiskach, bez właściwości i kompetencji, użytecznych idiotów, których w razie czego można szybko wymienić na innych, podobnych. W razie kłopotów mają oni za zadanie ratować tyłek szefa biorąc na siebie winę i odpowiedzialność. Jakby co, to szef nic nie wiedział. Oni wytłumaczą się nadgorliwością, chęcią zrobienia dobrze szefowi i jego politycznym mocodawcom, naiwnością, głupotą itp. Ludzi takich łatwo znaleźć (studenci, członkowie partyjnych młodzieżówek, ktoś z dalszej rodziny), za ciepłą posadkę, bycie w przedpokojach władzy, noszenie teczki zgodzą się na prawie każdy deal, a i tak o nich wszyscy szybko zapomną. Mogą być sekretarzami, asystentami, specjalistami od PR, pracować w biurze prasowym, czasem nawet być doradcami itp. Bez problemu można z nich zrobić kozły ofiarne. Oni o tym wiedzą i się na to godzą, znają swoje miejsce w szeregu. Pamiętacie nazwiska podrzędnych urzędników z różnych afer, asystentów posłów itp.? Nie? Ja też nie pamiętam. Pismakowi jest obojętne, kto ta mu raport, ministrów widuje codziennie. Dla niego ważne jest, że ma dobry news.

Raróg
O mnie Raróg

Analizuję fakty i wyciągam wnioski. Nie lubię gołosłownych twierdzeń. Nie schlebiam tłumowi.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka