W luksusowym salonie Białego Domu panowała początkowo przyjazna atmosfera. Spotkanie miało być robocze i krótkie ponieważ polski prezydent miał jeszcze umówionych wiele spotkań z innymi przywódcami mocarstw światowych. Trump, jak zwykle w swoim stylu, rzucił kilka żartów, na co Duda odpowiedział uśmiechem i solidnym uściskiem dłoni.
— Andrzej, świetnie cię widzieć! Polska to wspaniały kraj, wielki kraj! — powiedział Trump, wskazując na polskiego prezydenta swoim charakterystycznym gestem.
— Dziękuję, Donaldzie. Miło mi, że tak uważasz.
Wymienili kilka kurtuazyjnych uwag o NATO, wspólnej historii i gospodarce, ale szybko rozmowa przybrała inny obrót. Prezydent Duda spoważniał.
— Donaldzie, musimy porozmawiać o Ukrainie. Polska nie może stać bezczynnie, kiedy twoje stanowisko wobec prezydenta Zełenskiego jest… delikatnie mówiąc… mało stanowcze.
Trump zmrużył oczy.
— Andrzej, nie chcę mówić, że Zełenski to... no wiesz... ale ja robię to, co najlepsze dla Ameryki.
- Donald, przecież wiesz, że Ukraina nie przetrwa bez waszej pomocy. Nie wolno dopuścić do tego, żeby Rosja Ukrainę pokonała.
-A co to mnie obchodzi? Dla mnie najważniejsze jest MAGA . Ukraina to wasz problem . Sami sobie nawarzyliście piwa to se je wypijcie.
I wtedy to się stało.
Duda uniósł głowę, spojrzał Trumpowi prosto w oczy i… świat zamarł. To było to spojrzenie. Spojrzenie, którego nikt nie mógł wytrzymać. Spojrzenie, które podobno raz przestraszyło samego Putina na szczycie w Brukseli. Spojrzenie, przed którym drżały zarówno wschodnie, jak i zachodnie mocarstwa.
W korytarzu za grubymi zasłonami podłoga skrzypnęła cicho. Nie było wątpliwości, że obaj przywódcy byli czujnie obserwowani przez swoich ochroniarzy. Ale nawet ci -odważni z odważnych byli sparaliżowani sytuacją. Zza zasłony wystawały czubki ich butów – jedne amerykańskie, lśniące, wypolerowane, drugie polskie, solidne, wojskowe. Agenci leciutko odsłonili firanki i zaczęli wpatrywać się w siebie opętanym wzrokiem, nie wiedząc, co robić. Przecież nikt ich nie przygotowywał na taki moment.
W salonie napięcie rosło.
Trump, choć był człowiekiem niezwykle pewnym siebie, na moment stracił rezon.
— Andrzej… my tu rozmawiamy spokojnie, prawda? — jego głos lekko zadrżał.
Ale Duda nie odpuszczał.
— Jeśli Polska nie dostanie jasnej deklaracji wsparcia dla Ukrainy, to… cóż, zaczniemy bardziej współpracować z Niemcami.
Trump aż odchylił się w fotelu.
— Z Niemcami? Ale Niemcy są... są straszne w biznesie! Oni kochają regulacje! Andrzej, nie mów takich rzeczy!
— Mówię, jak jest.
— Nie zrobilibyście tego.
— O, zrobiłbym. I nałożyłbym cło na wasze amerykańskie produkty.
— Na moje hamburgery?!
— Na wszystko.
W tym momencie Trump gwałtownie wstał.
— Andrzej, to szaleństwo!
Duda również się podniósł, nadal wpatrując się w Trumpa swoim przeszywającym wzrokiem. W powietrzu unosił się dziwny zapach — mieszanka politycznej wrogości i perfum za tysiące dolarów. Gdzieś jednak jakby z całkiem innego wymiaru czuć było delikatną woń onucy. Ale może im się tak wydawało?
Zegary w całym Białym Domu zdawały się spowolnić.
Obaj prezydenci stali teraz nos w nos, oddychając ciężko. Żaden nie chciał odpuścić. Trump zacisnął pięści, Duda wyprostował się jeszcze bardziej. Powietrze między nimi było naelektryzowane.
I wtedy wpadli agenci.
— Odsunąć ich! NATYCHMIAST! — krzyknął jeden z ochroniarzy Trumpa.
Kilku mężczyzn rzuciło się na amerykańskiego prezydenta. Był ciężki, ale adrenalina i strach zrobiły swoje – unieśli go nad ziemię, jego nogi przez chwilę machały w powietrzu jak u wściekłego orangutana.
Duda natomiast nie zamierzał się poddać tak łatwo. Dwóch polskich agentów chwyciło go pod ramię, ale on zaparł się stopami o ścianę, nie dając się ruszyć nawet o centymetr.
— Jeszcze nie skończyłem! — warknął, jego wzrok ciskał pioruny.
— Na Boga, pomóżcie nam! — krzyknął jeden z agentów, trzymając się rękawa Dudy, który napinał się jak wojownik w średniowiecznej bitwie. W umyśle Polaka pojawiły się stare obrazy : Grunwald, polska husaria ze skrzydłami, szabla w dłoni. Realny świat jednak wytarł brudną gąbką tablicę jego marzeń.
Podbiegło kolejnych dwóch ochroniarzy. Z całej siły ciągnęli prezydenta Polski do tyłu, jego nogi ślizgały się po marmurowej posadzce, paznokcie niemal rysowały powietrze w desperackiej próbie powrotu do walki.
Trump, unoszony nad ziemią, wymachiwał rękami.
— Andrzej, nie wygrasz tego!
— Jeszcze zobaczymy!
W końcu Duda został siłą wciągnięty do bocznego korytarza, a Trump – niemal rzucony na kanapę w innym pokoju.
Za zasłoną agenci bezpieczeństwa wymienili spojrzenia, ciężko oddychając.
Drzwi zatrzasnęły się.
W pokoju nastała cisza.
W końcu jeden z amerykańskich doradców odetchnął i powiedział:
— Mamy szczęście. Jeszcze kilka sekund i historia świata mogłaby się potoczyć inaczej…
Inne tematy w dziale Rozmaitości