janpe janpe
1284
BLOG

Dogmatyzm jako schorzenie

janpe janpe Rozmaitości Obserwuj notkę 0


Słowo „dogmat”

ma stosunkowo jasno określone pochodzenie. Wywodzi się z języka greckiego i oznacza decyzję zgromadzenia ludu, wyrok ostateczny, kończący dyskusję i będący rozwiązaniem problemu.
W sensie religijnym oznacza pogląd uznany przez jakieś ciało decyzyjne za jedynie słuszny. Choć tego typu ustalenia doktrynalne miały miejsce od samego początku chrześcijaństwa, słowa „dogmat” zaczęto używać w okresie reformacji i uznaje się, że użył go po raz pierwszy teolog luterański.
To trochę symptomatyczne bo dogmatyczne myślenie potocznie przypisuje się głównie katolikom, a ten typ myślenia jest powszechny również wśród protestantów. Takim dogmatycznym poglądem, powszechnie akceptowanym przez protestantyzm jest dogmat o Trójcy Świętej. Dogmatyczne myślenie najłatwiej zauważyć u katolików ponieważ działanie tego kościoła jest mocno skodyfikowane (określane przez stosowne przepisy) i w związku z tym, w kościele katolickim jest powołany urząd (osoba lub zgromadzenie) uprawnione przez prawo obowiązujące w tym kościele do ogłaszania poglądów „jedynie słusznych”. Po prostu jest tam jasno powiedziane co jest dogmatem a co nie i co grozi za głoszenie poglądów z nimi sprzecznych. Choć w jednym są uczciwsi. W kościołach ewangelicznych i protestanckich sposób określania prawomyślności jest bardziej wyrafinowany lecz niemniej skuteczny.
Jak zwykle sama etymologia, pochodzenie słowa nie objaśnia do końca jego definicji, nie objaśnia co słowo oznacza. Aby dobrze zrozumieć to pojęcie trzeba zmusić się do wysiłku przeanalizowania zjawiska jakie nazywa się „myślenie dogmatyczne”. Twierdzę, że zjawisko takie, tego typu myślenie przynosi wielkie szkody osobom będącym pod jego wpływem. Problem zła jakie towarzyszy dogmatom jest według mnie oczywisty - słynna historia sporu między Kalwinem a Servetem zakończona oskarżeniem, procesem i skazaniem na spalenie żywcem jest dobrym lecz nie jedynym przykładem. Pytanie o szczegóły tej historii chyba nie ma sensu - bo skazanie kogokolwiek, na cokolwiek za jakiekolwiek poglądy, w imieniu Jezusa z Nazaretu jest zbrodnią, jest bezdyskusyjnie sprzeczne z Jego nauką. Użyłem słowa „bezdyskusyjne” nie dlatego, że problem nie wart jest dyskusji. Każda zbrodnia warta jest analizowania jak do niej doszło.
Analizę zacznijmy od odpowiedzi na pytanie: skąd się bierze myślenie dogmatyczne, co jest jego źródłem. Oczywistym przejawem jest... spór o poglądy. Kiedy sporu nie da się rozstrzygnąć drogą dyskusji dochodzi do głosu pomysł rozstrzygnięcia go drogą „siłową”. Niekoniecznie odbywa się to pięściami, ale zawsze jest pewnym wymuszeniem. Dam przykład bardzo subtelny. Wystarczy w statucie kościoła wpisać, że jego wyznawcy uznają fakt istnienia Trójcy Świętej za oczywisty (niepodważalny) i już mamy pewne wymuszenie, ponieważ... nikt, nigdy, nigdzie i nikomu nie udowodnił tego faktu więc wątpliwości co do niego są oczywiste. Jednak zapisanie tego twierdzenia w statucie kościoła sprawia, że jego dyskutowanie może się skończyć wykluczeniem ze społeczności. Wydaje się całkowicie zasadnym pytanie na jakiej podstawie taki zapis wprowadzono do statutu. I uzyskanie odpowiedzi też nie jest trudne - na podstawie decyzji uprawnionego organu tej wspólnoty religijnej lub jej założycieli. Czy wolno czynić coś takiego? A to, wbrew pozorom, nie jest już jednoznaczne. Bo z punktu widzenia prawa można tego dokonać, ale tylko... z prawnego punktu widzenia. Nie ma to żadnego uzasadnienia z punktu widzenia miłości jaką powinni kierować się chrześcijanie i żadnego uzasanienia poznawczego.
W przypadku Trójcy świętej mamy do czynienia, jak sądzę z czwartym elementem „boskości” to jest zależnościami pomiędzy osobami Boga, Ducha i Jezusa. Sami autorzy i „praktycy” dogmatu stwierdzają, że tych zależności, my ludzie nie możemy rozwikłać. Są dla nas niepoznawalne. Skoro wiedzy o nim nie mamy to i nie możemy zastosować czegoś czego nie ma. Tak więc spór o Trójcę ma taką samą wartość, jak dyskusja o bieliźnie krasnoludków.
Innym przykładem jest kwestia chrztu. Wiele społeczności chrześcijańskich ma co do tej czyności odmienne stanowisko. Najciekawsze moim zdaniem jest to, że chrzest musi się odbyć, ale tylko po fakcie nawrócenia się. Wywodzą to swoje stanowisko ze słów „kto uwierzy i ochrzczony zostanie będzie zbawiony” ftp:bw!Mar:16,16 Aby być ścisłym - mówimy o następującej interpretacji tych słów: chrzest „prawdziwy” może się odbyć tylko po nawróceniu. Musi być zachowana kolejność: najpierw nawrócenie a potem chrzest. Innymi słowy chrzest niemowląt jest nieskuteczny, niewłaściwy, niedobry ponieważ niemowlęta nie mogą wyrazić swojej woli nawrócenia. Trudno jednoznacznie ustalić co autor tych słów, zapisanych w Ewangelii Marka, miał na myśli. Moim zdaniem, skoro Jezus obiecał zbawienie łotrowi na krzyżu, a nigdzie nie jest powiedziane, że łotr był ochrzczony (choć mógł być), to już na pewno nie był chrzczony wisząc na krzyżu, a przecież dopiero tam się nawrócił, zasadne jest dyskutowanie na ten temat. A może nie? Może nie. A może go tam ktoś litościwy skropił wodą? W tym mnożeniu pytań pobrzmiewa szyderstwo i tak jest w istocie. Nie mniej nie chodzi tu o naśmiewanie się z czyichkolwiek poglądów, ale wykazanie, że dyskutowanie takich kwestii nie może zakończyć się stwierdzeniem, że większość lub silniejszy ma rację skoro ta racja jest nie udowodniona. Tak więc choć jak sądzę, kwestia chrztu nie jest określana pojęciem dogmatu, jako dogmat funkcjonuje, ponieważ każda społeczność wymusza na swoich członkach zajęcie określonego stanowiska. To, że można mieć na ten temat odmienne zdanie świadczy różnorodność form chrztu, swoisty pluralizm, ale tylko pomiędzy wspólnotami bo nie wewnątrz nich.
Myślę, że na koniec warto przytoczyć takie dogmaty jak nieomylność papieża, czy cielesne Wniebowstąpienie Maryi. Choć nie warto ich analizować szczegółowo, to warto porównać je z poprzednimi i znaleźć cechy wspólne. A są one dwie: po pierwsze wydaje się, że w żaden sposób nie da się tych wszystkich dogmatycnych poglądów zweryfikować doświadczeniem, a po drugie uzasadnienie ich prawdziwości budzi wątpliwości i pytania. Ponieważ są to cechy wspólne wszystkich dogmatów, warto analizując właśnie te ich aspekty szukać odpowiedzi na rolę dogmatycznego myślenia w życiu ludzi religijnych.
Nadszedł czas aby jasno powiedzieć, jakiego typu ludzie jednoznacznie, uzasadniając swoje stanowisko, odrzucają dogmatyzm jako sposób ustalania prawdy. Są to naukowcy. Z tego powodu w definicjach dogmatyzmu umieszcza się informację, że jego zaprzeczeniem jest sceptycyzm. Każdego kto chce przestudiować stanowisko naukowców co do dogmatyzmu odsyłam do lektury takich książek jak „Nauka a religia” Russella czy „Sens tego wszystkiego” Feynmana. Choć nie są obszerne to trudno osiągalne więc streszczę ich tezę: naukowiec nie może być człowiekiem religijnym, ponieważ ludzie religijni są dogmatykami. Naukowcy są sceptykami. Choć Feynman tego nie napisał, czytając jego książkę doszedłem do wniosku, że napewno mógłby to napisać: „prawdziwy naukowiec, po odebraniu nagrody Nobla za swoje odkrycie, na drugi dzień zacznie projektować doświadczenie za pomocą którego sprawdzi, czy się nie pomylił”. To sens, to jądro sceptycznego myślenia. Takie myślenie przynosi owoce w postaci technologii jaką obecnie dysponuje cywilizacja Zachodu. Bez takiego sposobu myślenia nie udałoby się zbudować naszego świata. Oczywiście zupełnie niezależną od oceny możliwości technologii jest ocena sensu jej stosowania i dobrodziejstw albo szkód jakie ona czyni. Niezależnie od tego czy uważamy rozwój cywilizacyjny za dobrodziejstwo czy za zgubę rasy ludzkiej musimy uznać, że nauka i naukowcy powiększają jej możliwości działania. A wszystko to dzieje się na bazie poszukiwania prawdy poprzez doświadczenie. Można tu przytaczać przykład Roberta Boyle’a i jego książkę „Chemik sceptyczny”. Można przytaczać udowodnienie przez Macha błędów jakie w teorii grawitacji poczynił Izaak Newton. Jest wiele przykładów świadczących o tym, że nieuleganie powszechnie akceptowanym poglądom i „szukanie dziury w całym” przynosi wymierne korzyści i pogłębia, powiększa poznanie. Krótki szkic, a do tego nie dotyczący bezpośrednio tematu nie jest miejscem na opisy zwycięstw sceptycznego myślenia. Dlatego musimy przejść do konkluzji: naukowcy nigdy nie upierają się, że ich twierdzenia są prawdziwe, poprawne i, że nie muszą być poprawiane. Każda teoria naukowa, jakkolwiek sprawdzona i udowodniona doświadczeniem może się okazać fałszywa ponieważ nasze poznanie jest tylko fragmentaryczne. Wiedza jaką dysponujemy jest obrazem rzeczywistości a nie samą rzeczywistością. A obraz ten to jej abstrakcja, zaledwie nędzny szkic wymagający nie tylko uzupełnień ale i poprawek. W istocie nauka nie buduje obrazu rzeczywistości w jakiej żyjemy, ale obraz wiedzy jaką mamy na jej temat w naszym umyśle. W przeciwieństwie do takiego rozumienia swojej metody poznawania i metody opisu rzeczywistości jaką prezentują naukowcy stoi metoda przyjęta i preferowana przez dogmatyków. Dogmaty to po prostu twierdzenia, których wartości się nie dyskutuje. Oczywiście nie każdy naukowiec jest zdolny poddać w wątpliwość własne dokonania i nie każdy chrześcijanin jest zdolny zagłuszyć swoje wątpliwości co do wartości prawd dogmatycznych. Niemniej warto zauważyć, że dogmatów w swoim praktycznym postępowaniu nie negują przywódcy religijni większkości wspólnot chrześcijańskich. A przynajmniej tych wspólnot, które w swoich oficjalnych dokumentach i działaniach się nimi posługują. W uproszczeniu możemy powiedzieć, że w większości naukowcy są sceptykami a przywódcy religijni dogmatykami.
Skoro określiliśmy różnicę sposobu myślenia naukowców i przywódców religijnych warto zastanowić się jakie są tego konsekwencje. Wartość dokonań nauki jest jednoznaczna. Oczywiście nie oceniamy tego co dzięki nauce uczyniła rasa ludzka z naszą planetą i samą sobą, ale oceniamy wartość poznania i możliwości działania jakie nauka dała człowiekowi. Natomiast jakie wartości wnoszą do naszego życia i poznania dogmaty? Jedną z nich są ich ofiary. Wspomniany Michał Servet, nie był jedyną ofiarą ludzi próbujących okiełznać ludzką chęć stawiania pytań i szukania na nie odpowiedzi. Lubię powoływać się na ten przypadek bo był ofiarą jednego z „filarów” protestantyzmu - Jana Kalwina. To dowód, dla protestantów, że oczyszczania się z grzechu najlepiej zacząć od siebie. Ofiary dogmatycznego myślenia nie były skazane na śmierć za przestępstwa, których się dopuścili, ale za poglądy, które były uznawane za szkodliwe. Servet był przeciwnikiem dogmatu o istnieniu Trójcy Świętej. O ile wiem, wszyscy teolodzy podkreślają niemoc ludzkiego umysłu do wniknięcia w zależności między osobą Jezusa, Boga i Ducha Świętego, dlatego dogmat ten nie jest dyskutowany w kontekście tego jak można zastosować wiedzę o Trójcy Świętej bo... nic o niej nie wiemy. Skoro więc nie da się tego poglądu zastosować to jaki zły wpływ może on mieć na ludzkie działanie? To pytanie pozostawię bez odpowiedzi, ponieważ w moim mniemaniu jest to pytanie retoryczne.
Ale nie będzie retorycznym pytanie o uzasadnienie stosowania dogmatyzmu mimo oczywistych jego wad. Sprawdźmy na przykład, czy takie myślenie ma uzasadnienie w mentalności apostołów.

A pospolitej, pustej mowy unikaj, bo ci, którzy się nią posługują, będą się pogrążali w coraz większą bezbożność, (2tm:2,16-17 )

Unikaj niemądrych i niedorzecznych dociekań, bo wiesz, że stąd tylko kłótnie powstają. A sługa Pański nie ma się spierać. Powinien być uprzejmy dla wszystkich, ma umieć pouczać, być cierpliwy (pxk!2tm:2,23-24 )

W tych słowach Paweł wyraża się dość jednoznacznnie o poglądach które nie mają zastosowania. W przekładzie księdza Kowalskiego określenie ”pusta mowa” jest zastąpione określeniem „czcza gadanina”.

O, Tymoteuszu, strzeż depozytu [wiary] unikając światowej czczej gadaniny i przeciwstawnych twierdzeń rzekomej wiedzy, jaką obiecując niektórzy odpadli od wiary. (bt!1tm:6,20-21 )
Podobnie wyraża się apostoł na zakończenie pierwszego listu do Tymoteusza. Znamienny jest zwrot „rzekomej wiedzy” również sugerującej, że to czego mamy się strzec jest niestosowalne.
Z kolei można by przytoczyć kilka cytatów z których wynikałoby, że poznanie Boga zawsze było związane z działaniem i ocenianiem jego skutków np. Wszystkiego doświadczajcie, co dobre, tego się trzymajcie. (bw!1tes:5,21-22 ), ale chyba nie o to idzie aby cytować to co już dawno jest przeczytane. Powód, dla którego dogmatyczne myślenie ma wzięcie został już wymieniony - to przywództwo. Dogmaty, są jak wyznaczniki odrębności jednej grupy od innej, ale nie tylko. Zasadniczym ich celem jest podporządkowanie sobie społeczności.
Spóbujmy sobie wyobrazić Świadka Jehowy, który zacznie dociekać jakie są dowody na twierdzenie, że Jezus umarł przybity do pala, a nie do krzyża. Dość szybko dojdzie on do wniosku, że można mieć w tej kwestii wątpliwości. Jeżeli w wyniku tego odkrycia, mianowicie, że nie da się jednoznacznie określić do czego przybiliśmy Jezusa, podzieli się swoim spostrzeżeniem ze swoim kościołem to skończy się to mniejszym lub większym kłopotem. Może będzie miał tylko „rozmowę wychowaczą” a może jeżeli będzie się upierał przy swoim wykluczą go ze zboru. Nie dlatego, że wątpliwości mieć nie można, ale dlatego, że on mając je mówi o tym. W istocie wykluczą go ze społeczności za życie zgodne ze swoim sumieniem, za podstawę ewangelii!!!. A ten przykład nie jest po to aby pognębić świadków Jehowy, ale po to aby na ich przykładzie ukazać wszystkim protestanckim wspólnotom jakie konsekwencje ma wiara w istnienie Trójcy Świętej. Bo oczywistym jest, że we wszystkich wspólnotach trynitarskich, osoby dzielące się swoimi wątpliwościami w jej istnienie są „na cenzurowanym”. Pytaniem retorycznym jest o to kto nie ma wątpliwości co do Trójcy Świętej skoro nijak nie można tego sprawdzić. Tak więc dogmat funkcjonuje nie po to aby pomóc żyć i rozumieć, ale by wymusić posłuszeństwo. Sądzę, że z punktu widzenia teorii organizacji okazałoby się, że nie da się zbudować dużych wspólnot bez tego typu wyznaczników jej tożsamości. Dlatego są one przywódcom religijnym potrzebne jak woda rzekom. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, że kościół apostolski jest dla nas zagadką. Że w listach apostolskich mamy informacje o mentalności pierwszych chrześcijan, ale stosunkowo niewiele na temat struktur pierwszego kościoła. Powodem jest to, że po prostu ich nie było. Apostołowie nie budowali takich pionowych struktur bo do niczego nie były im potrzebne. Jerozlima nie funkcjonowała ani jako stolica chrześcijan ani jako strażnica nauki. Podobnie Rzym czy Ateny. Po prostu kościół apostolski pionowych struktur nie organizował. Nie było kurii, dekanatów i parafii. Po prostu wszystko było prostsze. Co nie oznacza, że nie było sporów, hrezezji czy błędów. Nawet ze strony samego Piotra o czym wiemy z listu do Galatów. Ale w Biblii i listach apostolskich nie ma śladu dogmatycznego myślenia to znaczy wygłaszania twierdzeń, których nie dałoby się udowodnić. Rodzaj tych twierdzeń i ich zastosowanie były innego pochodzenia, gatunku niż znane nam współcześnie dogmaty.
Z reguły zakończenie powinno skupić się na zastosowaniu. Byłoby jednak nonsensem zakończyć ten esej apelem o likwidację dogmatyzmu, bo jest to po prostu niemożliwe. Jak ujął to Paweł „nauka ich szerzyć się będzie jak zgorzel”. Darujmy więc sobie niemożności. Jednak w indywidualnym życiu warto się takiego myślenia pozbyć.
Przede wszystkim warto nauczyć się rozpoznawać dogmaty. Na przykład pozornie pogląd o zmartwychwstaniu Jezusa jest dogmatem. A nie jest. Ponieważ nasza wiara w to jednorazowe i niepowtarzalne w dziejach wydarzenie opiera się na świadectwie ludzkim. Są tego świadkowie. Choć ciśnie się tutaj też Całun Turyński darujmy analizowanie jego wartości dowodowej. Dowodem dla chrześcijan najważniejszym jest przekonanie apostołów, że miało to miejsce. W kryminalistyce, może najważniejszym elementem w pracy dochodzeniowej jest ustalenie motywów postępowania. Otóż w przypadku apostołów, nie można doszukać się innych motywów ich późniejszego życia i działania jak przekonania o Zmartwychwstaniu. Tak więc mamy powody aby wierzyć, że zmartwychwstanie miało miejsce. Drugim powodem, to spójność i wartość praktyczna „nauki społecznej” jaką mamy od Jezusa. Można się przekonać, że to działa! To są dowody, a Zmartwychwstanie nie jest dogmatem. Pogląd, że Maria, żona Józefa z Nazaretu, matka Jezusa z tego samego miasta była dziewicą, jest nie do udowodnienia. To nieczysta, niezdrowa mentalnie spekulacja. Nie mająca uzasadnienia w naturze ludzkiej, biblijnych przekazach etc. Z tego porównania wynika, że dogmat można rozpoznać po jego niestosowalności, a tym samym niemożności jego udowodnienia. Stąd właśnie jest konieczność jego uchwalenia w trybie decyzji. Ogłoszenie odkrycia jakiejś prawdy wiąże się często z patentowaniem, ograniczaniem możliwości stosowania. Bo każdy chce i może stosować odkrycie, wiedzę. W przypadku dogamtów sprawa ma się akurat odwrotnie. Są osoby niechętne ich ogłaszaniu, a nie ma żadnej możliwości ich stosowania bo praktycznej wiedzy one nie reprezentują. A jednak mają swoich zwolenników. Na przykład miłośnicy różańca mogą mieć do mnie żal, że próbuję pozbawić ich przyjemności. Tyke, że oni praktykując różaniec nie praktykują dogmatów maryjnych, a formy modlitwene nie mające żadnego uzasadnienia w nauce Jezusa. Nie znam się na różańcu i sądzę, że wielokrotne powtarzanie jakiś formuł ma wpływ na psychikę, ale nie mam wiedzy by ten wpływ oceniać. Ale moim zdaniem, tego typu forma modlitwy mogłaby mieć zupełnie inne, może bardziej racjonalne uzasadnienie niż dziewictwo Marii.
Konsekwencją uwolnienia się od takiego myślenia może być zamęt i słynne pytanie rosyjskiej intelligencji- „co robić”. Większość chrześcijan jest nauczona czytania Biblii i intelektualnego spekulowania na temat Boga. Skoro to spekulowanie jest działaniem niewłaściwym to jakie jest właściwe? Jak inaczej można poznawać Boga? Dlaczego Biblia „milczy” na ten temat?
Biblia wcale nie milczy. Jednak określenie Drogi, sposobu poznawania Boga wymaga więcej miejsca niż zakończenie eseju o dogmatyzmie. Ale zmuszony do kilku słów na ten temat powiedziałbym tak: od czytania romansów nikomu nie przybędzie kochanek lub kochanków. Trochę to zbyt dosadne, ale jak lepiej rozbić kamień jak nie młotkiem? To skojarzenie z erotyzmem wzięło się stąd, że większości ludzi mylnie słowo miłość kojarzy się głównie z erotyką i z obawy o tego typu skojarzenia sam im uległem. Spekulowanie na temat Boga można od biedy nazwać filozofią. Ale jego wartość jest taka sama jak romantycznej powieści w porównaniu z mieszkaniem z partnerem. Na ogół nie da się rzeczy opisywanych „w wyciskaczach łez” zastosować. Wróćmy do Boga.
Biblia uczy nas (tzn. każdego kto tego próbuje), że Bóg jest miłością. Ten stan przejawia się w różnych formach i sytuacjach - matka pielęgnująca niemowlę, ojciec troszący się o potrzeby rodziny, strażak narażający życie dla ratowania ofiar katastrofy są przykładami postępowania, w których dobro innych ludzi stawiane jest na równi z własnym. To jest właśnie miłość. Miłość w pożądaniu erotycznym stanowi niewielką jego część lub często nie ma jej tam wcale. Wielka szkoda, że tak mało ludzi właściwie kojarzy słowo „miłość” z sytuacjami w jakich bierze udział. Nie chcę ujmować wartości ani mocy pożądaniu seksualnemu. Każdy kto go doświadcza i mu ulega wie, że „jest coś na rzeczy”. Ale gdyby ludzie właściwie rozpoznawali to w czym uczestniczą uniknęli by wielu kłopotów i rozczarowań. Tak więc miłość to coś znacznie większego niż się nam na ogół wydaje. Można powiedzieć, że miłość to coś lub ktoś bo miłość może wystąpić tylko jako atrybut osoby. Miłości nie zobaczysz w w powietrzu czy w zachodzie słońca, ale możesz ją zobaczyć w działaniu innej osoby. Ktoś romantyczny, egzaltowany lub uduchowiony, jak zwał tak zwał, może powiedzieć, że napisałem nieprawdę, bo w zachodzie słońca można dostrzec miłość Boga do ludzi, że Bóg tak pięknie uczynił nam nasz świat. Cóż, nie każdemu dostały się te same okulary.
Tak czy inaczej czytamy: 1j:4,8: Kto nie miłuje, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością. 1j:4,16: A myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas. Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim.

W istocie. Jednak spekulacje intelektualne na duchowe tematy mają się raczej nijak do praktykowania miłości. Tego trzeba się nauczyć i napewno nie z książek. W liście do Koryntain Paweł napisał znamienne słowa na temat miłości: ...I choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże. (bw!1ko:13,2-3 ) Jednoznaczne. Miłości trzeba się uczyć. Bo nie każdy strażak ratujący życie innym robi to bezinteresownie i nie każdy ojciec pracując ciężko robi to dla dobra dzieci. Miłości nie nauczysz się z książek. Choćbyś ich góry naznosił do domu nic ci to nie pomoże. Bóg jest duchem, ale duchem „mieszkającym” w nas a nie na papierze. Tekst jest martwy póki ktoś go nie przeczyta i nie wykona tego co zrozumiał. Ustrzec się dogmatyzmu można w ten właśnie sposób, unikając intelektualnego spekulowania o sprawach i tematach, których w codzienności zastosować nie można. Bo do czego może nam się przydać dogamt o Trójcy Świętej? Tylko do podzielenia się i kłótni. Pogląd, któego nie da się zastosować w praktykowaniu miłości dla praktykującego chrześcijanina nie ma żadnego znaczenia - jest czczą gadaniną o której ostrzegał Paweł Tymoteusza, a pośrednio nas wszystkich.
 

janpe
O mnie janpe

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości