Czyli koniec świata odwołany. Amerykański kongres dogadał się z białym domem. Zastanawiające jest tylko czy faktycznie musiało to tyle trwać i czy to cokolwiek zmieni.
Cóż spróbujmy się lepiej przyjrzeć sprawie.
Na początku spójrzmy na dług USA w liczbach bezwzględnych
Na początku może zależność liniowa długu w bilionach USD. Cóż ten wykres niewiele nam powie poza tym, że Ameryka zadłuża się coraz szybciej i szybciej.
No więc może oś Y przedstawmy w skali logarytmicznej. W tym przypadku wzrost liniowy oznacza, że USA zadłużało się w tym okresie w tempie wykładniczym. Jak się może wydawać dług USA systematycznie rośnie w skali wykładniczej od końca lat 60-tych do teraz, z krótką przerwą na drugą połowę lat 90-tych. Przy czym nachylenie krzywej znacznie wzrosło w ostatnich latach (moim zdaniem od 2008). Patrząc na to i porównując z zasiadającymi w białym domu prezydentami można odnieść wrażenie, że najgorsze dla USA pod względem fiskalnym były czasy prezydentury republikanów. Postarajmy się jednak nie wyciągać zbyt daleko idących wniosków i spójrzmy na zadłużenie zmianę zadłużenia USA znormalizowaną do jego dochodu narodowego - czyli jak się zmieniał stosunek długu do PKB. Tu widać, że do czasów prezydentury Reagana mamy do czynienia ze stopniowym zmieszczanieniem się długu w stosunku do PKB, czyli faktycznie USA, spłacało swój dług. Reagan rozpoczyna swoją prezydenturę z relatywnie małym długiem (na początku prezydentury 997 mld USD) do dość poważnego zadłużenia (2 850 mld USD).
Kończył więc on swoją prezydenturę pozostawiając skarb państwa w niezbyt dobrej kondycji. Jak widać rządy Busha seniora nie wiele pomogły dług USA przekroczył 60% PKB (w przypadku Polski równoznaczne by to było ze skonstruowaniem następnego budżetu bez deficytu). W zasadzie wydaje się, że prezydentura Billa Clintona była jedynym okresem w ostatnich 40 latach kiedy dług publiczny w relacji do PKB spadał. Widać z pierwszego wykresu wyraźnie jednak, że nawet planowane pod koniec kadencji Clintona nadwyżki budżetowe (2 000 mld USD w latach 2000 - 2010) nie wystarczyły by do spłaty zadłużenia USA, faktycznie obniżyły by je tylko o ok. 1/3 czyli do poziomu z początku prezydentury Reagana. Historia się potoczyła jednak inaczej i nastał 11/9 i Bush junior. Jak widać katastrofą dla finansów USA nie była wojna z terroryzmem czy obniżka podatków. Do upadku Lehman Brothers, dług USA dobił jedynie do poziomu z przed prezydentury Clintona. Można wręcz odnieść wrażenie, że gdyby nie koktajl wydatków wojennych i obniżki podatków to dług USA w relacji do PKB mógłby dalej maleć. Nadzieje takie dawało ustawodawstwo pozostawione przez Clintona czyli konieczność wskazania źródła finansowania dla nowych wydatków z budżetu. Realnym rozwiązaniem wydawało się więc prowadzenie wojny z terroryzmem za środki pochodzące ze wzrostu wpływów z podatków ponad to co skonsumuje inflacja. Ale tym razem troska republikanów o zasady nie poszła w parze z głoszoną przez nich troską o gospodarkę. Na rosnący dług USA nałożył się kryzys finansowy. Tu należy zaznaczyć, że po części spowodowany zachowaniem administracji Busha. Rezygnacja z ścisłego nadzoru i rozdziału bankowości komercyjnej i inwestycyjnej zmusił później ją do nerwowych działań w momencie pęknięcia bańki na rynku nieruchomości. Upadek Lehman Brothers był tylko katalizatorem kryzysu. Rynek nieruchomości wcześniej czy później musiał by zostać realnie wyceniony a banki musiały by wpisać straty w swe bilanse. Zapewne rozmiar ich byłby mniejszy gdyby nie nieograniczone możliwości pompowania w niego pieniędzy jakie zapewniała wolność wprowadzoną przez ekipę Busha. Wydaje się równocześnie, że wykupywanie "zarażonych obligacji" z rynku międzybankowego oraz obniżenie stup procentowych było lekiem gorszym od choroby. Drastycznie podniosło to płynność rynków inwestycyjnych i zachęciło do dalszych i jeszcze bardziej ryzykownych spekulacji. Dalej gospodarkę postanowiono ratować pakietami pomocowymi. One można powiedzieć spełniły w dużej mierze pokładane w nich nadzieje. Niestety znacznie rozsądniej wydaje się było by przejąć na określony czas większościowe udziałów w detalicznej części banków i podtrzymać przez ich dokapitalizowanie płynność w gospodarce. Banki inwestycyjne lub części inwestycyjne banków mogły by spokojnie upaść konsumując wirtualne pieniądze powstałe na rynku w wyniku przeszacowania aktywów. No cóż jak zwykle amerykanie wpompowali pieniądze jak popadnie we wszystkie instytucje finansowe które tylko chciały bo nacjonalizacja to komunizm a komunizm to najgorsze zło (tak chyba bez wyjątku myśli większość amerykanów). Skończyło się to kryzysem który w takiej czy innej formie trwa do dziś. Ostatnią jego fazę obserwujemy obecnie u USA. Obama zamiast najpierw doprowadzić finanse do porządku a dopiero później pójść na wojnę z republikanami w sprawie reformy służby zdrowia zrobił odwrotnie i skutki tego widzimy dziś. Dług USA zbliża się do 100% PKB. Obecnie wydaje się, że podniesienie zadłużenia jest tylko sprawą techniczną. To co przegapiono za oceanem to konieczność uporządkowania finansów. Planowane cięcia tylko spowolnią gospodarkę i spowodują dalszą konieczność podnoszenia pułapu długów (nie będzie podatków z których by można płacić długi i wydatki).
Na razie rozsądne wydaje się jedynie zwiększenie podatków do poziomu z czasów Clintona i powrót do ówczesnych regulacji wydatków budżetowych i ograniczeń na rynkach kapitałowych. Przy obecnym składzie kongresu wydaje się to mało prawdopodobne. Tea Party wydaje się być dobrze zorganizowaną grupą ekstremistów politycznych i ekonomicznych którzy nie beznadziejni na konstruktywne działanie. Frazesy w stylu dławienia gospodarki nadmiernymi podatkami czy walki o swobody ekonomiczne amerykanów dają efekt odwrotny od zamierzonego.
Obecnie USA znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Comiesięczne wpływy z podatków nie są w stanie nawet w połowie pokryć koniecznych wydatków. Nie należy się łudzić, że ograniczenie wydatków o 3000 mld USD przez najbliższe 10 lat cokolwiek zmieni. USA skazana jest na poważny kryzys gospodarczy wywołany zbytnim zadłużaniem. Pytanie czy zdarzy się to gdy dług USA przekroczy 100%, 150% czy 200% PKB?
Stanie się to tym szybciej im szybciej USD przestanie być walutą referencyjną. Obecne działania republikanów w kongresie i przeciąganie liny z Obamą pokazały tylko, że pora jej szukać im szybciej tym lepiej. Ameryka staje się niewydalona gospodarczo i jak ostatnio widać politycznie. Nie ma nadziei by wzrost gospodarczy USA dogonił tempo zadłużania się tego kraju - to jest niewydolność gospodarcza dług do PKB dalej będzie rósł. Nie ma też nadziei na samoograniczenie klasy politycznej - dla partykularnych partyjnych interesów republikanie poświęcili kolejne pokłady zaufania do amerykańskiej waluty - rezygnacja z bonusów dla własnej grupy wyborców w imię dobra ogółu raczej nie była rozważana przez Tea Party - to jest niewydolność polityczna.
Gdy tylko rynki wymyślą sposób na pozbycie się dolara jako waluty referencyjnej, która coraz bardziej ciąży gospodarce światowej, porzucą go z ulgą. Tylko, że wtedy podnoszenie pułapu zadłużenia nic nie da. Nie będzie miał kto pożyczać. USA z lidera światowej ekonomii stała się od 2 sierpnia najgorszym jej maruderem. Miejmy nadzieję, że USA nie pociągnie nas zbyt głęboko pod wodę, na wzburzonych wodach dzisiejszej gopodarki.
Inne tematy w dziale Gospodarka