Przysłuchując się ostatnim dyskusjom na temat rosnącej ceny franka szwajcarskiego jakoś nie mogłem uwierzyć , że jest tak źle jak wieszczą media. Za każdym razem gdy oglądam wiadomości jakoś mam wrażenie, że każdy dziennikarz uważa, iż zna się na wszystkim. Cóż. Za zazwyczaj jak ktoś twierdzi, że zna się na wszystkim to znaczy, że nie zna się na niczym (tak mawia się w moich stronach i chyba nie tylko). Czyli jeśli jednego dnia Pani X w programie publicystycznym Y sprzedaje nam „mądrości” o cenach ropy i gazu a drugiego dnia przemądrza się jaki powinien być kurs walut to moim skromnym zdaniem nie ma najmniejszego pojęcia o czym mówi. Tu chyba najprościej widać to jeśli zwróci się uwagę z jaką dokładnością odczytuje z kartki „swoje mądrości”, albo „podchwytliwe pytania”.
Drugą mądrością z jaka mamy do czynienia jest przekonanie, że jak o czymś nasi publicyści zażarcie dyskutują to znaczy, że to jest ważne i trzeba coś z tym zrobić. Cóż tu mój dziadek mawiał – zanim pieprzniesz (powiesz głupotę) pomyśl dziecko dwa razy a potem usta otwieraj. Inaczej na Śląsku niektórzy mawiają – przypieprzył jak łysy o beton – gdy usłyszą jakąś szczególnie błyskotliwą myśl, po której komentarz pcha się na usta.
Otóż słuchając dyskusji na temat tego jaki to zgubne dla polskich rodzin i polskiej gospodarki jest rosnący kurs franka szwajcarskiego jakoś te dwa powiedzenia nasunęły mi się na myśl. Cóż jak człowiek wie choć trochę jak działa udzielanie kredytu to się zastanowi ile wynosi inflacja (5% w Polsce) i siłą tego ile musi wynosić rata kredytu w zł. Żeby się to bankowi opłacało. Porówna to sobie z inflacją w strefie euro (podobna jest w Szwajcarii) i wniosek prosty. Bank będzie miał ten sam zysk z kredytu w euro czy frankach co z kredytu w złotych nawet gdy rata będzie niższa. Po prostu oprocentowanie nie musi w tamtych walutach tak gnać inflacji. No ale to argument nie wprost i trzeba sobie poczytać i trochę policzyć, żeby zobaczyć że od wstąpienia Polski do Unii zawsze tak było i pewnie do póki nie wstąpimy do strefy euro (a zapomniałem, że teraz to temat pase) zawsze tak będzie.
No to może argument wprost. Ratę kredytu można po prostu sobie policzyć. Mamy dzięki bogu Internet i po 5 minutach klikania można znaleźć kalkulator który nam policzy raty w różnych bankach na tę samą kwotę i okres, a dla różnych walut. No cóż i tu okazuje się, że rata w zł. Jest najwyższa. (mi wyszła ok. 300zł różnica).
Więc w czym problem. Moim skromnym zdaniem w zmianach kursów. Jeśli borę kredyt bank zgodnie z rekomendacjami musi wykonać testy mojej wiarygodności. Bierze więc moje dochody i liczy Pan lub Pani ile potrzebuje pieniędzy do życia na miesiąc jaka jest struktura moich wydatków i czy jeśli rata mi wzrośnie to nie będę musiał wybierać spłata kredytu mieszkaniowego czy jedzenie. Otóż kredyty walutowe ze względu na zmienne oprocentowanie, kurs walut charakteryzują się większą zmiennością, stąd i test naszej wiarygodności musi być ostrzejszy. Na przykład dla kredytu we Franckach bank sprawdza czy jesteśmy w stanie udźwignąć ratę o 30% większą i jak długo, a dla kredytu z złotych gdzie zmienne jest tylko oprocentowanie bank sprawdzi już tylko jak sobie poradzimy z ratą większą o 10%. Jeśli więc ktoś wziął 2 lata temu kredyt we frankach i teraz rata mu wzrosła to raczej mało prawdopodobne by przestał go spłacać banki wiedzą, że większość takich kredytobiorców stać na kilka droższych rat – najwyżej nie kupią nowego auta, plazmy, czy pojadą tylko na tydzień wakacji do Egiptu a nie na miesiąc do Kambodży.
Podsumowując problemem dla polskiej gospodarki nie jest słabnący złoty to akurat czyni naszą gospodarkę bardziej konkurencyjną i ułatwia eksport, a co za tym idzie przyśpiesza wzrost gospodarczy. Problemem jest wysoka inflacja która powoduje wzrost stop procentowych i rat kredytów w złotych. Kredyty złotowe dostali na mieszkania w ostatnich latach gorzej sytuowani ludzie którzy jeśli raty wzrosną w pewnym momocie nie będą mieli z czego zrezygnować by je spłacać i mogą po prostu przestać to robić. To jest główne zagrożenie jakie widzę dla systemu bankowego w najbliższym czasie w Polsce i dla gospodarki w ogóle. Należało by więc pytać się jak rząd polski ma zamiar to łagodzić, albo walcząc z inflacją, albo chroniąc słabiej sytuowanych przed spadkiem siły nabywczej ich pensji.
No a wracając do polskich dziennikarzy. Niech dwa razy pomyślą zanim zaczną udawać speców od ekonomii i choć raz spróbują tak poprowadzić dyskusję by dostać odpowiedź na jedno pytanie, a nie by „debata” przedwyborcza nie przerodziła się w koncert „pomysłów” polityków. Ja ze swojej strony chciałbym znać odpowiedź wszystkich partii politycznych na jedno pytanie: Jeśli Pan/Pani dojdzie do władzy jak przez najbliższe 4 lata będzie współpracował z NBP aby inflacja znalazł się w granicach celu inflacyjnego (2,5% plus/minus 1%)?
I na miłość boską: zanim pieprzniesz pomyśl pośle dwa razy a potem usta otwieraj.
Inne tematy w dziale Gospodarka