W trakcie ostatniej dyskusji nad "łataniem dziury budżetowej" znalazłem korzystając z wakacji trochę czasu aby zajrzeć ponownie do A.Smitha. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, iż ten zwolennik wolnego rynku nie był przeciwny podatkom. Uważał on, iż podatki mają zapewnić państwu wypełnianie jego podstawowej roli czyli umożliwienia ludziom działania w bezpiecznym i wolnym otoczeniu, zarówno ekonomicznym jak i społecznym: "Bardzo mało jest wymagane, by doprowadzić państwo do dobrobytu nawet z najniższego poziomu barbarzyństwa, mianowicie pokój, niskie podatki i tolerancyjne kierowanie sferą sprawiedliwości".
Zdaje się, że był on raczej przeciwny podatkom jako formie zniechęcającej do uprawiania jak on to nazywał "handlu": "Nie ma innej sztuki, której jeden rząd uczy się wcześniej od drugiego, niż sztuka drenażu pieniędzy z ludzkich kieszeni."
W zasadzie drugie spostrzeżenie można by przypisać polskiemu rządowi pragnącemu podnieść podatek VAT. Należy tu jednak zaznaczyć, iż podatek tego typu nie był znany w XVIII świecie. Nie istniały instytucje mogące ściągać tak powszechną daninę. To co z pewnością by A.Smith uważał o tym posunięciu nie przypadło by nikomu do gustu. Moim zdaniem po prostu potraktował by to jako zachętę do nie wydawania pieniędzy. Jeśli każdy działający na polskim rynku wcześniej czy później i tak zapłaci podwyższony VAT i każdy z ust ministra finansów dowiedział się, iż podwyżka ta jest chwilowa to wnioski dla działających na rynku są proste. Nie wydajemy teraz czekamy aż chwilowa podwyżka minie i do dyspozycji będziemy mieli większy "kapitał". Nikt kto nie musi nie wyda pieniędzy na konsumpcję, inwestycje ponieważ od tego ostatecznie będzie musiał zapłacić wyższy i tylko chwilowy podatek. Jak to się ma do obecnej sytuacji. Ano firmy przestraszone pozornym bądź nie kryzysem przez ostatnie dwa lata nie inwestowały tylko odkładały na czarną godzinę. Doprowadziło to do tego iż obecnie posiadają duże oszczędności które mogły by wydać na inwestycje. No cóż nasz rząd postanowił pójść najprostszą drogą zniechęcić konsumentów którzy z uporem godnym lepszej sprawy nie przestraszyli się tak bardzo nawoływań o "kryzysie" i nie przykręcili wydatków na konsumpcję. Równocześnie zniechęcić do inwestowania przedsiębiorstwa. No i oczywiście sztucznie napędzić inflację skokowym podniesieniem podatków.
To co pewnie Smith by powiedział o podatkach tak absolutnych jak VAT to to, iż "absolutnie szkodzą każdemu" lub "są złem absolutnym każdej gospodarki, ale uzależniają skarb państwa silniej niż człowieka cokolwiek innego".
To co pewnie by proponował to zachęcenie do inwestowania. Jeśli się tego nie da zrobić inaczej to pewnie przez zniechęcenie przedsiębiorców do oszczędzania. Każda oszczędność przedsiębiorstwa ostatecznie musi być wykazana jako jej dochód przez to opodatkowana podatkiem CIT którego stawka obecnie wynosi 19% i jest stawką liniową. W porównaniu z podatkiem PIT który jest podatkiem progresywnym i jego najniższa stawka wynosi 18% należy się poważnie zastanowić nad konstrukcją takiego systemu.
Podstawowym jego problemem jest zbytnie uleganie przekonaniu, iż lepiej aby każdy prowadził własne przedsiębiorstwo o ile to możliwe. Prowadząc jednoosobowe przedsiębiorstwo z musu lub oszczędności można oszczędzić tylko pewne środki. Resztę przesuwa się na przyszłość. Szczególnie tzw. koszty społeczne. Jako jednoosobowe przedsiębiorstwa prowadzić płacić będziemy o 1% (plus kwota wolna od podatku i koszta księgowości) wyższe podatki. Oszczędzimy jednak płacąc podstawowe składki ZUS i zdrowotną. Problem polega na tym, iż później wszyscy będziemy posiadać tą samą minimalną emeryturę i świadczenia zdrowotne. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze skumulują się więc w wyższych wydatkach systemu fiskalnego w Polsce na podtrzymanie działania takich instytucji jak ZUS czy NFZ. Zawsze można powiedzieć, iż te teraz oszczędzone pokątnie pieniądze zostaną zainwestowane i przyniosą większe zyski a zatem podatki w przyszłości. Moim skromnym zdaniem podstawowy problem tkwi w tym, iż nikt nie oszacował ile jednoosobowych firm posiada takie przychody które pozwalają im tylko na odtworzenie środków produkcji i własne utrzymanie (słowem są wegetatywne - nie budują wzrostu gospodarczego), oraz jak podniesienie składki CIT przesunęło by tych ludzi na stanowiska etatowe które tak czy tak by wykonywali.
To co państwo jako takie powinno wiedzieć to czy różnica miedzy minimalną stawką PIT a CIT jest na tyle duża by nie powodować przechodzenia ludzi z stanowisk etatowych, gdzie opłacają składki dokładnie oddające rodzaj pracy jaki wykonują do tzw. własnej działalności gospodarczej gdzie przerzucają swoje obecne lub przyszłe koszty na system podatkowy. Ja nazwał bym to pełzającą szarą strefą. Jednoosobowe przedsiębiorstwa które nie mają szansy na rozwój choćby powolny a jedynie żyją dzięki konstrukcji sytemu fiskalnego stanowią dla niego obciążenie i powinny być jak najszybciej wyeliminowane.
Osobnym problemem jest wzrost oszczędności dużych firm. Niska stawka CIT powoduje, iż firmy zamiast inwestować we własny rozwój odkładają na tzw. czarną godzinę. Podatek który zapłacą od tego zysku jest zdecydowanie mniejszy niż ryzyko jakie by poniosły inwestując w tak niepewnym otoczeniu gospodarczym.
Należy stwierdzić, że to co obecnie podtrzymuje polską gospodarkę to inwestycje UE dzięki którym nasz wzrost wynosi obecnie ok. 3% PKB. Szacunki mówią, że bez tej zewnętrznej pomocy byłby on o połowę niższy.
Jak podają ostanie raporty obecnie wydaliśmy 26 mld zł z funduszy unijnych przy szacowanych oszczędnościach polskich firm wynoszących ok 75,3 mld zł na samych tylko depozytach wydaje się to mała kwota. Rozsądnym jest więc zachęcenie firm do wydawania tych pieniędzy co najmniej w takim samym tempie w jaki korzystamy ze środków unijnych efekt powinien być podobny. Jeśli nie da się tego zrobić po dobroci może podniesienie podatku CIT było by lepszym rozwiązaniem niż podwyżka VAT.
Cytując A.Smitha: "Prawo państwowe powinno chronić obywateli przed utracjuszami i marzycielami oferującymi nierozsądne pożyczki. Inaczej znaczna część kapitału krajowego nie trafiłaby do rąk tych, którzy najprawdopodobniej uczyniliby zeń najzyskowniejszy użytek, tylko do tych, którzy najpewniej go zmarnują i zniszczą."
Ograniczenie więc możliwości banków do udzielania kredytów (szczególnie tak popularnych teraz "chwilówek") przez obniżenie ilości depozytów przy równoczesnym wzroście inwestycji (co za tym idzie zatrudnienia) to chyba to czego polska gospodarka potrzebuje najbardziej.
Pozostawiam więc do rozważenia przy wakacyjnym grillu czy przez przypadek walka z polską wersją kryzysu fiskalnego nie wpędzi polski w kryzys gospodarczy. Nikt nie powiedział, że kolejność szoków w gospodarce polskiej musi idealnie naśladować inne państwa świata. Może nieumyślnie rząd szykuje nam scenariusz odwrotny najpierw kryzys fiskalny (+1% VAT to tylko 20% potrzebnych pieniędzy), a potem kryzys gospodarczy ?
Miejmy nadzieję, że nikt nie zawoła kiedyś: "że polak sobie nowe przysłowie kupi: że przed szkodą i po szkodzie głupi". Przecież to nasz nie pierwszy tego typu kryzys wspominając sławetną "dziurę Bałca".
Inne tematy w dziale Gospodarka