Szczytowym osiągnięciem tej technologii była miniaturyzacja tego procesu.
Polegało to na ograniczeniu go tylko do rury z kory brzozowej postawionej nad wykopanym wcześniej dołkiem w ziemi oraz na umieszczeniu w niej mniejszej rury z tej samej kory o średnicy ok. 10 cm wypełnionej rudą darniową i prawdopodobnie węglem drzewnym? w kawałkach jednak tak, aby gazy pirolityczne mogły w miarę swobodnie przepływać przez tę rurę. Obie rury były oblepione polepą glinianą.
Pozostałą objętość dużej rury wypełniano drobno pociętym, wysuszonym chrustem drewnianym. Zapłon tego pieca następował od góry, a przez otwory w jego dolnej części napływało powietrze do strefy pirolizy drewna.
W efekcie tworzył się gaz drzewny złożony głównie z tlenku węgla i wodoru o silnych własnościach redukcyjnych, który wypływał następnie przez mniejszą rurę z kory brzozowej z pieca i ulegał spaleniu, dając płomień o wysokiej temperaturze.
Ilość i jakość produkowanego gazu drzewnego regulowano poprzez zwiększanie lub ograniczanie ilości dopływającego powietrza do strefy pirolizy oraz zasłanianiem górnego otworu dymarki.
W końcowym etapie następowało spalanie świeżo wytworzonego węgla drzewnego, który uzupełniano jeszcze dosypywaniem dodatkowych jego ilości przez górny otwór dymarki.
Na tym etapie wykonywano zapewne w ściankach dymarki dodatkowe otwory w środkowej jej części, aby zwiększyć dopływ powietrza i temperaturę spalania węgla. Ponieważ w tej konstrukcji grubość ścianek pieca była niewielka, zrobienie dodatkowych otworów nie nastręczało żadnych problemów.
W efekcie następowało szybkie upłynnienie szlaki i jej spływ do dołka, natomiast żelazo pozostawało w rurze, tworząc gąbczastą strukturę przyczepioną do jej ścianek.
W ten sposób uzyskiwano wyjątkowo czystą stal bez domieszek szlaki czy też węgla drzewnego i gotową do natychmiastowej obróbki.
Nie jest wykluczone, że wysoka temperatura panująca w trakcie spalania gazów pirolitycznych umożliwiała częściowe upłynnienie tego żelaza w tyglach i produkcję mieczy z jednorodnej stali i o precyzyjnie dobranej charakterystyce stopu żelaza z węglem, tak jak obserwujemy to na przykładzie mieczy z napisem „Nasz obrońca Hrast”.
Ta konstrukcja miała trzy podstawowe zalety.
Po pierwsze jednorazowa ilość żelaza lub stali była wprawdzie mniejsza, ale wystarczająca do wyprodukowania potrzebnych w tamtych czasach wyrobów.
Po drugie dostęp do pieca był swobodny, co umożliwiało wykorzystanie płomienia spalanych gazów do dalszej obróbki metalu.
Po trzecie, i to było najważniejsze, piec ten nadawał się do wielokrotnego użytku.
Wystarczyło wyjąć z niego mniejszą rurę z polepy i rozbić ją, aby wybrać znajdujące się w niej czyste żelazo. Po ponownym przygotowaniu pieca można było ten proces powtórzyć po raz kolejny. Pozwalało to też na wykorzystanie ciepła zmagazynowanego w szlace i żużlu po poprzednim wytopie i tym samym polepszało efektywność produkcji stali.
W związku z tym szacunki ilości produkowanego żelaza na terenach słowiańskich są zapewne wielokrotnie zaniżone i plemiona te produkowały fantastyczne ilości tego metalu, zaopatrując w stal cały antyczny świat.
Taka konstrukcja wyjaśnia nam też te trzy obserwacje, które opisałem poprzednio.
Użycie rury z kory brzozowej o niewielkiej średnicy tłumaczy to, dlaczego w niektórych dymarkach obserwuje się pojedyncze cylindryczne sople szlaki niewypełniające całego dołka dymarki. Występowało to wtedy, kiedy zbudowaną dymarkę użyto tylko jednorazowo i uzyskane żelazo zaspakajało bieżące potrzeby.
Nachodzenie jednych kloców żużla na drugie związane było z tym, że ułatwiało to wypływ szlaki z rury z rudą, bo można ją było oprzeć częściowo na starym klocu żużla i szlaka mogła swobodnie wypływać do nowego dołka dymarki. Poza tym jeśli budowa nowej dymarki następowała natychmiast po wypełnieniu dołka szlaką w dymarce poprzedniej, to ciepło tam zgromadzone dodatkowo usprawniało wytop stali w dymarce nowo zbudowanej.
Znaleziska cylindrycznych walców szlaki było rezultatem tego, że niekiedy w trakcie wytopu rura z rudą zmieniała swoją pozycję tak, że dolna jej część opierała się bezpośrednio o dno pieca, uniemożliwiając wypływ szlaki. Po ostudzeniu i rozbiciu polepy taki walec szlaki był traktowany jako odpad i lądował na wysypisku.
Taka budowa pieca tłumaczy też to, dlaczego wypływ szlaki do dołka dymarki był procesem jednorazowym, ponieważ strefa upłynniania szlaki przesuwała się stopniowo od góry do dołu i dopiero po osiągnięciu dolnego brzegu rury, zgromadzona w niej szlaka mogła jednorazowo spłynąć do kotlinki.
Na niektórych zdjęciach dymarek z wykopalisk widoczne są nawet fragmenty takich rur kiedy uległy one przypadkowemu pęknięciu i wtopiły się częściowo w szlakę. Interpretacja takiego zdjęcia jako otwór napowietrzający jest oczywiście fałszywa, bo rura ta nie jest wypełniona w najmniejszym stopniu szlaką, co powinno jednak w tym przypadku nastąpić.
Jak widzimy, przyczyny niepowodzeń w wytopie stali w rekonstrukcjach dymarek wynikały z niezrozumienia funkcji znajdowanych w wykopaliskach pozostałości oraz fałszywych założeń ich budowy.
Na podstawie tej analizy możemy stwierdzić, że dymarki świętokrzyskie należały do ostatniego opisanego przeze mnie typu, dymarki tarchalickie natomiast do typu mielerza z zewnętrznym spalaniem.
Co w takim razie ze stalą mieczy z napisem „Nasz obrońca Hrast”.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/wunderwaffe-cesarza-bolesawa-chrobrego.html
Wydaje się, że ich tajemnica kryje się już w samej nazwie grodu Niemcza, który tak bardzo chciał zdobyć Heinrich II.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/miecz-czcibora-i-cesarskie-klejnoty.html
Gród ten leżał na szlaku handlowym pomiędzy Rzymem i Konstantynopolem a ujściem Odry i teoretycznie mógł być zapewne często odwiedzany przez wędrujących z południa na północ i odwrotnie kupców. Tym chętniej, bo miał on do zaoferowania w tym czasie najlepszą stal na świecie.
Już to wystarczało, aby nadać mu tę nazwę, bo wśród mieszkańców tego grodu znaczną część mogli stanowić obcokrajowcy, a więc „niemcy”. W tym przypadku nazwa ta nie dotyczyła naszych zachodnich sąsiadów, ale generalnie obcokrajowców, mówiących innym niż słowiański językiem.
Istnieje jednak również inna możliwość interpretacji tej nazwy i tę uważam za bardziej prawdopodobną i logiczną.
Można być pewnym tego, że tajemnica produkcji tych mieczy musiała być chroniona na wszelkie możliwe sposoby.
Władcy piastowscy zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że ich władza i zdolności wojenne ich państwa zależne są od utrzymania technologicznej przewagi w produkcji takich mieczy nad ich potencjalnymi przeciwnikami.
Wydaje się więc zrozumiale to, iż mieszkańcy tego miasta musieli zaprzysiąc milczenie wobec obcych odwiedzających to miasto. Stąd nazwani zostali „niemcami” a ich miasto otrzymało imię Niemcza, a więc miasto, którego mieszkańcy nie rozmawiają z obcymi.
Nie jest też wykluczone, że było to miasto zamknięte i jakakolwiek próba kontaktu z ludnością grodu był absolutnie zabroniona i karana śmiercią.
Jest prawdopodobne, że w Europie umiejętność wytopu wysokojakościowego żelaza i stali w dymarkach typu świętokrzyskiego, którą opanowali Wandale (Wawelanie, Wendowie), zanikła po tym jak dżuma Justyniana zdziesiątkowała mieszkańców Europy, a w tym szczególnie Słowian.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/08/starozytna-historia-polakow-na-krawedzi.html
To właśnie te umiejętności pozwoliły Słowianom na podbij Rzymu i całej ówczesnej Europy, ponieważ dysponowali oni zdecydowanie najlepszym jakościowo uzbrojeniem.
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/08/starozytna-historia-polakow-w-drodze-do.html
Możliwe również, że przez przypadek umiejętności te zachowały się w rejonie Sudetów, w tym w rejonie Niemczy, ponieważ tam, z racji odosobnienia tego rejonu, dżuma Justyniana nie dotarła.
Kiedy na skutek wojen z plemionami madziarskimi zapotrzebowanie na broń wzrosło i w całym kraju zaczęto masowo kuć miecze to zauważono, że stal którą wytapiali hutnicy w Niemczy, przewyższa o niebo swoją jakością wszystko to, co wytwarzano gdzie indziej na świecie i wykute z niej miecze stały się prawdziwą „Wunderwaffe” Piastów.
Można założyć, że kowale i hutnicy wiedzieli dokładnie, że taką stal można wytopić tylko z rudy darniowej z rejonu Ślęży i tę tajemnicę wzięli ze sobą do grobu.
Razem z nimi zanikła też umiejętność budowy dymarek typu świętokrzyskiego i trzeba było czekać prawie 1000 lat na to, aby umiejętności hutnicze pozwoliły na ponowne wyprodukowanie stali o porównywalnej jakości.
Inne tematy w dziale Kultura