Na mapie mieliśmy zaznaczone miejsca, które koniecznie trzeba na Tongatapu zobaczyć. Wśród nich jedno wyjątkowe - Flying Foxes Sanctuary w wiosce Kolovai. Sugerując się nazwą wyobrażaliśmy sobie jakiś rezerwat, enklawę, wyznaczony teren - coś jak zagrodę żubrów w Bieszczadach. Dziesięć par oczu wypatrywało więc uważnie jakiegoś znaku lub tabliczki, która by nam wskazała drogę do tego przybytku. Minęliśmy jednak wioskę i żadne z nas nic nie zauważyło. Zawróciliśmy więc, przekonani, że przegapiliśmy jakąś niepozorną strzałkę, przejechaliśmy jednak znów wzdłuż całej wioski i znów nic nie znaleźliśmy.
Przy kolejnej nawrotce zaczęliśmy wypatrywać ludzi, których by można było spytać o drogę. Był jednak środek upalnego dnia i wioska wydawała się kompletnie wyludniona. W końcu dostrzegliśmy dwie kobiety chroniące się w cieniu. Zatrzymaliśmy się przy nich i spytaliśmy o latające lisy. One jednak patrzyły na nas obojętnie, nie okazując najmniejszej chęci pomocy. W końcu jedna z nich pokręciła głową i powiedziała: nie ma ich, odleciały!
Zrezygnowani wsiedliśmy z powrotem do samochodu. Skoro mieszkanka wioski tak mówi, to pewnie mapa jest nieaktualna, trudno, trzeba poszukać kolejnej atrakcji. Nie ujechaliśmy jednak nawet stu metrów, gdy okazało się, że odpowiedź kobiety nie zawierała grama prawdy - była odpowiedzią na odczepnego, daną jedynie dla uzyskania świętego spokoju. Jedna z koleżanek bowiem nagle krzyknęła i wskazała ręką do góry - zobaczcie! Podnieśliśmy więc głowy i zobaczyliśmy.

Nie było żadnego rezerwatu jak myśleliśmy. Latające lisy czyli wielkie owocożerne nietoperze z gatunku rudawka tongijska, żyją na Tongatapu otoczone królewską ochroną i jedynie członkowie rodziny królewskiej posiadają przywilej polowania na te zwierzęta, nie korzystają z niego jednak zbyt często. Ich kolonie zamieszkują zachodnią część wyspy, w dzień okupując rosnące tam kazuaryny - wysokie i rozłożyste drzewa o długich, podobnych do sosny igłach.

Zadzieraliśmy głowy do góry, a nietoperze wisiały głowami w dół lub przechodziły z gałęzi na gałąź pomagając sobie czepliwymi pazurkami.

Mordki miały sympatyczne - kosmate i wydłużone, przypominające pyszczki rudych lisków, stąd ich potoczna nazwa.

Gdy zaniepokojone wzbijały się do lotu i rozpościerały nad naszymi głowami swoje błoniaste, o metrowej rozpiętości skrzydła, robiły niesamowite wrażenie, nasuwając myśli rodem z horrorów. Aż ciarki przechodziły po plecach!

Widywaliśmy już wcześniej na innych wyspach podobne nietoperze, ale pojedynczo, nie w takich ilościach. Tu były ich setki. Na Samoa i innych wyspach Pacyfiku są zagrożone wyginięciem, gdyż mieszkańcy uważają ich mięso za przysmak i często na nie polują. Na Tonga ich los też jest niepewny, ze względu na przekształcenia środowiska naturalnego dokonywane przez człowieka. Mają jednak tutaj możnego protektora w osobie samego króla.
Inne tematy w dziale Rozmaitości