Czy Paweł Graś pełni rolę „berlińskiego łącznika” Donalda Tuska?
I. Umorzenie przez ukręcenie
Jak niedawno poinformowały nas mediodajnie, śledztwo w sprawie spółki Agemark i państwa Grasiów zostało szczęśliwie umorzone (a właściwie - „ukręcone”). Przypomnijmy, iż chodziło o poświadczenie nieprawdy w oświadczeniach majątkowych, które Paweł Graś złożył w latach 2007-2008, kiedy pełnił w Kancelarii Premiera funkcję sekretarza stanu - pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa i koordynatora służb specjalnych. W tym czasie Graś pozostawał członkiem zarządu spółki Agemark, o czym świadczą podpisywane przez niego dokumenty w latach 2007-2009.
Ponieważ oznaczało to złamanie przepisów ustawy antykorupcyjnej, Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo. Aby wywikłać się z kłopotów, Graś stwierdził, iż nie pamięta czy to jego podpisy, a do fałszerstwa przyznała się żona – Dagmara. Warszawska prokuratura w 2010 roku umorzyła śledztwo „z braku dowodów”, zaś wątek fałszerstwa został wyłączony do odrębnego postępowania i przekazany do Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Po roku badań (!) biegły grafolog stwierdził, iż podpisy Pawła Grasia na dokumentach spółki są autentyczne, jednak pani Dagmara nie poniesie konsekwencji karnych za składanie fałszywych zeznań, gdyż zgodnie z wykładnią Sądu Najwyższego osoba, która skłamie składając zeznania jako świadek, nie popełnia przestępstwa, w przypadku gdy zeznanie może godzić w jej prawa do obrony, lub zaszkodzić bliskiej osobie. Postępowanie w sprawie żony polityka umorzono, jednakże prokuratura warszawska najwyraźniej nie zamierza wznawiać postępowania w sprawie złamania ustawy antykorupcyjnej przez obecnego rzecznika rządu. Dlaczego? Bo nie.
Oczywiście, powyższe jest zaledwie odpryskiem grubszej sprawy związków Pawła Grasia ze spółką Agemark należącą do niemieckiego przedsiębiorcy Paula Roglera. Powszechnie znana jest historia słynnej zabytkowej willi z 1901 r. przy ul. Krakowskiej 149 w Zabierzowie, będącej formalnie siedzibą Agemarku, którą Graś wynajmuje nieodpłatnie, rzekomo na podstawie umowy o świadczeniu wzajemnym, w zamian za opiekowanie się posiadłością (czyli – za tzw. „cieciowanie”). Spółka ponosi wszelkie koszty (ogrzewanie, energia elektryczna, woda, ścieki, podatek od nieruchomości), a Graś wraz z żoną „użytkują”, gdyż oboje zameldowani są w domach swych rodziców. Sęk w tym, iż owej umowy nikt nie widział na oczy, żadna ze stron nie uiszcza z jej tytułu podatków, a oświęcimski urząd skarbowy, gdy o sprawie zrobiło się głośno wszczął postępowanie, które następnie... umorzył. Warto tu nadmienić, że wynajem takiej posiadłości (willa plus półhektarowy park) po cenach rynkowych to suma w okolicach 5 tys. złotych miesięcznie i od takiej kwoty należałoby uiścić podatek – wraz z odsetkami. A że Graś wynajmuje willę od 1996 roku, to zaczyna się zbierać nader ciekawa sumka...
II. Historia pewnej przyjaźni
Teraz wycieczka w historię. Znajomość Grasia i Roglera sięga 1989 roku, kiedy to poznali się w ówczesnych Niemczech Zachodnich. W 1990 roku Rogler, który jeszcze w 1987 roku prowadził punkt ksero w bawarskim Selb, pojawił się w Polsce jako właściciel informatycznej firmy Rotronik EDV-Entwicklungen i założył filię przedsiębiorstwa pod nazwą Pro-Holding. Jej dyrektorem został Graś, który w 1993 roku wykupił ponadto firmę Agemark (w latach '80 - Agencję Marketingową Agemark Spółdzielnia Pracy) od sekretarza rady nadzorczej w Pro-Holding za równowartość dzisiejszych 200 zł. Okazyjna cena, zważywszy, iż Agemark w tamtym momencie miała obroty w wysokości obecnych 71 tys. zł i 2,4 tys. zysku. W roku 1994 Agemark zakupiła willę w Zabierzowie, zaś część pomieszczeń w budynku wynajął Pro-Holding oraz Rogler, który początkowo był również prezesem zarządu Agemarku, lecz wkrótce zrezygnował na rzecz Pawła Grasia.
W 1996 roku Graś miał dosyć „sprawdzania się w biznesie” i postanowił postawić na politykę, a Rogler odkupił od niego Agemark – za identyczną kwotę, jak 3 lata wcześniej Graś – 200 zł. Był to czas montowania AWS-u w skład którego wszedł Ruch Stu z ramienia którego Graś kandydował do Sejmu. Początkowo bez powodzenia – posłem został „tylnymi drzwiami” w 1998 roku, kiedy przejął mandat po ustępującym Marku Nawarze. Graś do 2003 roku był jeszcze prezesem Pro-Holding, ale Rogler sprzedał firmę w związku z generowanymi przez nią stratami (57 tys. zł na minusie pod koniec działalności) i Graś musiał odejść. Co ciekawe, Rogler sprzedał Pro-Holding za 47,5 tys. zł i w tym samym, 2003 roku, podniósł kapitał zakładowy Agemarku o... 49 tys. 900 zł (!).
Do 2009 roku, gdy Graś złożył skuteczną rezygnację z funkcji w zarządzie, sytuacja Agemarku wyglądała następująco: 100% udziałów w spółce ma Paul Rogler; wiceprezesem zarządu i księgową na umowę-zlecenie z pensją ok. 150 zł/mies jest Dagmara Graś; pełnomocnikiem Roglera i członkiem zarządu był Paweł Graś. Walne zgromadzenie? „Pełnomocnik” referuje żonie stan spółki, zaś ta udziela mu absolutorium...
Przez cały ten czas Grasiowie zamieszkiwali w willi, zaś spółka Agemark praktycznie nie przynosiła dochodów, a często kończyła rok na minusie. Po skandalu w 2009 roku Graś wprawdzie zerwał formalne związki z Agemarkiem, jednak wciąż mieszka, gdzie mieszkał, natomiast jego żona jest aktualnie prezesem zarządu spółki.
III. Pytania biznesowe ze służbową karierą w tle
W świetle powyższego nadszedł chyba czas, by postawić kilka pytań.
- Jaki interes ma niewielki w sumie przedsiębiorca z małej bawarskiej mieściny w utrzymywaniu w Polsce niszczejącej willi i nieodpłatnym użyczaniu jej polskiemu politykowi?
- Jaki ma ponadto interes w utrzymywaniu firmy-krzak, która nie prowadzi żadnej realnej działalności, nie przynosi zysków, zaś jej jedynym godnym odnotowania majątkiem jest willa zajmowana przez państwo Grasiów?
- Dlaczego tenże biznesmen po sprzedaniu generującego straty przedsiębiorstwa ładuje całą kwotę z górką w fikcyjną firmę, której jedynym powodem istnienia jest zapewnienie lokum Grasiowi?
- Dlaczego wreszcie Paul Rogler (dziś ponoć emeryt) nie zwinie działalności w Polsce i nie spróbuje odzyskać choć części pieniędzy sprzedając prestiżową, zabytkową willę, lub wynajmując ją na rynkowych zasadach?
- Czy którekolwiek z opisanych tu posunięć ma uzasadnienie z biznesowego punktu widzenia?
Warto w tym kontekście przyjrzeć się politycznym zainteresowaniom Grasia, które niemal od zawsze lokowały się w okolicach służb specjalnych. Tak się bowiem składa, iż obecny rzecznik rządu ma za sobą szkolenia z dziedziny bezpieczeństwa i obronności w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie oraz w Centrum Marshalla w Bawarii. Ale nie tylko:
- W 1998 roku był doradcą premiera Buzka ds. bezpieczeństwa i obronności państwa (współpracował wtedy m.in. z GROM-em). A więc już wtedy musiał się odznaczać kompetencjami w tym zakresie. Gdzie i jak zdobytymi, skoro wcześniej był tylko przedsiębiorcą u pana Roglera?
- Jako poseł zasiadał m.in. w Komisji Spraw Zagranicznych, Komisji Obrony Narodowej, następnie w Sejmie IV kadencji był członkiem Komisji Nadzwyczajnej ds. rządowego projektu ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu.
- W Sejmie V kadencji przewodniczył stałej Podkomisji ds. Współpracy z Zagranicą i NATO.
- Od kwietnia do czerwca 2006 był wiceprzewodniczącym Komisji Nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego (jednocześnie likwidujących Wojskowe Służby Informacyjne).
- Od 26 czerwca 2007 był przewodniczącym Komisji ds. Służb Specjalnych.
- No i wreszcie od listopada 2007 do stycznia 2008 pełnił funkcję pełnomocnika rządu ds. bezpieczeństwa i koordynatora służb specjalnych.
Warto nadmienić, że w 2007 roku uczestniczył w słynnym spotkaniu u marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, wraz z Bondarykiem i płk Tobiaszem, od którego zaczęła się „afera marszałkowa”.
IV. Berliński łącznik? Pospekulujmy...
Sporo tego. I taki facet pielęgnuje długoletnią przyjaźń z tajemniczym niemieckim biznesmenem, który w Polsce nie prowadzi żadnych konkretnych interesów, za to latami sponsoruje mu luksusową chatę (nawiasem mówiąc, za komuny uważaną za miejsce libacji esbeków z którymi „zaprzyjaźniony” był jeden z poprzednich właścicieli). Przy okazji - „informatyczna” firma Rotronik nie ma nawet strony internetowej i adresu e-mail, zaś miasteczko Selb za komuny położone między RFN, NRD a Czechosłowacją jak raz nadawało się na miejsce kontaktów ówczesnych służb specjalnych. Ciekawią również okoliczności w których Graś poznał w 1989 roku Roglera. Wybrał się ni z tego ni z owego do Bawarii i rok później Rogler powierzył mu – wówczas studentowi – stanowisko dyrektora polskiej filii swojej firmy?
Pozwolę sobie teraz pospekulować. Otóż, wszystkie okoliczności nasuwają podejrzenie, że Graś jest starannie hodowanym agentem, natomiast Paul Rogler albo go prowadzi, albo jest „slupem” za którego plecami stoi ktoś jeszcze. Wskazuje na to wyraźnie pretekstowy charakter jego działalności gospodarczej, staranne unikanie kontaktu z mediami, czy podawanie nieaktualnych informacji przed niemieckim sądem, że jednym ze źródeł dochodów Agemarku jest czynsz od Pro-Holding, jakby wyleciało mu z głowy, że sprzedał tę firmę w 2003 roku...
Graś uznawany jest za „cień” Donalda Tuska i najwierniejszego z wiernych. I tego najwierniejszego pretorianina Tusk przesuwa ze stanowiska związanego ze spec-służbami na dekoracyjną funkcję rzecznika rządu, którą Graś demonstracyjnie lekceważy. Dziennikarzom trudno jest się do niego dodzwonić, a gdy już coś palnie przed kamerami, to ręce opadają. Do tego jeszcze „afera willowa”... Nie takich jak on Tusk wywalał bez sentymentów za mniejsze „pijarowskie” zbrodnie, tymczasem Graś trwa – zupełnie, jakby jego aktualne stanowisko było tylko przykrywką dla zupełnie innej funkcji.
Narzucają się wręcz porównania z innym „niezatapialnym” - szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem - który trwa na stanowisku bez względu na wszystko i o którym mówi się, że nie tyle Tusk mógłby zwolnić jego, ile on Tuska. Zupełnie, jakby sprawował nad Dyktaturą Matołów nadzór z ramienia Niewidzialnej Ręki...
Co do Grasia, to jego rola może być nieco odmienna. Wiemy, jak drastycznemu przeorientowaniu uległa polska polityka zagraniczna po dojściu do władzy PO w 2007 roku, a zwłaszcza po Katastrofie Smoleńskiej. Widzimy jak Tusk, wbrew wszystkiemu, ze zdrowym rozsądkiem na czele, robi za „europejskiego prymusika”, co w praktyce przekłada się na realizowanie linii niemieckiej na wszelkich możliwych odcinkach. Czy możliwe zatem jest, że Graś pełni rolę „berlińskiego łącznika” dbającego o kontakty premiera z niemiecką „centralą”? A przy okazji jest aniołem-stróżem, mającym baczenie na to, co dzieje się w polskim rządzie? Czy Paweł Graś jest berlińskim okiem i uchem w Warszawie?
Spiskomania? To przypomnijmy sobie w jaki sposób niemiecka Fundacja Adenauera rękami polskich sprzedawczyków i pożytecznych idiotów zmanipulowała wybory w 2007 roku, co znakomicie opisał onegdaj Rewizor. Skoro nasz Wielki Brat zza Odry był w stanie „przekręcić” wybory za pomocą kampanii mobilizującej 3 mln wyborców we właściwej grupie docelowej, to jakim problemem jest postawić swojego „ciecia” przy polskim premierze? Premierze, który zawdzięcza temuż niemieckiemu Bratu swe rządy? Wszak kontrola jest najwyższą formą zaufania...
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL
PAMIĘTAM
Tu bloguję:
A tego warto posłuchać:
Witaj przybyszu:
Ściągnij i posłuchaj:
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka