I. Rząd się żywi
Jan Vincent Rostowski, oddelegowany aktualnie do pilnowania nad Wisłą interesów międzynarodowej finansjery, pokrzyczał sobie z sejmowej mównicy na niekonstruktywną opozycję. No bo, przyznajmy, posiadanie przez opozycję jakichkolwiek pomysłów wykraczających poza palenie zioła i skrobanki na życzenie, jest wyjątkową bezczelnością, a już zwłaszcza gdy są to pomysły, które godzą w jedynie słuszną linię ekonomiczną Zielonej Wyspy, gwarantującą nam stabilny wzrost gospodarczy.
Co prawda, jak napisałem niedawno, z tego osławionego, czteroprocentowego wzrostu nic nie wynika, o czym świadczą dane Eurostatu ogłaszające zdumionej gawiedzi, iż 10 milionów Polaków czyli 27,8% jest zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym. Te 10 milionów, to jedna czwarta tubylczej populacji, ćwierć narodu. I to pomimo wpompowanego w polską gospodarkę strumienia unijnych pieniędzy, trzystu miliardów pożyczonych w ciągu czterech lat przez rząd Tuska (rekord świata!) oraz kaski przesyłanej rodzinom przez zarobkowych emigrantów rozsianych po Europie. Jeśli dołożymy do tego bezrobocie na poziomie ponad 13% (w tym 25% wśród młodych) i ponaddwumilionową rzeszę tzw. „pracującej biedoty” (working poor), to pytanie o owe „pozytywne wskaźniki” za które ponoć tak chwali nas Europa staje się całkiem zasadne.
II. Wzrost i kapitał
No, ale wszak rząd, choć żarłoczny, nie jest w stanie samodzielnie przejeść owoców wzrostu. To znaczy jest w stanie, jak najbardziej, ale chcąc nie chcąc musi doprosić do stołu tych, dzięki którym ów wzrost wzrasta i wzrasta – i jeszcze wzrasta... Oczywiście, jak nas uczą różni mądrzy ludzie, tegoż mitycznego wzrostu, którego nikt z nas na oczy nie widział, chyba że pod postacią entuzjastycznych słupków w mediodajniach - tegoż bezcennego wzrostu powiadam, nie wypracowują miliony takich jak my szaraczków na śmieciowych umowach czy znoszący codzienną gehennę prowadzenia small-businessu drobni przedsiębiorcy bez podwieszeń i układów w rozmaitych sitwach. Ten wzrost, mianowicie, generują ponoć „inwestorzy” na czele ze szlachetną rasą bankierów i w związku z tym powinniśmy całować ich po piętach, łykając przy tym łzy wdzięczności.
Owi dobroczyńcy z workami złota przybywają do nas z zagranicy, by wspomóc, zasilić i ucywilizować gospodarczych Irokezów, zatem zrozumiałe jest, że każde próby brużdżenia muszą spotkać się z odporem światłych kół rządzących oraz beneficjentów i utrwalaczy III RP, którzy nie po to przecież zostali dopuszczeni do komitywy i pousadzani na różnych posadach, by teraz kąsać rękę, która im chleb daje. Tym bardziej, że światłe koła rządzące dobrze znają tzw. „sytuację ogólną” oraz „generalne uwarunkowania”, które sprawiają, iż „obiektywne rynkowe okoliczności” są takie a nie inne.
III. Konsumowanie owoców wzrostu
Powyższy przydługi szkic sytuacyjny przedstawiłem dlatego, gdyż daje on nam odpowiedź na przyczyny furii, która ogarnęła nieocenionego Jana Vincenta na sejmowej mównicy podczas debaty z posłami opozycji. Albowiem, jak wiemy, nasz sztukmistrz z Londynu w ramach programu żywienia rządu i podtrzymywania słupka wzrostu gospodarczego zapożyczył nas u scharakteryzowanych powyżej rekinów spekulacji tak skutecznie, że pod koniec zeszłego roku musiał uciekać się do iście cyrkowej ekwilibrystyki, by dług publiczny nie przekroczył progu ostrożnościowego 55% PKB. Czego to nie było!Rozpaczliwe rozpisywanie wydatków na kolejne rubryczki i fundusze, wypychane następnie na papierze poza zobowiązania Skarbu Państwa, no i spektakularna interwencja, by utrzymać relację złotówki do innych walut na poziomie umożliwiającym odnotowanie, że oto na 31.XII.2011 prześlizgnęliśmy się pod gilotyną.
Tym razem się udało, ale nie zmienia to faktu, że siedzimy w kieszeniach „banksterów” po same uszy i nie możemy im podskoczyć, gdyż to właśnie oni sfinansowali państwowe zobowiązania oraz wyżywienie rządu w ramach napędzonego pożyczkami „wzrostu gospodarczego”. A że teraz mają walizki pełne polskich papierów dłużnych i to coraz bardziej „rentownych”, czyli wypisywanych wraz z upływem czasu na coraz wyższy procent, zatem oczywiste jest, iż nasza dyktatura matołów musi ich dopuścić do żłobu, by mogli pospołu z władzą konsumować owoce tegoż ciężko wypracowanego „wzrostu”, czyli wpuszczonego w gospodarkę via budżet państwa pożyczonego pieniądza.
IV. „Na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera”
W tej sytuacji nie dziwi wzburzenie oddelegowanego na polski odcinek finansowego lobbysty Jana Vincenta, gdy niekonstruktywna, pisowska opozycja wniosła – o zgrozo – projekt opodatkowania aktywów banków, towarzystw ubezpieczeniowych i funduszy inwestycyjnych zamiast 23% stawki VAT na towary i usługi. Wprawdzie proponowany podatek bankowy w wysokości 0,39% (!) przyniósłby wg danych Komisji Nadzoru Finansowego i GUS te same 5 miliardów złotych co zwiększony do 23% VAT (4,1 mld zł od aktywów banków, 538 mln zł od aktywów zakładów ubezpieczeń oraz 405 mln zł od aktywów funduszy inwestycyjnych), ale przecież - jak wykazałem powyżej - nie po to „rynki finansowe” wsadziły sobie państwo polskie do kieszeni, żeby teraz płacić temuż państwu z tego tytułu podatki. To my jesteśmy od tego, by naszymi podatkami, w tym dwudziestotrzyprocentowym VAT-em, spłacać papiery dłużne państwa, to chyba oczywiste. Inne rozwiązanie byłoby wbrew naturze, albowiem „na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera”.
Na dzień dzisiejszy owo „sianie i zbieranie” wygląda tak, że w 2012 roku prognozowane wpływy z PIT przyniosą ok. 42,4 mld, zaś obsługa długu Skarbu Państwa wyniesie... ok. 43,8 mld złotych (TU). Czyli, nasze PIT-y idą w całości na pokrycie odsetek i wykup roczny państwowych papierów wartościowych!
„- Pomysły rodem z Budapesztu tutaj nie przejdą” - zagrzmiał Rostowski. No to, prędzej czy później, będą Ateny...
Gadający Grzyb
(Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL)
http://niepoprawni.pl/blog/287/kryzysowy-korkociag
http://niepoprawni.pl/blog/287/zielona-wyspa-w-czarnej-dziurze
Komentarze
Pokaż komentarze (6)