Kiedy w listopadzie 2010 roku płodziłem notkę „Pstryczek-elektryczek”, w której opisywałem wstępne przymiarki naszego nie-rządu do importowania energii elektrycznej z Obwodu Kaliningradzkiego, czułem w kościach, że do tematu przyjdzie jeszcze wrócić. No i proszę – minęło pół roku i przez łamy mediodajni przemknęły notki informujące, że sprawa jest już praktycznie przyklepana. Oznacza to pogłębienie uzależnienia energetycznego od Rosji i marginalizację alternatywnych rozwiązań czekającego nas w najbliższych latach niedoboru energii elektrycznej.
Ot, kolejny powód, dla którego obecna kamaryla powinna stanąć przed Trybunałem Stanu.
I. Budujemy mosty...
Jednocześnie warto zwrócić uwagę, że do takiego projektu najprawdopodobniej nie dołoży się Unia Europejska, preferująca budowę połączeń energetycznych pomiędzy krajami wspólnoty. Warto w tym miejscu przypomnieć, że pierwotnie planowany był most energetyczny Alytus-Ełk, którym mieliśmy sprowadzać prąd z litewskiej elektrowni Visaginas mającej powstać w miejsce zamkniętej Ignaliny. Dodajmy, że taka polsko-litewska inwestycja miała wszelkie dane po temu, by uzyskać finansowe wsparcie Unii.
Dla Rosjan takie rozwiązanie było bardzo niewygodne, stawiało bowiem pod znakiem zapytania opłacalność Bałtyckiej Elektrowni Jądrowej budowanej głównie z myślą o eksporcie energii – do krajów bałtyckich, Polski i Białorusi. Rosja rozpoczęła więc intensywny lobbing, mający wyeliminować Visaginas z gry i właśnie widzimy pierwsze konkretne skutki. O moście energetycznym z Litwą zrobiło się cicho, natomiast kilka dni temu szef Polskiej Grupy Energetycznej, Tomasz Zadroga, stwierdziłże „Polska będzie kupować prąd od Rosjan”. Dodam, że jest to kwestia najbliższej przyszłości – rosyjski prąd popłynie bowiem do Polski, gdy tylko ruszy kaliningradzka elektrownia – czyli już za 5 lat. W tej chwili trwają negocjacje.
II. Tempo!
Osobną kwestią jest pośpiech z jakim Rosjanie realizują swoją atomową inwestycję przy naszej granicy – powstaje uzasadniona obawa, czy wybudowana w takim tempie elektrownia będzie w pełni bezpieczna zważywszy na przysłowiowy rosyjski „bardak”...
III. Prognozy, obawy...
Teraz pozwolę sobie na kilka spekulacji. Otóż podejrzewam, że o finale negocjacji dowiemy się jak zwykle, gdy będzie już za późno, prorządowe media nie drążą bowiem sprawy, zadowalając się krótkimi notkami w rubrykach gospodarczych. Powtarza się tu scenariusz z negocjacji gazowych – temat o kapitalnym znaczeniu dla Polski spychany jest na daleki plan i wypłynie zapewne dopiero wtedy, gdy wszystko będzie już postanowione. Ta opieszałość dotyczy również opozycji – przypominam, że „w temacie” gazowym PiS ocknął się tuż przed finałem rozmów, podobnie może być z kwestią importu energii elektrycznej – tymczasem trzeba krzyczeć teraz, bo za kilka miesięcy może być już za późno.
I wreszcie – czy naprawdę nie jesteśmy w stanie poczekać czterech-sześciu lat dłużej, do zakończenia budowy elektrowni w Visaginas (rok 2020) i w Żarnowcu (rok 2022), a póki co sprowadzać brakujący prąd z innych kierunków, albo zainwestować chociażby w modernizację połączenia z ukraińską elektrownią „Chmielnicki”? A co z mającymi ponoć powstać elektrowniami gazowymi?
W paru notkach (np. TU i TU) wysnułem „spiskową” teorię, że Rosja zapragnie odbić sobie na innych polach to co utraciła przy okazji negocjacji gazowych na skutek wmieszania się w ostatniej chwili Komisji Europejskiej. Import prądu z Kaliningradu wygląda na część tej „rekompensaty”, zaś Kreml uzyska kolejne narzędzie nacisku – do groźby zakręcenia gazowego kurka dojdzie atomowy „pstryczek-elektryczek”.
Gadający Grzyb
ilustracja: „Rzeczpospolita”
Komentarze
Pokaż komentarze (8)