I. Polskie pory roku.
Polacy to taki naród, który lata letargu przedziela okresami zrywów. Letarg przypada z reguły na kolejne „małe stabilizacje”, tudzież „noce” - tym czarniejsze, im silniejszy zryw je poprzedzał. Ta przypadłość może być irytująca – czy to za „króla Sasa”, czy to za Gomułki, czy za Gierka – trąb, bij na alarm, wołaj aż do zdarcia płuc – i nic. Polacy zdają się mieć wszystko w głębokim zwisie, państwo może sobie gnić, dogorywać, a tych „polaczków” - choćby tłuc po łbach – nie wyrwiesz z odrętwienia. Pij i popuszczaj pasa, odwalaj zmianę i na wódkę, załatwiaj talon na pralkę a jak się uda to i na małego fiata...
Aż wreszcie, niespodziewanie, przychodzi taki moment, w którym ten sam oczadziały naród nagle czuje, że coś zaczyna dusić, uwierać, wiercić niczym kolec – i wtedy trach! – robi awanturę: jakieś powstanie, strajk, wychodzi na ulice... I wszystko to pozornie bez głębszej przyczyny: ot - jeden cios w mordę z ręki namiestnika więcej, ot - droższe pęto kiełbasy. Nagle to, z czym żyło się przez lata, staje się nie do zniesienia i – często ku zaskoczeniu samych buntowników – okazuje się, ni z tego ni z owego, że tu chodzi o coś więcej niż brak zagrychy, że nagle Polska, że orzeł, że biało-czerwona...
II. Rok pogardy.
W którym miejscu cyklu znajdujemy się obecnie? W letargu. Miniony rok był okresem „domykania systemu”, który to system nazywam „oświeconym (neo)totalitaryzmem”, przed nami zaś czas w którym tenże system będzie trwał – wbrew wszystkiemu.
1) Smoleńska mgła upodlenia.
Dopełnieniem tego kursu stało się przekazanie śledztwa Rosjanom i błyskawiczne przechwycenie BBN-u oraz wejście w „pełnienie obowiązków” prezydenta przez Bronisława Komorowskiego na podstawie „paska” na telewizyjnym ekranie. Motywowana polityczną bieżączką pogarda dla powagi państwa, międzynarodowego prestiżu, instytucji... Skryte za smoleńską mgłą upodlenie Polski.
2) Żałobna wojna domowa.
Podczas pierwszych dni Żałoby Narodowej mieliśmy chwilę względnej ciszy przerywanej tylko z rzadka łajdackimi wypowiedziami Andrzeja Wajdy, Waldemara Kuczyńskiego, czy dopieszczonej medialnie grupki platformerskich krzykaczy, zorganizowanych przez Mateusza Sławińskiego, asystenta w biurze poselskim Róży Marii Gräfin von Thun und Hohenstein, protestujących przeciw wawelskiemu pochówkowi pary prezydenckiej. Cisza ta motywowana była z jednej strony koniecznością zachowania pozorów, z drugiej zaś – przerażeniem na widok tłumów na Krakowskim Przedmieściu udokumentowanych przez „nieodpolitycznioną” wtedy jeszcze państwową telewizję. Śmiem twierdzić, że to m.in. film „Solidarni 2010” spowodował przyśpieszenie rządowego skoku na media „publiczne”. Te tłumy trzeba było jakoś spacyfikować mentalnie, przyszpilić „pedagogiką wstydu” - że mohery, że krzyż, że Europa się śmieje... że „kult Tanatosa”, że „demony polskiego patriotyzmu”... Słowem - wszystkie ręce na pokład! - aby zadeptać w zarodku odżarzające się węgiełki narodowej podmiotowości.
Definitywny kres żałoby oznajmiła Hanna Gronkiewicz-Waltz za pomocą warszawskich służb miejskich, które z niespotykaną pod jej rządami sprawnością natychmiast usunęły z trotuarów Krakowskiego Przedmieścia znicze, pamiątki i zmyły stearynę. W międzyczasie (16.V.2010, Łazienki) było proklamowanie ustami Andrzeja Wajdy „wojny domowej”. Owa „wojna domowa” toczona przez sojusz rządowego „tronu” z medialnym „ołtarzem” (słynni „przyjaciele z TVN-u i drugiej stacji komercyjnej”) przybrała, prócz walki politycznej, postać szeregu większych i mniejszych podłości.
3) Skrócony katalog nieprawości.
Rzućmy okiem: nagonka na Ewę Stankiewicz po emisji „Solidarnych 2010” (co poskutkowało wycofaniem się Romana Gutka z promocji jej fabularnego debiutu „Nie opuszczaj mnie”), połączona z odmową zamieszczania reklam wydania „Rzeczpospolitej” z dołączonym „trefnym” filmem o nocach na Krakowskim Przedmieściu. Rozpętana świeżo po elekcji przez Bronisława Komorowskiego i „Wyborczą” wojna o Krzyż Smoleński przed Pałacem Prezydenckim z antycywilizacyjną demonstracją Dominika Tarasa i conocnymi orgiami barbarzyństwa (z walnym udziałem warszawskich alfonsów ze Zbigniewem S. ps. „Niemiec” na czele) wymierzonymi w modlących się ludzi przy celowej bierności policji i straży miejskiej. „Wyborcza” reklamowała to-to jako „radosny Hyde Park”.
I te de, i te pe. Do tego cała medialna agentura opiniizjednoczonych sił III RP, uprawiająca „dziennikarstwo kontr-faktyczne”, skoncentrowana na jednym, jedynym celu: nie dopuścić do nawrotu „wzmożenia moralnego” i zdusić godnościowe podstawy patriotyzmu. Ta antygodnościowa socjotechnikauprawiana przez dziennikarskich „morderców zza biurek” znalazła swą kulminację w mordzie politycznym na działaczu łódzkiego biura Prawa i Sprawiedliwości i, nieco później, w próbie zablokowania patriotycznego marszu w dzień Święta Niepodległości. O ideologiczną oprawę zadbał pawianogrzywy profesor Radosław Markowski wychodząc z postulatem wewnątrzpolskiego apartheidu: „trzeba pracować nad tym, żeby się skutecznie, instytucjonalnie podzielić”. Mamy zatem społeczną eugenikę- wykluczenie poza nawias całych grup nieprzydatnych z punktu widzenia establishmentu, określanych wspólnym mianem „moherów”, tudzież „pisowców”. Ot, czas wielkiego podzielenia – warto by pokusić się o opisanie socjologii obojga narodów.
Pogarda, pogarda, pogarda... Nad którą unosi się cyniczny slogan: „Państwo Polskie zdało egzamin”.
4) Czas orwellowszczyzny.
Ta noc, niestety, jeszcze trochę potrwa. Dlaczego? O tym niebawem.
CDN
Gadający Grzyb
Komentarze
Pokaż komentarze (19)