www.youtube.com/watch
Zanim zaczniesz czytać potencjalny czytelniku, mam prośbę. kliknij powyższy link i posłuchaj piosenki. To stara piosenka zespołu T.Love, z 1997 roku. Powstała jako komentarz otaczającej rzeczywistości. W latach dziewięćdziesiątych byłem w szkole podstawowej. Nie interesowałem się polityką i sprawami społecznymi. Moja wiedza w tej materii ograniczała się do słuchania rozmów rodziców. Generalnie odczucie było następujące: gdzieś, kiedyś, dawno temu była „komuna”, ale „ci źli przegrali” i teraz będzie lepiej. Myślę, że jako dziecko spokojnie miałem prawo tak to wszystko widzieć. Na etapie szkoły średniej zacząłem w mediach (niszowych) słyszeć głosy, mówiące, że to wszystko szwindel i jesteśmy dymani. Wtedy autorytety (GW,Polityka) wyjaśniły, że to oszołomy, którzy w państwie demokratycznym też mają prawo bełkotać i trzeba ich znosić, ale pod żadnym pozorem nie brać na poważnie. Inne autorytety (szkoła), wyjaśniły, że w wyżej wymienionych pismach pracują inteligentni ludzie i jeśli chce się zasłużyć na miano inteligenta albo chociaż człowieka wykształconego, to trzeba sięgać, po te właśnie tytuły. W okresie mojej matury sięgnąłem po NGP – nie istniejący już tygodnik, wydawany obok GP i NP. Wtedy potraktowałem to jako egzotyczną publicystykę, w której być może jest ziarno prawdy, ale dalej obstawałem przy „elitarnej publicystyce”. Piosenki T.Love, też nie znałem.
Piosenkę poznałem po 2005 roku. Jako student, zacząłem też nieco więcej interesować się otaczającym światem. Nie było to wielkie rozeznanie, ale zacząłem pewne rzeczy rozróżniać. Los tak się potoczył, że początek moich studiów zbiegł się z rządami PiS. W tamtym czasie moje polityczne rozeznanie opierało się na tym, że poglądowo bliżej było mi do PO i PiS, niż do lewej strony. Szczerze mówiąc, idąc na głosowanie do końca nie wiedziałem, na kogo oddam głos. O skreśleniu krzyżyka przy PiS zdecydowała moneta.
Po pierwszych miesiącach rządów Prawa i Sprawiedliwości miałem jedno odczucie – są ch…wi. Nie można było mieć innego odczucia. Z prasy, Internetu, TV, radia – po prostu zewsząd dobiegały odgłosy o kolejnych obciachach i potknięciach. Ba, żeby tylko. Co raz częściej słyszało się o zagrożonej demokracji i wolności. Nie wiem dlaczego, w owym czasie sięgnąłem po GP. Najprawdopodobniej z czystej przekory. Muszę przyznać, że bardzo mnie zaskoczyło to co tam przeczytałem. Najbardziej utkwił mi wywiad z premierem Kaczyńskim, który stwierdził, że czytając raporty służb, ma wrażenie, że są pisane w innych stolicach. Zastanowiło mnie to. Generalnie wydźwięk całej gazety był taki: po nijakości, czy nawet dążeniu w złym kierunku po osiemdziesiątym dziewiątym, mamy szanse na normalność. Pomyślałem, że pewnie troszkę przesadzają, żeby przekonać ludzi do ekipy rządzącej, ale dało mi to do myślenia.
Efektem lektury było spojrzenie na pod innym kątem na wszelkiej maści newsy w mediach wiodących. Po kolejnych kilku miesiącach przestałem traktować poważnie kolejne doniesienia o nieporadności braci Kaczyńskich i ekipy rządzącej. Przyglądając się tym „ważnym doniesieniom” dotarło do mnie, że zarzuty w większości były typu: brzydki, nie ma żony, zrobił minę i tak dalej. Nie zostałem czytelnikiem GP, nie zostałem też zwolennikiem PiSu, ale zacząłem sięgać po nieco mnieiej popularne tytuły.
Momentem, od którego można mnie uznać za zwolennika PiSu, były wybory w 2007 roku. Medialna nagonka, betonowa (o)pozycja Platformy – to wszystko sprawiło, że niemal fizycznie dało się wyczuć pewną sitwę. Właściwie wówczas nie miałem wielu argumentów na poparcie Jara. Podstawowym argumentem dla mnie (nie merytorycznym), było to, że po prostu nie dali mu rządzić. Pomyślałem, że skoro przetrwaliśmy pół wieku PRLu to jedna kadencja, nie zrobi różnicy. Dlaczego więc, wszyscy święci w tym kraju chcieli przyspieszonych wyborów, skoro ludzie i tak nie daliby tej ekipie drugiej szansy? - zastanawiałem się. Dodatkowo, za Jarem przemawiał fakt, że po mimo trąbienia o jego dyktatorskich zakusach, jako obywatel nie odczułem odbieranej wolności, ani pogorszenia mojej sytuacji. Faktem też jest, że nie miałem co zarzucić PO i jej liderowi. Byli wredną opozycją i ich (jego) chorobę na władzę czuło się przez skórę, ale może mają patent na dobre rządy – pomyślałem.
W tym miejscu muszę oddać szacunek konserwatywnym publicystom, którzy z uporem maniaka trwali w swej krucjacie. Po 2007 roku znacznie częściej sięgałem po teksty z prawej strony. Nazwiska Michalkiewicz, Ziemkiewicz, Wildstein, Reszczyński i szereg innych zaczynały być co raz bardziej znajome. Poznawałem ich „pióro”, miałem okazję bywać na spotkaniach, a niektórych poznałem osobiście. Co raz więcej portali i tytułów prasowych zastąpiło starą elitę. Wciąż pojawiające się, nowe tytuły konserwatywnych pism dowodzą, że zagłuszane głosy z lat dziewięćdziesiątych o wielkim szwindlu, jakim okazała się III RP, nabrały mocy i znaczenia. Ludzie nie pytają już: czy to możliwe, ale jak to możliwe? Spodobało mi się określenie – kontrelita. Pasuje, bo Ci ludzie niczym nie ustępują starej elicie, a właściwie przewyższają ją w każdym aspekcie. I miejmy nadzieję, że pewnego dnia będą grupą, którą nie będzie musiała sama namaszczać się na elitę, bo w oczach ludzi zasłuży na to miano.
Czas szybko mijał i im bliżej końca studiów, tym co raz poważniej obserwowałem otaczający świat. Faktem stała się co raz większa migracja znajomych do innych krajów. Sytuacja tych, którzy zostali w kraju była nie do pozazdroszczenia. Brak widoków na sensowną pracę stał się normą. Ci którzy coś znaleźli, nawet nie kryli, że „po znajomości”, pozostali „jakoś żyli” na garnuszku rodziców. Jeżeli tak miało wyglądać w realu hasło „by żyło się lepiej”, to nie ciekawie – myślałem.
Smoleńsk
Kwiecień 2010, a właściwie to, co działo się później było siłą, która ostatecznie postawiła mnie po tej stronie barykady. Nie wchodząc w szczegóły. Na miejscy PO, chcąc pokazać, że mam czyste ręce, robiłbym wszystko, dosłownie stawałbym na głowie, żeby wyjaśnić sprawę. Ze względów moralnych, a także politycznych zaprosiłbym opozycję i starał się realizować jej postulaty, aby wspólnie dojść do prawdy. To co ja widzę, to postawa, która może co najmniej zastanawiać.
Po wyborach prezydenckich w 2010 i parlamentarnych w 2011 wiele się pozmieniało. Okazało się, że urząd prezydenta zasługuje na szacunek i nie można robić sobie jaj. Premier też zasługuje na szacunek. W obronie tegoż szacunku panowie, premier z prezydentem nie zawahają się użyć służb sobie podległych. Osoby, które wobec braci Kaczyńskich wykazały się medialnym zbydlęceniem, teraz są moralnymi autorytetami broniącymi majestatu. Dialog ze społeczeństwem staje się zbędny. Wystąpienia grup społecznych manifestujących swoje poglądy – czyli coś, co jest fundamentem państwa demokratycznego rozpędza się za pomocą policji. Coś mi się wydaje, że wszystkie obawy związane z dyktaturą pisowców stały się faktem pod rządami paltformersów.
Po studiach wróciłem do rodzinnego miasta. Nie ma znajomych. Został niewielki procent. Gdzie inni? Wyjechali. Kiedy spotkałem dwie znajome (jedną na kasie w supermarkecie, drugą w drogerii, na promocji) padło pytanie, gdzie byłeś, Anglia, Irlandia? Nie brały pod uwagę wyjazdu na studia. Ale ja się nie dziwię. W mieście zostali tylko ci, którzy w między czasie założyli rodziny i nie chcą kosztem tych rodzin dorabiać się. Reszta wyjechała. Powoli dotarło do mnie, że to nie chęć większych pieniędzy jest powodem wyjazdów. Powodem wyjazdów jest niechęć do własnego kraju. Ci ludzie po prostu nie chcą tu być. Należy zadać sobie pytanie, czy w takiej sytuacji potrzebne jest nam godło, flaga i zamieszanie związane z państwową administracją. Poszedłem na stację PKP – zabita deskami. Poszedłem na stację PKS – opuszczona hala z walającymi się butelkami. Państwo stepowieje. Zawsze możemy powiedzieć – to oni, władza, ci na górze są do bani. My, my jesteśmy ci biedni na samym dole, ale to przecież my wybieramy „onych” Czy naród, który nie potrafi sobie wybrać władzy zasługuje na niepodległość?
Post scriptum
Przed ostatecznym popadnięciem w pesymizm powstrzymuje mnie kazanie ks. Pawlukiewicza. Chodzi konkretnie o Żydów wędrujących czterdzieści lat po pustyni. Przytaczając stosowny fragment Pisma, ksiądz pominął teologię i podzielił się własnym przemyśleniem. Jeśli dokładnie przeczytacie Księgę Wyjścia, to zauważycie, że Żydzi po wyjściu z Egiptu dosyć szybko dotarli do Ziemi Obiecanej. Jednak przestraszyli się jej mieszkańców, nie wierząc, że mogą kiedyś mieć tą ziemię w posiadaniu i zawrócili. Jak zawrócili, tak błądzili czterdzieści lat. Ks. Pawlukiewicz stwierdził, że te czterdzieści lat było potrzebne, aby Żydzi odzyskali swoją tożsamość narodową po niewoli egipskiej. Zrozumieli, kim są, czego chcą i gdzie zmierzają.
Minęło dwadzieścia lat od odzyskania niepodległości. Być może my też potrzebujemy kolejnych dwudziestu. Może faktycznie po nocy przychodzi dzień, a najciemniej jest przed wschodem słońca.
No cóż. Czas pokaże, historia oceni.
Inne tematy w dziale Polityka