plastic surgeon plastic surgeon
550
BLOG

To jest już koniec, nie ma już nic

plastic surgeon plastic surgeon Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Witam

Pragnę się pochwalić, że kilka tygodni temu po długich latach i niezliczonych perypetiach ukończyłem studia. Tym samym uzyskałem upragniony tytuł magistra inżyniera i teoretycznie mogę powiedzieć do stojacego otworem świata: "No to świecie jesteś mój".

Ale czy na pewno?

No, to kwestia do rostrzygnięcia, ale po obronie kiedy wracałem do akademika i patrzyłem na zachmurzone jesienne niebo (dziwne, bo to w końcu czerwiec) z racji wrodzonej melancholii (albo się starzeję) zastanawiałem się jak to wszystko sie zaczęło i jak potoczyło.

Pamiętam jak dziś koniec poprzeniego etapu edukacji - maturę. Kiedyś przeczytałem, że maj, w którym pisze się maturę jest inny niż każdy inny maj. I to prawda. Tamten maj był po prostu inny, wszystko było jaśniejsze cieplejsze, radośniejsze, nawet kasztany kwitły inaczej. Z racji tego, że nigdy nie garnąłem się do grona prymusów do matury podzedłem ambitnie i faktycznie mogłem być z siebie dumny. Po maturze z głową pełną pomysłów miałem plany na najbliższą przyszłość - modny kierunek i elitarna uczelnia. Moja polonistka jak najbardziej pochwalała te plany tylko delikatnie sugerowała jeszcze troszkę przysiąść przy książkach, bo jak twierdziła nie byłem taki dobry jak myślałem - musiałem się doszlifować. Ja jednak pełen wiary w siebie po maturlanym sukcesie nie wziąłem sobie tego do serca. Jak się niebawem okazało na egzaminach pani P. miała rację. Ale co tam zawsze byłem optymistą i tym razem również. Kolejny wariant inny modny kierunek i troszkę mniej elitarna uczelnia, ale wciąż z top 5 w rankingach. Kolejny wyjazd na egzamin i...jak w pewnym dowcipie: "kał zdał, mocz zdał egamiona niet" To też mnie nie załamało był dopiero lipiec, kolejny nabór we wrześniu, więc  "nie ma się co martwić" -pomyslałem.......i wyjechałem w góry. Chodzac po górach rozmyślałem o wszystkim i o niczym i tak czas mi zleciał. Po powrocie w szampańskim nastroju słodko leniuchowałem i tylko rodzice się niecierpliwili pytając co dalej. Doszedłęm downiosku, że ten rok trzeba gdzieś przewaletować na jakimś lipnym kierunku i za rok pokazać na co mnie stać. Wrześniowy nabór - kosmiczny kierunek, drugoligowa uczelnia, ale co tam przecież to tylko na rok. Kiedy po wysłaniku dokumentów nie było mnie na liście troszkę się wystyraszyłem - o cholera robi się ciepło - pomyślałem. Kiedy pojechałem po odbiór dokumentów okazało się, że zrobili błąd w nazwisku i jak najbardziej jestem na liśie. Tak zaczął się kolejny etap mojej edukacji.

Zabawne, że mimo iż upłynęło już parę dobrych lat wciąż pamiętam niemiłosiernie długą kolejkę przy kwaterowaniu do akademika. Generlanie czas studiów można podzielić na dwa światy: świat wydziału i zajęc oraz świat akademika. Na wydziale bywałem jak bywałem dlatego chyba skupię sie na akademku. Nie bedę się rozpisywał i zostawię lata nadprogramowe (z małym wyjątkiem) postaram się krótko opisać pięć lat.

Na pierwszym roku wszystko jest nowe. A przede wszystkim wolność jest nowa. Można nie wracać dwa dni do pokoju i nikt nic nie mówi, można....a zresztą można wszytko i to jest najpiękniejsze. Jeśli chodzi o plany i marzenia to głowa po prostu pęka w szwach. Każdy pierwszoroczniak patrzy na nowych kolegów i koleżanki, słucha ich planów i tak sobie myśli "świat jest mój". Nie ma granic i wszystko jest możliwe. Taki własnie jest pierwszy rok. Co do mnie cały czas myślałem, żę to jednak tylko rok i należy ruszyć dalej tj. na wymarzone studia, toteż za wiele się nie przykładałem. Rok akademicki szybko zleciał, a ja w brylując w gronie nowych znajomych coraz częściej myślałem, czy warto  to wszystko zostawić dla niewiadomej. Nie warto - do takiego wniosku doszedłem i odsunąłem marzenia o wielkim świecie na dlaszy plan.

Kolejny rok na studiach to okrzepnięcie w studenckich realiach i skupienie się na chwili obecnej. Jeśli kiedykolwiek sentencja "Carpe diem" nabiera mocy i prawdziwego znaczenia to właśnie w tych latach - drugi i trzeci rok studiów. Coś co jest w tym wszystkim najpiękniejsze to to, że przez ten czas uśmiech nie schodzi z twarzy - czysta definicja szczęscia. Co prawda na trzecim roku już starsi z towarzystwa kończą i gdzieś przewija się temat, że mają problem ze znalezieniem pracy, ale tak jest imprezowo, że nikt nie zawraca sobie tym głowy.

Nikt tak naprawdę nie wie jak to jest, że już jest czwarty rok. Każdy powoli zapomniał o marzeniach podoboju świata i stara się okreslić gdzie by się widział za dwa lata. Zanim wszystko poukłada się w głowie.....mamy rok piąty.

Tu myślenie zmienia się diametralnie. Już nikt nie mówi o sporotwych samochodach, modelkach z PLayboya i wielkim świecie. Każdy patrzy na rodziców i zastanawia się jak oni to robią, że potrafią utrzymać dom i mnie na studiach. Powoli do każdego dociera, że szlak, który miał przecierać w rzeczywistości jest ubitym traktem po którym wielu szło, wielu idzie i jeszcze więcej będzie szło. Tu w lipcu, wrześniu kończy się dla częsci historia. Szczęśliwi, że ukończyli mierzą się z dorosłością.

Ale od każdej reguły są wyjątki na studiach okerśla się je mianem wiecznych studentów. I wbrew temu co pkazuje amerykańka komedia o tym samym tytule to wcale nie jest takie kolorowe. Jak pisałem wcześniej nie będę się ropisywał o nadprogmamowych latach z jednym małym wyjątkiem.

Ostani rok w akademiku to, hmmm i tu brakuje mi słów żeby to opisać. Październik upłynął pod znakiem "kończenia" pracy mgr. W międzyczasie odwiedzali mnie znajomi, którzy ukończyli i zazdrościliśmy sobie nawzajem - oni mnie życia akademickiego, ja im tytułu i zakończenia pewnego etapu. W każdym razie nie mogliśmy się nawzajem zrozumieć. To co najbardziej odczułem to nie świadomość tego, że w jakiś sposób jestem gorszy, bo wszyscy są "po" tylko ja nie. Z tym sobie poradziłem, dałem na pewnym etapie d...y i ponosiłem konsekwencje, bilans wyszedł na zero. Tym co najbardziej dobija jest świadomość, że moja era w akademiku już minęła, a ja jestem reliktem, który już tu nie pasuje. Wokół coraz młodsi, głodni wolności, imprez i całego tego życia studenckiego, a mnie to męczyło i drażniło na przemian. Im bliżej końca roku tym bardziej wszystko zaczęło się jawić w ciemniejszych barwach. U prmotora dowiedziałem się, że nie oddam pracy w starym roku, na płszczyźnie osobistej też syf, gdzie bym się nie odwrócił pożoga wojenna. Nie pamiętam, zebym kiedyś tak przybity jechał na święta. Pomyślałem, żem może Nowy Rok przyniesie coś lepszego, a przyniósł w styczniu tylko pismo z uczelni informujace, że zostałem skreślony z listy studentów z powodu niezłożenia pracy mgr. Wszystko zaczęło się sypać niczym domek z kart. Jeśli istnieje piekło to musi własnie tak wyglądać. Tak jak pisał Gombrowicz nie byłem ani młody ani stary, ni madry, ni głupi - byłem niajki. Nie byłem chory, nie przeżyłem wojny, nie dotknął mnie żaden dramat rodzinny. Największym dramatem było to, że po prostu nic się nie działo - utknąłem w martwym punkcie i nie wiedziałem jak z niego wyjść. Niczym w piosence: "tak trudno się wyrwać z niemocy u marazmu". Z moich rówieśników w akademiku zostało niewielu, więc szybko stworzylismy prowizoryczną paczkę na "melanże" Zabawne, bo jeszcze rok temu mówiłem o nich "lumpy" a teraz byli moimi kolegami. Próbowałem to wszystko zapić, zaćpać, ale nie za bardzo pomagało. Pamiętam jak byłem na pierwszym, czy drugim roku przygarnęła nas starsza ekipa, gdzie też byli wieczni studenci. Ci najstarsi zawsze sami wychodzili na papierosa i palili ze wzrokiem umieszczonym gdzieśprzed siebie. Zastanawiałem się o czym myślą. Teraz wiedziałem.  Ostatnie miesiące w akademiku żyłem jak duch.Przy grającej w tle piosence "Paw" Dżemu zacząłem powoli wszystko sklejać.  Odkręciłem sprawę ze skreśleniem prosząc o "jeszcze jedną, ostanią szansę", dokończyłem wreszcie magisterkę i pijąc hektolitry kawy oraz paląc dwie paczki papierosów dziennie satarałem się nadrobić w dwa dni przed obroną pięć lat nic nierobienia.

I tak dotarłem do pochmurnego, czerwcowego dnia.....

Kiedy znajomi zorganizowali mi opijanie dyplomu przyjaciółka podeszła do mnie i zauważyła - wszyscy się cieszą tylko nie ty - i miala rację nie cieszyłem się. W myślach mierzyłem się z dorosłością przed która robiłem tyle uników

 

 

Ku przestrodze innym wiecznym studentom:)

 

P.S. Z racji tego, że w swoich wypocinach starałem się opisywać  do tej pory swoje spostrzeżenia z życia studenckiego, a ten etap mam za sobą kolejne wpisy poświęcę na relacje z nowej dzikiej krainy - z rynku pracy:)

 

SŁOIK W WIELKIM MIEŚCIE

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości