Nadszedł ostatni weekend w akademiku, przyszły tydzień miał być tym ostatnim. Z ekipy zostałem tylko ja i Luiza. Każde z nas wiedziało, że to koniec pewnej epoki, toteż każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem powoli pakując się i przygotowując do wyprowadzki. Kiedy sobotni wieczór zakończyliśmy kolacją i drinkiem poszedłem do pokoju. Włączyłem gg czekając na info od znajomych, którzy już się wyprowadzili i pozostał nam tylko elektroniczny kontakt. O dziwo nie dostałem żadnej wiadomości. Żadnej poza jedną od nieznanego numeru. Lekko zdziwiony zaklikałem i po kilku chwilach dostałem odpowiedź. Głęboko odetchnąłem i zbaraniałem „W co się tu gra?” zacząłem się zastanawiać, bo na w komunikatorze wyświetlana była wiadomość: „cześc to ja D……” „Ale jaja” – nie przestawałem się dziwić, wprawdzie kiedyś zapisałem jej nr mojego gg, ale przecież ta kartka już dawno powinna być w koszu. Okazało się, że mam dostać obiecaną kawę za znaleźnie kilka lat temu dokumentów. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Pierwszą myślą było to, że to idiotyczny czas na nowe znajomości, bo został dosłownie tylko tydzień. Kiedy już z nią poklikałem zacząłem się zastanawiać, podobno nic nie dzieje się bez przyczyny, a jeśli o czymś marzymy, to los nie rzuca nam tego bezpośrednio pod nogi, tylko gdzieś z boku i trzeba tylko się dobrze rozejrzeć. „No cóż co ma być to będzie”- pomyślałem. W poniedziałek piłem już u niej kawę, która ozdobiona była całkiem miłą pogawędką I ku mojemu zdziwieniu nie skończyło się na jednej kawie, ze spotkania na spotkanie rozmawiało się nam coraz lepiej, stopniowo każda ze stron czuła się coraz luźniej i zaczęło być naprawdę miło. Jednak ja cały czas miałem świadomość, że to kwestia dni, kiedy trzeba będzie się już naprawdę rozstać, dlatego siłą woli nie pozwoliłem sobie na jakiekolwiek głębsze emocje. Nie tylko czas wpływał na mój dystans, nie lubię przegrywać, a miałem świadomość, że tydzień wcześniej z lumpami przegrałem. W tygodniu wyprowadzała się Luiza, zanim się wyprowadziła ostania kawka i pogaduchy, Kiedy spytała mnie o D.K. opowiedziałem jej co i jak. Dla Luizy sprawa była prosta – większa częstotliwość spotkań była ewidentnym dowodem na to, że sprawa będzie miała ciąg dalszy i może się zakończyć szczęśliwie. Ja byłem nieco bardziej sceptyczny, ale Luiza nie ustępowała: „Może to jest dziewczyna, o którą po prostu musisz się postarać?”- zasugerowała „Luiza!”- warknąłem. Nigdy się nie starałem o nikogo, ani nie zabiegałem o niczyją uwagę. Byłem na to zbyt dumny i zbyt leniwy (kolejność zmienna), ale może miała rację, może to był mój Rubikon, po przekroczeniu którego kończyły się gierki, a zaczynało się prawdziwe życie z prawdziwym uczuciem. Wszystko miało się rozstrzygnąć w najbliższym czasie. Cały tydzień JĄ odwiedzałem z dnia na dzień lepiej czuliśmy się co raz lepiej ze sobą( a może to było złudzenie). Pewnego wieczoru, gdy tak sobie sympatycznie siedzieliśmy usiadłem przy JEJ komputerze puściłem piosenkę. Było to „Time after time” pomyślałem, że skoro sam nijako rzuciłem przy tej piosence klątwę na naszą znajomość, to może razem uda nam się ją zdjąć. Nawet nie wiem kiedy wymieniliśmy się nr telefonów, co prawda dalej byłem nastawiony raczej z dystansem, dlatego nie zapisałem JEJ numeru(jeśli mimo wszystko miało się to zakończyć wraz z tygodniem, to nie należało się zbytnio przywiązywać. W czwartek powoli dotarło do mnie, że już jutro ONA wyjeżdża i raczej to będzie koniec. Wprawdzie pojawiła się sympatia miedzy nami, ale nic nie wskazywało na coś więcej. Po południu dostałem smsa z prośba o kolacje, z racji tego, że każdy już był spakowany, jedynym wyjściem były kanapki – pomysł prosty i zbędny, bo okazało się, że już jadła kebab i nie jest głodna. Ostatni wieczór miał być krótką pogawędką i tyle (tak sobie postanowiłem) Zrobiłem tylko jedną fotkę niespodziewanie (tak na pamiątkę). Nie mam pojęcia jak to się stało, że usnęliśmy obok siebie. Jest teoria, że prawdziwe piękno kobiety można poznać zaraz po przebudzeniu i ja się z tym zgadzam, ale w mojej wersji jest to troszkę rozwinięte: według mnie kluczem do odkrycia piękna w kobiecie jest przypatrzenie jak śpi. Kiedy się obudziłem obok NIEJ zerknąłem i uśmiechnąłem się sam do siebie – JEJ minka podczas snu była tak słodka, że nie umiałem zdystansować się emocjonalnie, było w NIEJ coś tak uroczego, że wszystkie przeszłe sprawy, tańce, jej zlewczo-odpychająca postawa, nawet moja przegrana z lumpami po prostu bledły. „Może w prawdziwym uczuciu właśnie o to chodzi, że czasem trzeba przegrać i ponieść ofiarę, żeby później docenić to so się ma?”- zastanawiałem się. Bo co do uczucia nie miałem wątpliwości, nie wiedziałem co czuję , ale wiedziałem, że czuję. To wszystko to były jednak tylko moje myśli. Nie wiedziałem, czy jak się obudzimy to obudzimy się na troszkę innych zasadach, czy to, że ją przytuliłem i poszliśmy spać jest formą nagrody pocieszenia – tak jak złapanie stringów w klubie ze striptisem, a jak się obudzimy to każde pójdzie w swoją stronę. Kiedy tak myślałem D. się obudziła porozmawialiśmy trochę i ustaliliśmy, że odprowadzę JĄ na autobus. Poszedłem do siebie ogarnąć się i za ok. godzinę wyszliśmy z akademika. Może to było złudzenie, ale wszystko wskazywało na to, że jednak nie jest tak jak było – byliśmy po prostu ze sobą bliżej. Objąłem JĄ ramieniem i ruszyliśmy w stronę przystanku. Po niedzieli mieliśmy się spotkać – wszystko wskazywało na to, że zaczniemy się spotykać.
Kolejne dwa tygodnie były lepsze niż bajki Dysneya. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczęliśmy się spotykać. Nie było żadnych etapów, kroków po prostu to się działo. Jak przyjeżdżała chodziliśmy za ręce, śmialiśmy się, gadali o głupotach i byliśmy szczęśliwi. Jeśli chodzi o mnie, to najchętniej przeszedłbym z NIĄ cały świat, żeby każdemu pokazać, że ONA, D.K, Śliczna Brunetka z pięknymi pysiakami, Młodsza z Sióstr jest moja, a ja jestem naprawdę szczęśliwy. Jeśli jej nie było pisaliśmy dziesiątki smsów, wieczory na gg i każde z nas na swój sposób to przeżywało. W tym okresie Luizy się obroniły i poszedłem na spotkanie ze starą paczką(sam – mieliśmy taki niepisany układ, że na takie spotkania przychodzi każdy sam tak dla dobra ogółu) Luiza spytała mnie jak układa się sprawa z D. ja się uśmiechnąłem i pokazałem jej zdjęcie D. „Los ci sprzyja”- powiedziała Luiza z uśmiechem. Nic nie odpowiedziałem, tylko się uśmiechnąłem – czułem w kościach, że tak jest. No, ale poza górnolotnymi uczuciami trzeba było popatrzeć na to z nieco bardziej przyziemnej perspektywy. Pisaliśmy tak często smsy, że zaczynało brakować mi tematów, ostatni raz tyle pisałem w liceum, później już byłem nieco bardziej sceptyczny jeśli chodzi o takie formy kontaktów. Poza tym musiałem być szczery ze sobą – nigdy nie byłem w …tak nietypowej relacji, moje relacje z dziewczynami miały nieco inna formę, a tu trzeba było odpuścić wszystkie rutyny i po prostu być sobą, lecz czy po kilku latach bezustannej gry ja jeszcze potrafię? Zawsze to do mnie przychodzili po porady, a kto mi miał doradzić? W głębi duszy miałem pewien cień zwątpienia. Jak przeanalizowałem nasze 5 lat w akademiku, to cały czas powstawało pytanie: skoro wiedziała, że mi się podoba, to czemu dopiero w ostatnim tygodniu spotkałem się z pozytywną reakcją? Czyżbym był przysłowiowym rakiem na bezrybiu? „No kurwa ładnie- czyli jestem ostatni w rankingu” niekiedy myślałem.
Czasem w naszych rozmowach pojawiał się temat jak zdefiniujemy tą naszą relację, jaki do niej i do siebie nawzajem mamy stosunek. Czy traktujemy to poważnie, czy nie. Nie wiedziałem, czy mnie testuje, czy delikatnie pyta o coś w rodzaju deklaracji. Jeśli chodzi o deklarację (jakąkolwiek) to byłem w stanie to podjąć i to zupełnie szczerze, ale nie mówiłem tego głośno , bo cały czas gdzieś wewnątrz miałem obawę, czy to się dzieję naprawdę.
Międzyczasie pojawił się temat wesela – miałem z NIĄ iść na wesele do JEJ znajomych. Rzadko bywam na weselach, ale w ciągu tych dwóch tygodni dotarło do mnie, że gdyby mnie poprosiła, to bym dla NIEJ świat podpalił. Coś, co było w tym wszystkim niepowtarzalne, to zwyczajność tej naszej znajomości. Nie było to niczym wielki romans, dramat, czy inny spektakl, było to po prostu zwyczajne spotykanie się. Całe piękno tego co było między nami kryło się w prostocie. Było mi przy niej po prostu dobrze. Moja polonistka zawsze powtarzała – „najtrudniejsze są rzeczy proste” Czyżby tak było istocie, czyżbym miał przejść trudną drogę przez pięć lat żeby na końcu odkryć to zwykłe i jednocześnie niepowtarzalne zjawisko jakim jest szczere uczucie? Z dnia na dzień zdawałem sobie sprawę, że zaczynam świata poza NIĄ nie wiedzieć. Co więcej im bliżej ją poznawałem docierało do mnie, że faktycznie jeśli chodzi o charakter, uosobienie i całokształt jest taka jak sobie wyobrażałem kiedyś przy półce z makaronem. Byłem świadomy tego, że istnieje coś takiego, jak pierwsze wrażenie, które często jest mylące, ale w tym przypadku to nie było tak. Widziałem JEJ wady, nie była bez skazy, lecz to właśnie JEJ wszystkie niedoskonałości czyniły JĄ niepowtarzalną.
Kiedy wchodziłem do autobusu i kupowałem bilet pomyślałem przez moment jak to wszystko może się dziwnie poukładać, jeszcze nie tak dawno zwykła rozmowa była na pograniczu fantastyki, a dziś, tz jutro szedłem z NIĄ na wesele. Może stosunek moich win wyrównał się z dobrymi uczynkami i los właśnie rzucił mi pod nogi spełnienie mojego marzenia. Nie za bardzo wierzę w hinduską karmę, ale jednego na fizyce się nauczyłem i w jedno wierzę – bilans w przyrodzie zawsze wychodzi na zero. Jadąc na to wesele miałem poznać JEJ rodziców, jakby na nie patrzeć miał to być kolejny etap naszej znajomości. Czy się stresowałem? Raczej nie. Było to coś w rodzaju dziecięcego zaciekawienia. Coś nowego. Coś, czego nigdy w pewien sposób nie doświadczyłem. Kiedy byłem na miejscu już w szybie autobusu zobaczyłem JĄ. JEJ widok utwierdził mnie w przekonaniu nawet jeśli te pięć lat miały być trudne to jednak warto było – w pochmurny dzień w swojej kurtce i jeansach wyglądała pięknie.
Zapoznanie z rodzicami, trochę siedzenia przy stole, spacer po wsi – czyli wszystkim formalnościom stało się zadość. Kiedy tak patrzyłem na NIĄ krzątającą się przy kuchni zajętą zwykłymi sprawami, to poruszyła we mnie pewną część mojego „ja” tą część, którą nawet przed sobą samym gdzieś głęboko ukryłem. Była taka…prawdziwa, prawdziwsza niż jakakolwiek relacja przedtem. Po kolacji zaprowadziła mnie na górę i usiedliśmy na kanapie. Kiedy tak siedzieliśmy przytuleni do siebie przytuliłem JĄ mocniej spojrzałem na NIĄ ikradkiem i poczułem dziwne ciepło w środku(i głowę daję, że nie było to przez alkohol). Dotarło do mnie, że jeżeli było między nami coś w rodzaju gry, to ta gra właśnie dobiega końca. To jest game over, gra skończona, a rozpoczyna się coś czego nie jestem w stanie przewidzieć, coś co jednocześnie mnie fascynowało i przerażało. Są tylko cztery pytania ważne w życiu:
Co jest święte?
Co jest materią ducha?
Dla czego warto żyć?
Za co warto umrzeć?
Odpowiedź na nie wszystkie to wyłącznie miłość.
I chyba w tym momencie to uczucie zaczęło mnie ogarniać. Chciałem JEJ powiedzieć, że jest wyjątkowa, że jest jedyna na całym świecie, że jest mi niezmiernie bliska, że JĄ kocham.
Nie wiem czemu tego nie zrobiłem. Chyba nie chciałem jeszcze rezygnować z gry. Niedługo później poszliśmy spać. Na zajutrz wczesnym popołudniem poszliśmy na wesele. Wesele było w porządku, pozostawało tylko jedno „ale” ja ostatni raz na weselu byłem mając 15 lat, toteż nieco niezręcznie się czułem. D. jak zwykle wyglądała cudnie. Podobno na każdym weselu to panna młoda jest najpiękniejsza, ale dla mnie najpiękniejsza pozostawała TA obok mnie. Przez całe wesele zastanawiałem się nad wczorajszym wieczorem. Dlaczego JEJ tego wszystkiego nie powiedziałem? Powiedzieć JEJ zagrać za wszystko, czy grać , ciągle grać ? Tylko gdzie mnie ta gra doprowadzi? Kiedy wróciliśmy z wesela po cichutku poszliśmy spać. Tz. D. pewnie poszła, ja leżałem i zastanawiałem się jak to rozegrać, o ile to w ogóle jest jeszcze gra. Sen zmorzył mnie niespodziewanie.
Rano wiedziałem, że będę dążył do tego, aby jednak przestać grać. Nie wiedziałem jednak kiedy. Mieliśmy iść jeszcze na poprawiny, więc się wahałem, czy wciągnąć JĄ w rozmowę teraz , czy później? Podobno na ważne tematy każdy czas jest dobry, ale jakoś nic mi nie chciało przejść przez gardło. Nie powiedziałem nic także z jeszcze jednego malutkiego powodu. Odniosłem takie przedziwne wrażenie, a nawet cień wrażenia, że D. w jakiś niezauważalny sposób odsunęła się ode mnie. Podobno mimo rozwoju cywilizacyjnego każdy z nas ma odrobinę zwierzęcego instynktu. I właśnie ja w taki sposób czułem „coś jest nie tak” Niestety miałem nijako ręce związane i nie pozostawało mi nic innego jak tylko czekać. Po południu poszliśmy na poprawiny i byłem co raz pewniejszy. Z godziny na godzinę oddalaliśmy się od siebie, może to była moja paranoja, ale przeczucie podpowiadało mi, że tak nie jest. Powrót do domu przebiegł w takiej samej atmosferze. Wszystkim, którzy przychodzili do mnie i biadolili na temat utraconych sympatii, czy miłości tłumaczyłem, że źródłem wszelkiego zła są emocje i należy umieć je kontrolować. Moja teoria na temat destruktywnego działania zaangażowania emocjonalnego sprawdzała się niemalże w 110% a moja niezależność, czy też zahartowanie na wszelkie niepowodzenia natury towarzyskiej polegały na tym, że mi po prostu nigdy nie zależało. A teraz kiedy sam byłem po drugiej stronie barykady dostałem po głowie własną teorią. Powoli zacząłem się zastanawiać, czy może moje dobre uczynki niekoniecznie równoważyły te złe i los szykuje mi bolesną nauczkę. Jeśli rzeczywiści tak było i los miał ze mnie okrutnie zadrwić, to nie było fair, bo może ja sam nie grałem do końca uczciwie, ale miałem mocne postanowienie poprawy.
Na drugi dzień po poprawinach wstałem i zacząłem się pakować. Jakby nie było to już wystarczająco siedziałem obcym ludziom na głowie i trzeba było się ewakuować. Jeśli chodzi o D. to tak jak przypuszczałem wyrosła między nami niewidzialna szyba. Kiedy odprowadzała mnie do autobusu, to mimo tego, że szliśmy trzymając się za ręce to czułem jakbym szedł z kimś obcym. Kiedy już wsiadłem, autobus ruszył i popatrzyłem na NIĄ przez szybę naszła mnie taka refleksja z nutą goryczy: historia zatoczyła pełne koło – tak to się wszystko zaczęło: ja patrzący przez szybę w oknie akademika na NIĄ kroczącą swoim dumnym krokiem, teraz też patrzyłem przez szybę jak odchodzi.
Jadąc autobusem zacząłem to wszystko analizować po kolei. Jeśli przez pięć lat studiów czemuś poświęcałem znaczną część uwagi, to były właśnie relacje damsko-męskie. Zawsze chciałem je rozebrać na czynniki pierwsze, zrozumieć ich działanie i nie chwaląc się w znacznej mierze mi się to udało. I przez pryzmat doświadczenia oraz wiedzy w tym temacie, jakkolwiek bym nie układał to równanie w postaci D.+E. to wynik zawsze pozostawał dla mnie niekorzystny.
Kiedy wysiadłem z autobusu idąc w stronę mieszkania jeszcze raz analizowałem wszystko od początku. Próbowałem się w myślach pocieszyć, że przecież nic się nie wydarzyło i będzie ok., ale w głębi duszy znałem prawdę. Czekało nas jeszcze kilka smsów, rozmów na gg i przez Tel, ale ja już wiedziałem gdzie to wszystko zmierza. Kiedy przechodziłem obok centrum handlowego zatopiony w swoich myślach na krótką chwilę gwar uliczny ucichł, a ja usłyszałem trzy słowa, które brzmiały tak znajomo. Z głośnika przy centrum, w którym rozbrzmiewały reklamy przerywane muzyką unosił się refren piosenki: time after time…
Są historie, które muszą skończyć się źle
Niektórym po prostu nie jest pisane
Inne tematy w dziale Rozmaitości