No, ale życie to nie tylko D.K. Było jeszcze wiele innych spraw, którymi musiałem się zająć. Jedną z nich była pomoc koledze przy wyjściu na prostą, po stracie dziewczyny. Nie wiem dlaczego większość znajomych do mnie przychodziła po porady w sprawach sercowych. Jakbym sam miał mało rozterek. To znaczy, chyba wiem. Od początku studiów nigdy nie okazałem większej ilości uczuć, a moje relacje były, można rzec, sterylne. Kończyły się szybko i spokojnie, niczym chirurgiczne cięcie. Dlatego wszyscy widzieli we mnie kogoś szczęśliwego, kto w kwestii towarzyskiej poznał jakiś sekret, dzieki któremu obce mu są tak zwane cierpienia z powodów sercowych. Żeby było śmieszniej, były momenty, kiedy sam w to wierzyłem. Wierzyłem, że jestem odporny na strzały Kupidyna, że znam każdą odpowiedź i każdy patent. Nikt nie znał mojego sekretu, mojej słabej strony o imieniu D. Sam też udawałem przed sobą, że to bez znaczenia. Serce mówiło mi jednak coś innego. D.K. była zjawiskiem, które miało nade mną władzę. Była zjawiskiem, które mnie fascynowało, i przerażało jednocześnie. Co takiego było w NIEJ, że serce zaczynało mi bić z prędkością światła, ręce zaczęły drżeć, a w środku czułem kulę podniecenia, zdenerwaowania, fascynacji i wszystkiego pomiędzy (tego miałem się nigdy nie dowiedzieć). Koledze (z powodu własnego lenistwa) zaproponowałem założenie konta na portalu randkowym. Pomyślałem, że będzie miał trochę zabawy, a ja upragniony spokój. Nie pomyliłem się B. wsiąknął na całego. Nic nie zapowiadało, kolejnej burzy w mojej głowie/sercu. Było zwyczajne piątkowe popołudnie. Wszyscy mieli jechać do domu (oprócz mnie), dlatego postanowiliśmy na zakończenie tygodnia wypić po dwa piwka. Po dwóch piwkach wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że kolejne dwa nie zaszkodzą. B. wziął mnie na bok zdając relację z nowych znajomości. Najlepsze zachował na koniec: „Może też sobie założysz konto? ONA ma konto na portalu” W pierwszej chwili nie uwierzyłem w to co usłyszałem „Kurwa! Kłamiesz!” stwierdziłem. Z racji tego, że nikt z moich ananasów nie był wtajemniczony prócz B. poszliśmy do Luizy sprawdzić, czy B nie kłamie. Nie kłamał, a mnie to po prostu osłabiło. Moja samoocena została poważnie obniżona. Nie jest łatwo obniżyć mi samoocenę, jestem raczej zadowolony z siebie i nie mam kompleksów, niektórzy nawet sądzą, ze jestem wręcz narcystyczny. Ale w tej sytuacji po prostu skapitulowałem. I złożyło się na to kilka powodów: po pierwsze skoro ma taki profil to jest wolna, a mimo wszystko mnie spławiła tz. że jestem dla niej poniżej oczekiwań. Po drugie, skoro ma profil na portalu randkowym, to szuka, czyli spławiła mnie dziewczyna szukająca drugiej połowy - czyli muszę być dla niej naprawdę kompletnie bez wyrazu. Aż w końcu - sam sobie wmówiłem, że dziewczuna, która mnie ompletnie nie zauważa, jest TĄ JEDYNĄ i co gorsza wciąż nie mogłem pozbyć się JEJ z głowy, czy też sercaT To bez różnicy, bo tak samo bolało. A to oznaczać mogło tylko, że jestem w bardzo kiepskiej sytuacji. Moje wywody zakrapiane niezliczoną ilością piwa słuchała moja sąsiadka, która jako jedyna została na weekend. Z anielską cierpliwością wysłuchiwała mnie, śpiewającego Ich Troje.
Jednym z rytuałów dnia codziennego była kawka (która zamieniała się w wielogodzinną posiadówę) u Liuzy, na 4p. Pewnego popołudnia sącząc kawkę i opowiadając jakieś pierdoły wyszliśmy zapalić papierosa na balkon. Ja skończyłem wcześniej i wróciłem do kawy, Luiza jeszcze paliła. Kiedy skończyła nie wróciła do pokoju, tylko cicho powiedziała: „Chodź na balkon”. Zdziwiłem się – Luiza z reguły mówiła głośno, na mnie to już się w ogóle wydzierała. A teraz, jakoś dziwnie mnie zawołała. Jak już byłem na balkonie usłyszałem: „Teraz spójrz w prawo, ale dyskretnie” Kiedy delikatnie obróciłem głowę znowu poczułem dziwny skurcz w żołądku, dosłownie o jeden balkon w prawo stała ONA. Stwierdziłem, że to już jest moja paranoja i wróciłem do pokoju.”Ona cię chyba prześladuje” zażartowała Luiza. „Nie Luiza, to ja sam się prześladuje” odpowiedziałem i zacząłem się zastanawiać jak to właściwie jest. Miałem na jej punkcie obsesję, to było pewne. Wiedziałem, że żadna bliższa znajomość nie wchodzi w grę, właściwie, to zacząłem się zastanawiać, czy jeszcze w ogóle chodzi o NIĄ, czy to cierpi moje ego wielkości Antarktydy. W każdym razie do końca roku i całych studiów pozostało niespełna dwa miesiące, więc wystarczyło JEJ unikać i z czasem się wszystko zapomni. Spełniłem praktycznie wszystkie plany, marzenia i założenia jakie miałem odnośnie studiów i akademika, jedynie marzenia dotyczące JEJ pozostawały niespełnione. Trudno – pomyślałem – nie można mieć wszystkiego, może to mnie nauczy pokory?
Czas płynął nieubłaganie. Wszyscy wiedzieli, że to wszystko się skończy już niebawem. Jedni starali się to ukryć pod maską obojętności i śmiechu, inni biadolili jak to szybko minęło i co dalej, ale każdy na swój sposób przygotowywał się do tego co miało nastąpić – do wyprowadzki już na zawsze z akademika i pożegnaniu znajomych oraz beztroskiego życia. Razem z moimi ananasami doszliśmy do wniosku, że największą celebracją tych ostatnich tygodni będzie przeżycie ich tak jak poprzednich lat, czyli beztroską od imprezy do imprezy, jakby jutra miało nie być. Każdy jakoś organizował sobie imprezy. Na jedno wyjście zaprosiła mnie Luiza, która szła ze znajomymi z Malucha. Wiedziałem, że za długo tam nie zabawię, bo obiecałem jeszcze wspólne piwo kumplowi. Pokręciłem się godzinkę, odszukałem Luizę i powiedziałem, że wychodzę. Luiza zdążyła mi powiedzieć: „Twoja D. jest widziałeś?” – „Jaka ona moja, nawet jej nie znam”- odpowiedziałem z cierpkim uśmiechem i wyszedłem.
Siedzieliśmy z kumplem w pokoju. Popijajaliśmy piwko, gadając mądrze o głupotach, co jakiś czas wychodząc na papierosa. Kolejnego papierosa paliłem nieco dłużej i mój kolega zdążył wrócić do pokoju. Już wracają z Colberta, właśnie szła nastukana jakaś brunetka” powiedział, gdy mnie zobaczył. Nie wiem co się ze mną stało, ale poczułem, ze muszę wyjść i ją spotkać. Miałem dziwne przeczucie, że „nastukana brunetka” to moja Muza. Wyszedłem na korytarz i nie pomyliłem się – na piętro wchodziła właśnie ONA. Nie zdążyłem dokończyć zdania, gdy usłyszałem od NIEJ: „Zaraz tylko wezmę rzeczy”. „Co jest?”- zacząłem się zastanawiać, nie taka powinna być jej reakcja. Nigdy się nie dowiedziałem, co mną wtedy kierowało, że zdecydowałem się po raz kolejny do niej zagadać. Przecież nie było żadnego powodu abyśmy rozmawiali, poza tym nie oszukujmy się nie mieliśmy o czym rozmawiać, nasze rozmowy było po prostu jałowe i nic się w nich nie kleiło. Skoro ja doszedłem do takich wniosków, to ONA tym bardziej powinna, a jednak tym razem nie miała nic przeciwko rozmowie, musiałem to rozgryźć – dlaczego?
I znów sytuacja jak sprzed miesiąca: korytarz, okno i my rozmawiający właściwie nie wiadomo o czym. Rozmowa utwierdziła mnie, że nic z tego nie będzie. Przeciętnie rozgarniety człowiek wie, że początkiem jakiejkolwiek znajomości jest minimum zainteresowania. Niestety, sytuacja wyglądała beznadziejnie, mój obiekt westchnień nie był mną w ogóle zaintersowany. I dzięki temu, że była odrobinę wstawiona, nie miała oporu, żeby mi to wprost powiedzieć. Trudno – pomyślałem – przynajmniej „odbyłem bóla” i z NIĄ porozmawiałem. ONA nie przejawiała najmniejszego zainteresowania mną, ja też zaczynałem mieć dosyć tej całej żałosnej komedii, ale mimo wszystko cały czas rozmawialiśmy i tak nam zeszło do rana, nie wiem czemu, ale na zakończenie wziąłem ją na ręce i...oboje upadliśmy na podłogę. Cały sympatyczny czar prysł D. poszła wkurzona do pokoju, a ja zakłopotany poszedłem do siebie. Kiedy kilka godzin później obudziłem się stwierdziłem, że jednak będę próbował dalej, biorąc pod uwagę, że to przeze mnie była poobijana wziąłem maść na stłuczenia i poszedłem udzielać pierwszej pomocy. O dziwo nie wygoniła mnie, porozmawialiśmy kilka minut i kiedy byłem pewien, że nic JEJ nie dolega dla zgrywy zostawiłem swoje gg(wiedziałem, że nie napisze, a ONA mnie w tym utwierdziła) i poszedłem do Luizy na poranną kawę.
Po tych epizodach nadszedł czas, aby szczerze samemu przed sobą odpowiedzieć na pytanie jaki stosunek aktualnie mam do Tej Dziewczyny. Czy była jeszcze TĄ? Czy gra była warta dalszego zaangażowania? Te i inne pytania kłębiły się w mojej głowie. Nie miałem już wątpliwości, że obrazek jaki sobie wykreowałem był daleki od tego co widziałem. Przez chwilę zastanawiałem się, czy tak właściwie, to zauroczyła mnie ONA, czy moje wyobrażenie o NIEJ. Bez względu na te wahania było w NIEJ coś, co nie dawało mi spokoju. Dlaczego pomimo tego, że poznałem dziesiątki osób, to do niej mnie ciągnęło? Musiałem to wiedzieć.
Rozwój całej sprawy zbiegł się z końcówką życia w akademiku. Miało to swoja dobrą i złą stronę. Nie wiedziałem co o całej sytuacji w ogóle myśleć, to było jak stąpanie po kruchym lodzie. Nie widziałem z jej strony żadnego zainteresowania, co najwyżej tolerancje i każdą dziewczynę, która miałaby do mnie taki stosunek odstawiłbym z szybkością światła, a jej z jakiś powodów nie mogłem – brnąłem w coś, co do czego sam nie byłem pewien, czy jest stanem rzeczywistym, czy wytworem mojej wyobraźni. Brak mojego ustosunkowania do całej sprawy miały niedługo zdefiniować dwa króciutkie epizody.
Niedzielnym wieczorem wylądowałem i koleżanki w pokoju. Wiedziałem, że niedaleko mieszka obiekt moich westchnień, ale idąc tam nie myślałem o tym. Kiedy posiedziałem chwilkę usłyszałem, że u jej sąsiada odbywa się małe posiedzenie przy piwie. Nie dziwiło mnie to znałem tam część ekipy i wiedziałem, że planują zlot nie byliśmy przyjaciółmi, ale jakiś kontakt mieliśmy ze sobą. Zupełnie nieoczekiwanie przyszła mi do głowy pewna myśl: „Ciekawe, czy D. też jest u Wampa?” Nie wiem skąd przychodzą mi takie myśli (normalne to raczej nie jest) ale było to prawdopodobne , w końcu też byli sąsiadami. Pod pretekstem wysępienia papierosa wpadłem do Wampa. Nie pomyliłem się – wśród największych lumpów w akademiku siedziała D. Jedną cechą, która nieraz ratowała mi skórę była wnikliwa obserwacja otoczenia i w tym momencie też mi się przydała…Zanim powiedziałem po co przyszedłem dosłownie nie więcej niż w sekundę ogarnąłem całe pomieszczenie i jednego byłem pewien: zanim mnie zobaczyła na jej twarzy widać było autentyczny relaks i dobre samopoczucie – jednym słowem dobrze się bawiła. To wszystko na jej twarzy było widać do momentu, gdy nasze spojrzenia się spotkały, bo gdy mnie zobaczyła wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił. Jej spojrzenie w moją stronę było porównywalne do spojrzenia na owada na chwilę przed klepnięciem łapką – była to mieszanka znudzenia i irytacji. Domyśliłem się, że swoja obecnością spieprzyłem jej dobry nastrój. Pomimo, że byłem w tym pokoju jak piąte koło u wozu, to nie wyszedłem, żeby nie dać jej satysfakcji. Zaczynałem czuć do niej zniechęcenie. Znowu niewiadomo jak znaleźliśmy się na korytarzu rozmawiając we dwoje. I może byłem już całkiem sceptycznie nastawiony, to jednak (o ironio) po raz pierwszy fajnie nam się rozmawiało.
Większość facetów kiedy zostanie odrzucona przez dziewczynę swoją całą złość oraz winę zwalają właśnie na nią krzycząc po paru głębszych „to pizda, to szmata” Ja mam nieco inne podejście jeśli jakaś interakcja nie przebiega po mojej myśli to winy, czy raczej braku jakiegoś elementu szukam po swojej stronie – taki rodzaj samodoskonalenia. W tym jednak wypadku doszedłem do wniosku, że wszystko już zostało powiedziane i nie pozostaje nic innego jak odpuszczenie – definitywne. Sprawę przypieczętował kolega, który przyszedł po karty do gry. „Motasz się w końcu z tą D.?” – spytał. „Nie wiem” odparłem wymijająco. „Bo wiesz ona to taka ”fajna dziewczyna” jest powiedział uśmiech łącząc z mrugnięciem . Nie wiem co u nich w ekipie to oznacza, ale wiem co to zawsze oznaczało u nas.... „No fajna” odpowiedziałem. Jeśli sprawą z tańcami, wszystkim zlewkami itd. Sprawiała, że się denerwowałem, to tym razem byłem wkurwiony, ale tak poważnie wkurwiony. Cała historia kończyła się tak, że przegrałem z najgorszymi lumpami w akademiku. Nie była to złość na nią, byłem zły na samego siebie za to, że tak sobie to od początku sobie wkręcałem, za to, że nie umiałem odpuścić kiedy każdy normalny człowiek by odpuścił i w końcu o to, że na sam koniec dostałem towarzyskiego pcztyczka w noc od takich lumpów. Może i byłem w niej zakochany, ale minimum szacunku do samego siebie trzeba mieć. Trzeba wiedzieć, kiedy odejść od stolika. Dla mnie to była właśnie ta chwila więcej miałem z nią nie mieć do czynienia. Za kilka dni mijaliśmy się na ulicy, szybkie „cześć” i do przodu. Poczułem dziwną ulgę, cała sprawa mimo, że zakończyła się dla mnie gigantycznym niepowodzeniem, ale jednak się zakończyła i trzeba było ruszyć do przodu.
I cała historia powinna się w tym miejscu zakończyć, ale los jako to los lubi płatać figle. A wszystko zaczęło się od jednej niewinnej wiadomości.(zawsze na początku jest jakaś niewinna wiadomość heh)
C.D.N
Inne tematy w dziale Rozmaitości