Piąty rok.
Piąty rok miał być rokiem stabilizacji i powolnego przygotowania do startu w dorosłe życie. Miał być, bo los jak to bywa, lubi sprawiać psikusy. Mimo, że nic tego nie zapowiadało, był to rok prawdziwych uczuć, pasji, pożądania, zdrad, połamanych serc, prawdziwych przyjaźni i wszystkiego pomiędzy. A gdzieś niedaleko zawsze była ONA.
Już pierwszego dnia, przy kwaterowaniu była może drugą osobą, którą zauważyłem – też stała w kolejce. Uznałem, że nasz ubiegłoroczny epizod nie kwalifikuje nas do grona znajomych, toteż taktownie udałem, że jej nie widzę. Późniejsze przelotne spotkania w akademiku utwierdziły mnie w przekonaniu, że ONA podeszła do sprawy tak samo. Czyli wszystko jasne. Jeśli chodzi o ekipę, to znów zamieszkałem z C. Mój harem niestety został rozbity – Luizy zostały przeniesione na IVp. Ananasy zostały na III, czyli wszystko było w porządku. Przez zimowy semestr wszystko toczyło się tak jak się miało toczyć. Nie wiem kiedy, wszystko zaczęło się sypać. Najpierw B. oznajmił, że nie jest już ze swoją Agą, później C. z wielkim hukiem rozstał się z Justyną. Nie były to jakieś tam „chodzenia ze sobą”, oba związki miały kilkuletni staż i z tego co wiem każdy myślał o nich poważnie. Nie mniej jednak, nastrój imprezowy się skończył. Ananasy z III spróbowały rozruszać ekipę imprezą u siebie. I, hmmm, troszkę był to chybiony pomysł. Okazało się, że alkohol, złamane serce i grupa współczujących osób to mieszanka wybuchowa, bo połowa osób się popłakała.Jeden z ananasów podsumował sytuację krótko: „Rozjeb”. Wyszliśmy na korytarz zapalić. Melancholijny nastrój mi również się udzielił. Spojrzałem w głąb korytarza. Kilka metrów dalej, mieszkała ONA, Śliczna Brunetka, Najpiękniesza z Pięknych. Tak piękna i jednocześnie tak niedostępna. Przeszło mi przez głowę myśl, żeby iść do niej teraz. Już byłem skierowany w tamtą stronę, kiedy zawołali mnke do pokoju. Okazało się, ze wódka i połamane serca, to złe połączenie.
Następnego dnia po pobudce zrobiłem mocne postanowienie: "niegdy więcej wódki i myślenia o D". Jeszcze tego brakuje, żebym zrobił z siebie pajaca po pijaku - pomyślałem. Nic nie zapowiadało tego, co miało nastąpić. Z racji tego, że Luizy mieszkały teraz na czwartym, to kilka razy dziennie kursowałem z drugiego na czwarte i z powrotem. Nie raz widywałem JĄ na schodach, czy w akademiku, ale przecież to była przeszłość. Pewnego popołudnia idąc na czwarte zauważyłem, że ONA akurat schodzi z góry. Wszystko wskazywało na to, że miniemy się bez większych problemów. Usłyszałem ciche „cześć”. Rozejrzałem się: no nie, tylko ja jestem na schodach, więc to chyba było do mnie. Nie uwierzyłem w pierwszym momencie, odpowiedziałem, ale nie uwierzyłem. „W co tu się gra?” – zastanawiałem się. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybyśmy te uprzejme „cześć” wymieniali od października, ale przecież tak nie było. Może mnie z kimś pomyliła? - zastanawiałem się. Czy to przypadek, czy nie, postanowiłem sprawdzić przy następnym spotkaniu, pierwszy mówiąc "cześć". Kiedy spotkaliśmy się na uczelni, odpowiedziała na moje „cześć” i tym mnie zaskoczyła. Nie wiedziałem co NIĄ kierowało, ale z racji tego, że jestem dobrze wychowany postanowiłem wymieniać z nią te uprzejme „cześć” Było to tylko i wyłącznie uprzejme, bo sympatii na pewno w tym nie było.
Międzyczasie moje sąsiadki wyciągnęły mnie na rekolekcje. Nie chciało mi się uczyć, więc stwierdziłem, że to może być fajna odskocznia. Poszliśmy, kiedy zobaczyłem JEJ współlokatorkę pomyślałem: „No niech jeszcze pojawi się ONA i zaczynam wierzyć w cuda”. Pojawiła się, ale nieco w innej sytuacji. Kiedy wracałem do akademika dziwnym trafem, zaciąłem się miedzy elektronicznymi drzwiami z portierem. Drzwi trzeba było odblokować z zewnątrz, toteż zadzwoniłem po kolegę z III. Kiedy nas otworzył miałem iść na trzecie po swoje rzeczy, a Kamil miał zajrzeć do moich sąsiadek. Gdy już miałem wchodzić na III usłyszałem od Kamila: „Tylko uważaj, bo jakaś typiara leży na materacu i ...”. Tu Kamil zrobił firmową minę i zagwizdał kilka razy. Skwitowaliśmy to uśmiechem i ruszyłem po swoje rzeczy. Nie wiem jak to się stało, ale moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem typiary leżącej pod oknem. Nie trwało to dłużej niż ułamek sekundy, ale wystarczyło, żebym zwątpił – typiarą pod oknem była D.K – mój obiekt westchnień. Wziąłem rzeczy i wróciłem do pokoju. Cała sprawa była teoretycznie zamknięta i nic nie powinna mnie obchodzić. Dlaczego więc poczułem ściśniecie w środku, jakiś dziwny rodzaj bólu?
Dni mijały szybko. Powoli moja ekipa zaczęła zbierać do kupy połamane serca i wszystko wracało do normy. Przyjąłem to z ulgą, gdyż ich podłe nastroje powodowały, że rozpamiętywałem nieszczęsne tańce z D. I myślałem: jak to ja nie ma szczęścia w miłości. Nie wiem, czy rzeczywiście byłem nieszczęśliwy, a czy chciałem nastrojem dopasować się do reszty. Nigdy też nie odgadłem dlaczego mam na JEJ punkcie taką obsesję. Nie byłem frustratem, który uczepił się jednej dziewczyny, bo innych nie znał. Miałem masę znajomych i grono bliskich ludzi, z którymi świetnie się bawiłem. Co więc było miedzy nami, że tak nie dawało mi spokoju? Kiedy moja ekipa całkiem się pozbierała, ruszyliśmy do klubu, żeby odreagować. Nie byliśmy więcej niż dziesięć minut kiedy zauważyłem JĄ. Może i moje ananasy odreagowywały, ale ja jakoś nie mogłem. Cała ta sytuacja zaczęła mnie denerwować. Moje zaintrygowanie D. przerodziło się w obsesje, a jak wiadomo od obsesji to już krótka droga do paranoi. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że należy JĄ zignorować i po prostu się bawić. Jednak jakaś część mnie cały czas upierała się przy tym, że gra jeszcze się toczy i wszystko może się wydarzyć. Mówiąc wszystko miałem na myśli szczęśliwy rozwój naszej znajomości lub dosłowne odrzucenie. Każdy z tych wariantów byłby lepszy niż taka sytuacja pełna niedomówień. Kiedy znalazła się w moim zasięgu podszedłem i spytałem czy zatańczy ze mną. Grzecznie odmówiła. Powoli zaczynałem mieć dość. Dotarło do mnie, że z tej mąki chleba nie będzie. Odszukałem znajomych i stwierdziłem, że jeszcze trochę posiedzę i spadam. Szczytem niefartu tego wieczoru było oderwanie się guzika w moich spodniach. Zły, klnąc na czym świat stoi poszedłem do akademika trzymając spodnie. W pokoju ze złością rzuciłem spodnie do szafy, popatrzyłem – na wieszaku wisiały drugie jeansy „Iść czy nie iść” zastanawiałem się. Szybko ubrałem zapasowe spodnie i ruszyłem z powrotem do klubu. Gdy znalazłem się w szatni zobaczyłem, że ONA wraz ze znajomymi już wychodzi. „Mogę cię odprowadzić?” spytałem, choć w zasadzie sam nie wiedziałem czemu spytałem i czy mam na to ochotę. „Zastanowię się” odpowiedziała. W takiej sytuacji każda inna dziewczyna byłaby spalona na dobre – JEJ jakoś to z miejsca wybaczyłem. Jednak wracaliśmy razem podejrzewam, że dzięki alkoholowi rozmowa nawet się nam kleiła. Ku mojemu zdziwieniu po wejściu do akademika pojechaliśmy na szóste, żeby jeszcze porozmawiać. Po kilku minutach rozmowy dostrzegłem, pomimo, że byłem na lekkim rauszu, że ONA jest na trochę większym i chyba nie dociera do niej za bardzo co mówię. Nie wiem czemu nie odszedłem, może po prostu chciałem się wygadać. Po tej naszej śmiesznej rozmowie zastanawiało mnie, czy w naszych relacjach coś się zmieni. Nie liczyłem na cuda, ale fajnie by było, gdybyśmy tak zamienili więcej słów niż przelotne cześć. Za kilka dni Śliczna Brunetka sprowadziła mnie na Ziemię – zimne „cześć” nie pozostawiało złudzeń.
Inne tematy w dziale Rozmaitości