Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy zobaczyłem JĄ.
Wersja oficjalna, to półka z makaronami w supermarkecie, ale tak na prawdę to nie wiem. Po prostu, pewnego dnia JĄ ujrzałem. Pamiętam pierwszą myśl. Nie zastanawiałem się, czy jest najładniejsza, czy jest mądra, kim jest. W głowie kołatała mi jedna mayśl: TO TA. Był to ten rodzaj zachwytu, który nieudolnie próbują odtworzyć w filmach romantycznych - coś, co pojawia się niezwykle rzadko i na długo pozostaje w pamięci.
Dlaczego nie podszedłem? Nie wiem. Może było to spowodowane nieśmiałością, a może pewnym tokiem myślenia. Początek studiów, ja z połamanym sercem i mocnym postanowieniem "nigdy więcej się nie zakochać", nastawiony byłem raczej na zabawę i wir nowych przygód, a nie na poważne znajmości. A ONA, ONA właśnie taka była: "ta jedna na milion" Nie znałem JEJ, nawet się JEJ dobrze nie przyjrzałem, ale wiedziałem, że jest wyjątkowa i znajomość z nią musi również być wyjątkowa. Po raz pierwszy spotkałem JĄ w letnim semestrze, w samym środku imprezowego szału - to po prostu nie był czas na takie znajomości. Doszedłem do wniosku jeśli będzie nam pisane, to kiedyś się spotkamy. Rok akademicki dobiegł końca, kilka razy pojawiła się w polu widzenia,ale to nie był ten czas (a może właśnie, to był właściwy czas, tylko ja tego nie widziałem). Wakacje mineły dość szybko w oczekiwaniu na kolejny rok w akademiku. Gdzieś w środku sierpnia przemkneła mi przez głowę myśl: "Czy TA dziewczyna jeszcze będzie w akademiku, czy JA poznam?"
Drugi rok studiów i wszystko po staremu. Towarzystwo, imprezy - jedym słowem raj. Nie pamiętam żebym JĄ widział w pierwszych miesiącach, a może tak było imprezowo,że nie zauważyłem, nie wiem. Pojawiła się przy końcu zimowego semestru. Zszedłem do sklepu po papierosy i...mnie poraziło. Przy ladzie stała ONA. Ciche "dziekuję", przemknęła obok mnie i już jej nie było. Kupiłem papierosy i poszedłem do pokoju. "Musze sie o NIEJ czegoś dowiedzieć" - to było moje postanowienie. Następnego dnia miałem kolokwium,ale już się nie pouczyłem - paliłem papierosy i słuchałem "Aicha" z uwielbieniem wsłuchując się w wers: "ZNów dziś przeszła obok mnie". Sesja przeszła bez wiekszych uniesień, w akademiku życie po staremu: imprezy, przygody, przybijanie piątek z kolegami i tak w koło...cudowne życie. Jednego tylko nie mogłem zrozumieć, pierwszy i drugi rok to był czas, gdzie na każdym piętrze była cała masa znajomych i wszędzie bywało sie na imprezach, a JEJ nigdzie nie było...Czyżby nie imprezowała? - myślałem. Mniej wiecej miesiąc po sesji nadszedł wielki szok. Był to czas kiedy znany portal NK stawał się z dnia na dzień co raz bardziej popularny i wszyscy odnajdywali stare znajomości, nawiązywali nowe - istny szał. Nie mogłem oprzeć się pokusie i sprawdziłem, co porabia moja wielka licealna miłość. Po dwóch latach byłem pewien, że wyleczyłem się z wszelkich emocji i na spokojnie sprawdzę co u niej, kto wie może nawet napiszę dwa słowa, w końcu to przeszłość. Może i to była przeszłość, ale teraźniejszoszość niemal mnie zabiła, bo oto na profilu B. zobaczyłem jej zdjecia ślubne. Wiedziałem, że może mieć fotki z kimś i nawet mnie to nie ruszało, ale ślub?? Tego się nie spodziewałem to było tak zaskakujace, że niemal nierealne. Po prostu mnie zamurowało, kiedy minęła eksplozja uczuć (żalu,zdenerwowania, zaskoczenia itd.) twardo sobie postanowiałem: "kurwa, nie bedę gorszy, też znajdę sobie dziewczynę". Trzy dni później miałem dziewczynę. Nie mozna tu było mówić o jakimś uczuciu, podobała mi się to wszystko. Może wszyscy tak robią, a uczucue to tylko mit ? - Pomyślałem.
Z Emilią to był dziwny zwiazek (trochę za dużo powiedziane zwiazek). Ona zafascynowana wspólną przyszłością wybierała imiona dla naszych dzieci, a ja, hmmm, dla mnie to był po ptrostu towarzyski eksperyment. Było mi tym bardziej raźniej, że mój współlokator też znalazł sobie dziewczynę i jak to się czasami śmialiśmy przez - nasz pokój przeleciał amor. Po kilku miesiacach jednak miałem dość. Doszedłem do wniosku, że coś na kształt dłuższej znajomości, to nie dla mnie. Poza tym zawsze gdzieś przewijała się ONA: brunetka z apetycznymi krągłościami. Nie znałem JEJ, a jednak czułem pewną bliskość. Kiedy przyjaciółka mojej już wtedy eks dziewczyny poprosiła mnie o rozmowę i zadała pytanie: "Czy jesteś pewien? Ona skoczy za toba w ogień". Nie mam pojęcia dlaczego spojrzałem wtedy w okno, ale zobaczyłem JĄ, wracała z zajęć. Nawet z trzeciego piętra dostrzegłem dumny krok, pochmurne spojrzenie, słodkie pysiaki i kruczoczrne włosy. "Tak Olga jestem pewien" - odpowiedziałem. - "Jstem pewien,bo jest ktos inny". Wychodząc od Olgi juz byłem pewien: "muszę JĄ poznać". Jeszcze bedąc z E. dowiedziałem się czegoś o Pieknej Nieznajomej, już nie była TĄ. Wiedziałem, że ma na imię D, mieszka z siostrą na pierwszym piętrze i studiuje zarządzanie. No, ale znów byłem singlem, do końca roku pozostało niewiele, więc trzeba było ten czas przeznaczyć na imprezy. Nie wiem, dlaczego jej wtedy nie pozna łem. Próbowałem swoją bieność ubrać w racjonalne wytłumaczenie, ale chyba chodziło o to, że się po prostu bałem. Bałem się porażki uczuciowej. Pozostało mi jedynie optymistyczne pocieszenie: "jeśli będzie nam pisane, to jeszcze się spotkamy". Z tą myślą wyjechałem na wakacje.
Trzeci rok.
Właściwie nic się nie zmieniło, imprezy, spotaknia towarzyskie, nocne Polaków rozmowy i tak w koło. Jednak zaczął się przewijać temat poważniejszych znajomości. Nikt tego głośno nie mówił,ale każdemu powoli zaczęły nudzić się imprezy, przelotne znajomosci i życie z dnia na dzień. Co do mnie, nie mialem takich rozterek, dobrze było jak było, nawet gdzieś Młodsza z Sióstr ropłynęła się we mgle. Wszystko byłoby inaczej gdyby nie jedna felerna noc. Wyszliśmy z grupą znajomych do klubu. Kiedy JĄ ujrzałem, nie mogłem oderwać od NIEJ wzroku. Wśród całej masy ludzi co chwilę dostrzegałem kruczoczarne włosy i najpiękniejszy nosek na świecie. Kiedy patrzyłem jak schodzi z parkietu, z głośników rozlegała się piosenka "Ona jest ze snu". Oj tak - pomyślałem gorzko - ONA niewatpliwie dla mnie jest ze snu. Jest tak piękna, że niemal nierealna. Posiedzenie w klubie przedłużyło się o dobre kilka godzin niż to było w planach. Nad ranem zwaliliśmy się do loży i wtedy usłyszałem: "Patrz klucze od nas z akademika i dokumenty jakiejś laski". Pokaż - powiedziałem od niechcenia. Nie pamiętam ile wtedy wypiłem, ale momentalnie wytrzeźwiałem. Oto ze zdjecia na karcie mieszkańca patrzyła na mnie ONA, TA JEDYNA, D.K, Brunetka ze ślicznymi pysiakami, Młodsza z Sióstr czy jak ją tam sobie nazywałem. "Znam tę pannę oddam jej to - powiedziałem siląc się na obojetność. Dopiłem piwo i wyszedłem. Wolałem wracać sam. Musiałem to wszystko przemyśleć. Czyżbym wygrał los na loterii? Czy rzeczywiście jest nam pisane? Muszę to dobrze rozegrać - całą drogę do akademika głowa pękała mi od natłoku myśli. Wróciłem do pokoju. Dokumenty i klucze położyłem na półce. Poszedłem spać. Rano gdy budzik zadzwonił, umyłem się, ubrałem i zacząłem się zastanwaić co teraz. Stwierdziłem, że im dłużej będę zwlekał, to tym bardziej będę tym przejęty: "trzeba iść teraz" - powiedziałem sam do siebie. Puściłem dziarską nutkę dla animuszu i wyszedłem. Kiedy byłem na pierwszym pietrze zacząłem się denerwować, kiedy stałem przed JEJ pokojem, srce zaczęło mi szybciej bić trzy szybkie oddechy i puk puk - Proszę - usłyszałem. Delikatnie otworzyłem drzwi i wszedłem. Myślałem, że będę się denerwował,ale nie - jakiś dziwny spokój. Po dosłownie kilku minutach mój spokój zamienił się w rozdrażnienie - ONA nie tylko nie przejawiała najmniejszej wdzięczności za przyniesione dokumenty, ale swoją miną dała mi do zrozumienia, żebym już sobie poszedł. To się nazywa kubeł zimnej wody - pomyślałem i poszedłem na zajęcia. Przez całe zajecia myślałem o porannej rozmowie z D.Chyba jednak nic z tego nie będzie. Jej siostra była bardziej rozmowna, chociaż sprawa nie dotyczyła bezposrednio jej - myślałem. Sprawę przypieczętowało nasze spotkanie pod akademikem kilka dni później, kiedy na moje neutralne cześć minęła mnie bez słowa, ba nawet nie spojrzała na mnie. Dotarło do mnie, że ONA nawet mnie nie kojarzy. Trudno - pomyślałem - wakacje niedaleko przejdzie mi to felerne zauroczenie.
Rok czwarty to, mimo, że początkowo nic tego nie zapowiadało najpiękniejszy czas w akademiku. Po tylu latach byłem na tyle ustawiony, że mieszkałem sam w otoczeniu pięciu sąsiadek, które nie wiedzieć czemu miały do mnie anielską cierpliwość i dużą dozę symapatii. Mój harem jak nazwno moje sasiadki miał w przyszłości stać się prawdziwą ostoją dla mnie. Poważnie. Te dziewczyny stały się moimi przyjaciólkami,a także częścią ekipy. Co do ekipy to cóż powoli każdy (na swój sposób) poważniał, już nikt nie stawiał na przelotne znajomości, a bardziej na stałe układy. Imprezowało się już raczej sporadycznie - czas w akademiku zaczął biec spokoniej. Już nikt się nawet nie wypierał, że sie zestarzał i w życiu akademickim kręci go bardziej słodkie lenistwo niż szukanie nowych przygód. Gdzieś po drodze pozanłem K. z zarządzania, więc nic do szczęścia nie było mi potrzebne. Wszystko toczyłoby się stałym rytmem, gdyby na horyzoncie znowu nie pojawiła się ONA. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłem, że wciąż na jej widok zaczyna mi szybciej bić serce. Kiedy mijając JĄ na chodniku, poczułem sie dziwnie zdenerwowany, a na dodatek parę metrów dalej o mały włos nie przewróciłem się, zawadziwszy o krawężnik, zacząłem się poważnie zastanawiać. - Co jest? - Pytałem sam siebie. - Czyżby mnie tak wzięło? I znów wszystko wróciło do normy - wszędzie JĄ widziałem: na uczelni, w akademiku, na ulicy, na dworcu. "O Cholera" - pomyślałem, ale laska wpadła mi w oko. Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że samo przejdzie, a lekarstwem będzie poszukanie innego obiektu. Tak jak po drodze znalazłem K. tak po drodze ją gdzieś zostawiłem i dalej szczęśliwie sobie żyłem. Na dowód tego, że los sprzyja gotowości umysłu w niedługim czasie na wydziale poznałem bardzo sympatyczną i ładną dziewczynę. Z racji tego, że lubię mieć emocje pod kontrolą, bardzo sie ucieszyłem z obecnego stanu rzeczy. "No, dzieki tej z wydziału przestanę świrować do D.K, przecież to i tak nie miałoby sensu"- pomyślałem. Niestety wyszło nieco inaczej. Znów ten sam klub,gdzie rok temu znalazłem dokumenty. Ale po kolei: Tamtego wieczoru byłem gwiazdą - moje sąsiadki zawołaly swoje znajome, ja swoich anasów i zrobiliśmy wspólną impreze, po czym przenieśliśmy się do klubu. Z całego towarzystwa tylko ja znałem wszystkich, toteż byłem pieprzoną gwiazdą socjogramu. Kiedy siadałem do loży w otoczeniu sześciu dziewczyn przez głowę przeleciała mi myśl " przecież w okół jest tyle lasek, po cholerę zawracam sobię głowę jakąś panną,której nawet nie znam". Los lubi płatać figle, bo nie zdążyłem dopić drinka kiedy pojawiła się ONA....
CDN
Inne tematy w dziale Rozmaitości