Nie mija zachwyt nad Złotymi Lwami dla „Zielonej Granicy”, pytanie tylko co leży u źródeł sukcesu? Wrażliwość? Na pewno, ale czy tylko ?
Główną nagrodę Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni otrzymała „Zielona Granica” pani Holland. Co więcej film otrzymał nagrodę publiczności. Kulturalne autorytety obozu liberalno-lewicowego znowu się uniosły z zachwytu. Najpierw jury nie mogło wyjść z podziwu nad ekipą, która wbrew polskiej znieczulicy nie odwróciła wzroku od cierpiących. Później publiczność nie mogła nie docenić dzieła, które od czasu filmu „Europa Europa” nie ma sobie równych według redaktora Wrony z TVN.
Nie ma w tym nic dziwnego, film ten był tak promowany, że zdziwieniem byłoby, gdyby nie dostał tej nagrody. Przy okazji dowiedziałem się, że PAD trafi przed sąd za komentarz do filmu. Zaczyna się nieźle.
Ale nie o tym chciałem.
Wszyscy są zachwyceni wrażliwością. Widzowie zachwycają się wrażliwością twórców, twórcy wrażliwością widzów. A jaka to jest wrażliwość? Wrażliwość podszyta rasizmem. Tak, rasizmem. Ja w odróżnieniu od niektórych prawicowych publicystów nie postrzegam w tym obłąkańczym miłosierdziu niecnego planu, który zakłada rozbicie europejskich społeczeństw, ja widzę w tej postawie rasizm.
Ci wszyscy dobrodzieje patrzą na hordy szturmujące polską granicę i im się wydaje, że są na kartach powieści Daniela Defoe albo Henryka Sienkiewicza, a przed nimi stoją rzesze Piętaszków albo Kalich. Widzą w nich „szlachetnych dzikusów” ludzi, których trzeba zaprosić, odziać, ucywilizować, pokazać demokrację liberalną (choć bliższym prawdzie wydaje się określenie agonalną) a ci ludzie, zgodnie z osiemnastowiecznym mitem, okażą zachwyt, wdzięczność i wiernopoddańczą, wobec białych panów, postawę, że wbrew własnemu kodowi kulturowemu, wbrew związkom krwi zaczną być prawdziwymi Europejczykami.
Krzyżują się tu dwa niebezpieczne mity: pierwszy o zbawczej sile demokracji, która, w swej liberalno-agonalnej odsłonie ma być lekiem na wszystko. Drugi mit, to wspomniany wcześniej mit „dobrego dzikusa”. Ci, jakże wrażliwi, ludzie patrzą na blisko i dalekowschodnich przybyszów i nie potrafią ujrzeć w nich ludzi równie sprytnych, a może sprytniejszych.
Wmawia się nam, że obawa przed nielegalnymi imigrantami to ksenofobia i rasizm. Nikt już nie zastanawia się nad tym, że pewna doza ksenofobi jest zdroworozsądkowa i niezbędna. Ostatecznie, czy zamykając na klucz drzwi od mieszkania jestem ksenofobem? A my, ci sceptycznie nastawieni do nieproszonych gości, jesteśmy prawdziwymi humanistami – patrzymy na tłumy przy naszej granicy i potrafimy w nich zobaczyć nie tylko bezkształtną ludzką masę, ale ludzi myślących, ludzi którzy postępują według z góry obranego planu, ludzi, których nie należy lekceważyć. Ludzi, którzy nie czują się gorsi, nie chcą i nie zamierzają porzucać obyczajów, w których wyrośli. W końcu ludzi, którzy za cel obrali sobie zabór naszych zasobów. I właśnie ten brak lekceważenia, to podejście z dystansem do problemu imigracji świadczy o tym, że w naszych oczach imigranci są kimś więcej niż w oczach dzisiejszych salonowych elit.
W elitach europejskich wciąż panuje przekonanie (raczej na poziomie podświadomym), że tylko europejscy panowie mogą kolonizować, a inni, ci z Afryki, z Azj mogą tylko patrzeć, uczyć się i naśladować. A oni patrzyli, uczyli się, a teraz naśladują i sami kolonizują.
Inne tematy w dziale Kultura