W protestach samorządowców, nie chodzi o żaden węgiel, tylko o początek kampanii wyborczej. Tak przynajmniej cała ta akcja wygląda z perspektywy Trójmiasta. A co ciekawsze, celem wydarzenia organizowanego przez włodarzy nie jest uderzenie w rząd, a raczej podbicie stawki w negocjacjach o dobre miejsca na listach wyborczych. To emanacja rozgrywki na opozycji, nic więcej.
Samorządowcy mają problem z wybiciem się na niepodległość wobec struktur partyjnych, nawet wówczas, jeśli bezpośrednio do nich nie należą. Miasta przez lata stały się rezerwuarem wpływów regionalnych bonzów, często zrzucanych w prezencie z centrali danego ugrupowania.
Samorządowcy są w tej układance przydatni jako zarządzający wielomilionowymi budżetami, które można kierować na różnego rodzaju inicjatywy, fundacje, instytucje.
Im skuteczniejszy samorządowiec, tym dla partii bardziej przydatny. Odnawia on bowiem w tempie kilkuletnich kadencji schemat wpływów i powiązań, układów i układzików bez konieczności dopuszczania do niego nowej krwi, a tym samym podejmowania ryzyka, jakie zawsze niesie za sobą zmiana. I taki samorządowiec jest dobry do momentu, w którym coś mu się odwidzi i uwierzy, że może odegrać samodzielną rolę w polityce.
Odważny ruch czy zajęczy skok?
A ta sytuacja dotyka właśnie zarówno Jacka Karnowskiego, jak i Aleksandrę Dulkiewicz, chociaż podobieństwa, kończą się dosyć szybko. Sopot nie ma żadnego znaczenia w skali ogólnopolskiej matematyki wyborczej. Gdańsk to inna liga. Jacek Karnowski, chociaż karty ma marne, gra nimi skutecznie od kilku dekad, pani prezydent, dopiero uczy się tasować talię.
Kilka dni temu prezydent Aleksandra Dulkiewicz ogłosiła, że będzie się ubiegać o reelekcję – samodzielnie przy wsparciu stowarzyszenia Wszystko dla Gdańska. Być może umknęło mi to gdzieś w wirze informacji, ale nie zauważyłem żadnych gratulacji ze strony struktur tej czy innej partii opozycyjnej. Tak samo nie zauważyłem, żeby ten odważny ruch wsparł albo Jacek Karnowski, albo Wojciech Szczurek. Dlaczego koledzy milczą? Czy informacja, że w Gdańsku powalczy osoba, którą jeszcze nie tak dawno zaprzyjaźnione media kreowały na „przyszłą panią premier”, nie był wystarczającym przyczynkiem do euforii?
Być może jest tak, że pani prezydent spełniła funkcję zajączka. Starzy wyjadacze, którzy nie podjęli jeszcze ostatecznej decyzji co do swojej kandydatury, bo marzą o czymś więcej niż bycie „wiecznym prezydentem w drugoligowej polityce”, mogą teraz podbijać stawkę w rozmowach z Donaldem Tuskiem, dla którego manewr z Aleksandrą Dulkiewicz jest kłopotliwy – będzie musiał albo ją poprzeć albo wystawić kontrkandydata. A ten scenariusz ma w Gdańsku długą historię – bez happy endu dla PO. Chcesz powtórki Donaldzie? Chcesz tego samego w Sopocie i Gdyni? – można wyobrazić sobie złowieszcze pytanie odbijające się od ścian samochodu, którym ex-premier przemierza Polskę, snując partyjną opowieść.
Struktury na przyszłe wybory
Dużo zależy od ambicji poszczególnych włodarzy, ale jeszcze więcej od ich siły przebicia – stąd wszystko co ma potencjał do stania się wydarzeniem ogólnopolskim, jest tak łapczywie przez samorządowców konsumowane. To normalna sprawa, zwłaszcza jeśli mówimy o krótkim horyzoncie czasowym, jaki wyznaczają przyszłoroczne wybory do Sejmu i Senatu i późniejsze, samorządowe. Być może zamierzenie stowarzyszenia „Tak! Dla Polski” ma jednak zupełnie inną, bardziej ambitną perspektywę, wszak większość osób tworzących zręby organizacji to, jak na polityków, wciąż ludzie stosunkowo młodzi, którzy rozumieją, że struktury, obok pieniędzy i wpływu na media, są kluczem do sukcesu.
Protest ma jeszcze jedno dno. Samorządowcy rozumieją, że przy dynamice wydarzeń, jaką możemy obserwować, nadchodzący lub już wydarzający się kryzys, będzie powodował erozję władzy. Każdej władzy – najbardziej tej centralnej, ale również samorządowej. Pisząc wprost, możliwy jest scenariusz, w którym wszystkie mity o skuteczności prezydentów legną w gruzach inflacji, chłodnych kaloryferów, upadających firm i tym podobnych odprysków wojny. To właśnie dlatego włodarze nie chcą być kojarzeni z władzą jako taką i działając zgodnie z tą logiką organizują różne protesty. Chcą być postrzegani jako kontestatorzy. Cóż, obiecywano nam nową jakość w polityce i trzeba przyznać, że protestująca władza, to rzeczywiście coś świeżego.
Tyle, że jest w tym jedno zakłamanie. Zarządzając setkami milionów, nieraz przez dekady, nie można nagle udawać, że nie ma się z władzą – czyli z efektami trudnych decyzji – nic wspólnego. Że jest się tylko od rządzenia wtedy, jak są dobre czasy.
Samorządowcy są trwałym elementem całego układu politycznego – i nawet jeśli teraz zaczyna ich to uwierać, to nie zmienia to faktu, że sami w tę rolę przez lata wchodzili.
Inne tematy w dziale Polityka