Jeśli w słynnym muzeum Sevres pod Paryżem, jest gdzieś pusta gablotka, w której brakuje wzorca „niepotrzebnych nikomu decyzji lokalnego polityka, prowadzących do rozbijania wspólnoty”, to Jacek Karnowski, prezydent Sopotu, szybko powinien mieć tam swoją podobiznę.
Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego jest jednym z ostatnich wydarzeń o charakterze wspólnotowym. To znaczy takim, który łączy a nie dzieli. Nie trzeba nikogo przekonywać, jaką to ma wartość w tych zwariowanych czasach. Dlatego jakiekolwiek „mieszanie” przy tej sprawie jest czystym złem i głupotą.
Oczywiście jako historyk mam świadomość wielowątkowej dyskusji, która dotyczy oceny sierpniowego zrywu z 1944 roku. Ale bez względu na różnicę zdań, w naszej jakże arcypolskiej debacie: „bić się czy nie bić”, naprawdę trudno mi wyobrazić sobie jakiegoś rodaka, który tego dnia, chociażby na moment, nie pomyśli o Warszawie w tamtych strasznych dniach. Takie święta są kluczowe dla trwania wspólnoty, narodu i państwa. Mają też swoją uświęconą tradycję. Owszem, z czasem obrasta ona w nowe rytuały, zmieniają się pokolenia, otoczenie, ale wspólnym mianownikiem zawsze jest nadanie wydarzeniu charakteru jak najbardziej wzniosłego. Temu służy między innymi dźwięk syren, który od lat rozlega się punktualnie o godzinie 17:00 - w całej Polsce, nie tylko w stolicy.
Kilka dni przed rocznicą Jacek Karnowski obwieścił, że tym razem w Sopocie syren nie będzie. To z troski o ukraińskich gości, którzy mogliby wystraszyć się odgłosów przypominających dźwiękiem ostrzeżenia przed nalotami. Intencja może i dobra, ale właśnie takimi jest wybrukowane piekło.
Po pierwsze, pomysł Jacka Karnowskiego niemal natychmiast spowodował falę antyukraińskich komentarzy w social mediach, które można wrzucić do jednego worka z napisem: „jak są gośćmi, to niech się dostosują”. I tak prezydent, choć nieświadomie, wpisał się w moskiewską narrację, której celem jest budzenie niechęci do uchodźców.
Po drugie, dzień po ogłoszeniu tegoż kuriozalnego pomysłu, ambasador Ukrainy napisał wyraźnie: „Niech oddźwięk syreny w godzinę „W” dotrze również na Kreml z przesłaniem, iż się nigdy nie poddamy. Chwała Bohaterom!”.
Po trzecie, jeśli Jacek Karnowski jest aż tak empatyczny, to mógł po prostu nie włączać syren. Nie musiał robić wokół tej decyzji medialnej szopki. Tego by jednak nie wytrzymał, bo zaistnienie w przekazie, chociaż na kilka chwil, jest dla polityka największą pokusą – być albo nie być.
Tym razem jednak prezydent mocno przestrzelił. W ankiecie portalu Trojmiasto.pl czytelnicy zrównali jego pomysł i argumentację z ziemią. Odsetek negatywnych opinii sięgnął ok. 80%. Trudno się dziwić.
Próba wywołania emocji, które bazują na podziale, tym razem się nie powiodła. Przypomnę, że część samorządowców, zastosowała podobny scenariusz 10 kwietnia. Stosując identyczny argument, próbowali oni w ten sposób umniejszyć rangę obchodów katastrofy Smoleńskiej. Po tamtych doświadczeniach, kiedy spora część akolitów klaskała w uniesieniu wiwatując na cześć „odważnego” włodarza, przeciwstawiającego się „niepotrzebnym świętom”, Jacek Karnowski uwierzył w magię wyłączania głośników. I siłę partyjnych podziałów.
Tak sobie myślę, że te nasze bieżące awantury są niczym wobec daniny krwi, którą złożyło pokolenie Powstańców. Są żałośnie miałkie i zupełnie niepotrzebne. Tak jak ci spośród polityków, którzy starają się zaistnieć za wszelką cenę. Wciąż jesteśmy wrażliwi na pamięć o tych, którzy byli jak „kamienie rzucane przez Boga na szaniec”. I to daje mi nadzieję na przyszłość.
PS - punkt o 17.00 syreny jednak zawyły. Włączone przez wojewodę. I bardzo dobrze.
Inne tematy w dziale Kultura