Samorządowcy walczą o demokrację. Tyle, że na ich lokalnych podwórkach jest z nią bardzo różnie. Przyjrzałem się, ile interpelacji składają radni w Sopocie. Wynik jest szokujący.
Interpelacja to proste narzędzie, które może świadczyć o dojrzałości demokracji lokalnej. Mieszkaniec ma problem, idzie do radnego, a ten składa interpelację – czyli pyta włodarza, co jest przyczyną takiego czy innego stanu rzeczy. To prosty mechanizm. Im większe zaangażowanie radnych, tym więcej interpelacji. W teorii.
W Sopocie od wybuchu pandemii, czyli mniej więcej od marca zeszłego roku, 20 radnych złożyło 35 interpelacji. Czyli jeden radny interpelował niecałe dwa razy na 14 miesięcy. To zaskakująco mało. Warto dodać, że w tej liczbie 19 interpelacji złożyło dwóch radnych.
W Sopocie w Radzie Miasta są trzy ugrupowania: mająca większość Platforma Sopocian Jacka Karnowskiego oraz opozycyjny PiS i miejski ruch Kocham Sopot (po 4 radnych). Co ciekawe, liczba składanych interpelacji – czyli aktywność radnych, nie przekłada się na „partyjne” barwy. Można zatem powiedzieć, że na poziomie lokalnym, to rzeczywiście osobiste charaktery radnych, a nie emblematy, decydują o tym, komu się chce. Problem w tym, że z mojej analizy jasno wynika, że szczerze mówiąc, prawie nikomu się nie chce.
O czym może to świadczyć?
1. Albo radni uważają, że w mieście jest wszystko tak wspaniałe, że nie ma o co dopytywać władzy. To jeszcze „pół biedy”, w końcu trudno się dziwić, że rządzącej Platformie Sopocian Jacka Karnowskiego podoba się to, jak rządzi.
2. Albo radni nie wierzą, że interpelacje mają sens. I tu mamy pierwszy kłopot lokalnej demokracji – jeśli przeanalizuje się odpowiedzi, które uzyskują radni od prezydenta i jego ludzi (nie mówiąc o tym, że ich interpelacje często są sztuką dla sztuki), ciężko jest od nich wymagać wiary w sprawczość. Obiecuję sobie zrobić osobny tekst na temat stylu w jakim prezydent Jacek Karnowski odpowiada wybrańcom mieszkańców.
3. Albo radni załatwiają sprawy na tzw. „gębę” (przepraszam za zwrot). Byłoby to do zniesienia, w końcu liczy się efektywność, ale takie podejście rodzi problem, bo sprawy mogą „dowieźć” w praktyce wyłącznie ci, którzy są bliżej ucha. Tyle, że nie prezesa, a prezydenta. Czyli na pewno nie opozycja.
4. Albo wreszcie, radni pracują zgodnie z zasadą „nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem”. To z kolei jest przypadłość charakterystyczna nie tylko dla lokalnej demokracji.
Jak jest w Waszych miastach?
Szczegóły mojej krótkiej analizy możecie obejrzeć tutaj: https://fb.watch/5PFvp5pIvq/
Inne tematy w dziale Polityka