W tym roku przypada 220. rocznica katolickiego powstania w Wandei. Biorąc pod uwagę polski sukces filmu „Cristiada”, można oczekiwać, że ekranizacja i tej, mało znanej kontrrewolucji, cieszyłaby się wśród katolików dużym zainteresowaniem. Próbę przeprowadził Jim Morlino wraz z amerykańską młodzieżą i dziećmi, grającymi w filmie „The War of the Vendée”.
Film ukazał się w ubiegłym roku na DVD. To, oczywiście, nie jest produkcja zbliżonego do „Cristiady” kalibru i można zarzucić mu różne rzeczy, jednak fakt, że w ogóle powstał - w prezencie dla „francuskich przyjaciół” - jest samo w sobie dużym sukcesem. Pierwszą kwestią, którą widz powinien wiedzieć zanim zacznie oglądać „Wojnę w Wandei” jest to, że nikt spośród 250 aktorów nie ma więcej niż 21 lat. Nie trzeba też dziwić się, iż filmowy „Robespierre” nosi na zębach metalowy, stały aparat ortodontyczny, a czasem łypie diabelskimi oczami z czerwonymi tęczówkami. Oprócz młodych i bardzo młodych ludzi, grających księży, przywódców powstania, żołnierzy, matki i żony, występuje również tajemnicza zakapturzona postać symbolizująca diabła, ukrywającego się za Robespierrem. Bo i bez niego tej historii opowiedzieć się nie da.
Nieprzypadkowo krwawe wydarzenia w Wandei, rolniczym regionie w północno-zachodniej Francji nad Atlantykiem, zostały zepchnięte na margines oficjalnej historii, pisanej ręką wyznawców rewolucji francuskiej. W tym prawdopodobnie pierwszym akcie ludobójstwa, zaplanowanego i przeprowadzonego na lokalnej ludności z dużą determinacją, mogło zginąć nawet ponad 300 tysięcy ofiar, czyli prawie połowa mieszkańców Wandei. Jej przemilczenie nie może dziwić, skoro odpowiedzialnych za rewolucyjne masakry czci się na paryskim Łuku Triumfalnym, a ich imionami nazywa się we Francji niezliczone ulice, place i skwery. O bohaterskich powstańcach, o których Napoleon powiedział: „Byłbym dumny z bycia Wandejczykiem”, niewielu chce we Francji pamiętać.
Z 90-minutowej produkcji wynika, że przyczyn wybuchu powstania w 1793 r., w trakcie trwającej już rewolucji, było wiele, choć niektórzy sugerują, że ostatecznie zdecydował o nim nakaz poboru do armii republikańskiej 300 tys. mężczyzn. Wśród nich wylicza się m.in. śmierć ich ukochanego króla Ludwika XVI na gilotynie, zniesienie prawnego statusu sakramentów, wprowadzenie obowiązku przysięgi na Rewolucję, czy masakrę sześciuset papieskich gwardzistów. Wandejczycy podnieśli broń również dlatego, że przeczuwali, iż po zabiciu ich ziemskiego króla, rewolucjoniści zabiorą się za zwalczanie Niebiańskiego.
I mieli rację. Powstańcy, pogardliwie nazywani zwykłymi chłopami, byli najlepszymi myśliwymi we Francji. Walczyli: „Za Boga i króla” z przyczepionym na piersiach sercem wandejskim - symbolem krwawego serca, z którego wyrasta krzyż. Film w zasadzie można traktować jako wprowadzenie młodego widza w temat rewolucji 1789 r., pokazując jej antykatolicki charakter, połączony z polowaniami na księży, prześladowaniem i mordowaniem katolików. Jak podaje Warren Carroll w swojej książce „Gilotyna i krzyż”, jednym z pierwszych ofiar terroru rewolucji francuskiej był właśnie ksiądz.
„The War of the Vendée” pokazuje powstanie w sposób odpowiedni dla młodego widza, choć tym samym może być posądzony o zbyt łagodne jego przedstawienie, w ogóle bez pokazywania krwi. Być może twórcy filmu liczyli na to, że brutalność tego okresu, ze szczególnym uwzględnieniem tłumienia kontrrewolucji (rewolucjoniści wykorzystywali skórę ludzką na buty i bębny, masowo topili związane kobiety i dzieci, mordowali ich bagnetami) młodzi ludzi poznają w odpowiednim czasie z książek, których ukazuje się coraz więcej, również w języku polskim.
Głównym bohaterem ekranizacji historii bohaterskiej Wandei jest w filmie jeden z przywódców, Jacques Cathelineau. To on zebrał garstkę żołnierzy, którym udawało się wygrywać z żołnierzami republikańskimi dzięki znajomości terenu, efektywnemu wykorzystaniu każdej dostępnej amunicji i broni oraz zdolnościom łowieckim. Dopiero później powstańcy mogli wykorzystywać armaty, które zdobyli od wroga po wygranych bitwach, a ich nieregularne oddziały przekształciły się w wielotysięczną armię. Dyscyplinowanie i szkolenie nieprofesjonalnych żołnierzy nie było dla Cathelineau łatwe. W jednej z niezapomnianych scen zapobiega on akcji odwetowej na pojmanych żołnierzach republikańskich, prosząc własnych żołnierzy, aby odmówili modlitwę Ojcze nasz. W filmie elementy humorystyczne przeplatają się z wzruszającymi i tragicznymi, z dużym akcentem na udział kobiet, które walczyły czasem przy pomocy wałków do ciasta i butelek. Można mu również zarzucić różne nieścisłości historyczne, np. okoliczności śmierci Cathelineau.
Dużym plusem jest za to muzyka symfoniczna, przypominająca chwilami ścieżkę dźwiękową z „Władcy pierścieni”, a i nie ma się co dziwić, bo jej twórcą jest 41-letni amerykański kompozytor Kevin Kaska, który dyrygował lub napisał muzykę do takich filmów jak: Sherlock Holmes, Mroczny Rycerz (Dark Knight), Piraci z Karaibów czy wreszcie Pasja Mela Gibsona.
Film byłby jeszcze lepszy, gdyby wśród obsady mogły sie znaleźć takie gwiazdy jak w „Cristiadzie”. I może, gdyby podobnie jak i do tej produkcji, nie przedstawiono wydarzeń w zbyt pozytywnym świetle - jako pełnej wygranej kontrrewolucjonistów, wypaczając w ten sposób prawdę historyczną.
„The War of the Vendée” wyprodukowało Navis Pictures, które ma na swoim koncie również DVD St. Bernadette of Lourdes (Święta Bernadetta z Lourdes) oraz film edukacyjny How to Make a Movie (Jak stworzyć film) przeznaczony dla katolickich filmowców (z 20-minutowymi sesjami dotyczącymi pisania scenariusza, tworzenia muzyki, pracy z kamerą i światłem, itd.). Szanse na powstanie profesjonalnej produkcji o wandejskich męczennikach, nie są niestety wielkie. Póki co, trzeba się zadowolić filmem dla dzieci.
Natalia Dueholm
Artykuł ukazał się na www.pch24.pl
Inne tematy w dziale Kultura