Po niedzielnym Marszu 4 czerwca Donald Tusk oraz Prawo i Sprawiedliwość, na czele z Jarosławem Kaczyńskim, mogą być zadowoleni. Obu byłym premierom udało się osiągnąć wspólny przedwyborczy cel, jeszcze zanim na dobre ta kampania się rozpoczęła. Wydarzenia ostatnich dni będą determinować polityczny przebieg najbliższych miesięcy.
W poniedziałek rano Donald Tusk wystąpił na briefingu prasowym, podczas którego podsumował wczorajsze wydarzenia. Lider Platformy Obywatelskiej stwierdził między innymi, iż „po tym dniu już nic nie będzie takie samo w polskiej polityce przez najbliższe miesiące”. Co dokładnie miał na myśli, tego oczywiście nie wiemy, jednak pewne światło rzuca na to inna część wypowiedzi polityka, w której stwierdził, iż ma wrażenie, że „PiS od wczoraj zrozumiał, że nie ma mowy o bezkarności i braku odpowiedzialności i że przeciwko takiej masie ludzi nie można już bezkarnie czynić zła”.
Ileż to już podobnych zapowiedzi i deklaracji padało w czasie dwóch kadencji rządów PiS-u z przystawkami. Ileż to już razy miał być właśnie ten moment, punkt zwrotny, który sprawi, że zakończy się władza „naczelnika” i spółki. Dość wspomnieć słynny, groteskowy „pucz” w Sejmie, protesty przeciw ustawie o Sądzie Najwyższym, czy te po wydaniu orzeczenia w sprawie aborcji przez Trybunał Konstytucyjny. Tymczasem kompletnie nic się nie zmienia, PiS nie tylko władzy nie stracił, ale praktycznie w każdym sondażu znajduje się na prowadzeniu. Także po Marszu 4 czerwca wszystko w polskiej polityce będzie takie samo, niezależnie od tego, jaka dokładnie była na nim frekwencja. Postarają się o to dwaj starsi panowie.
Dotycząca frekwencji na manifestacji debata, która przewija się przez media, przypomina mi słynny monolog ze skeczu Kabaretu TEY, który można by sparafrazować następująco:
„– Jaka była frekwencja na marszu?
– A dla kogo ten wywiad?
– To jest dla telewidzów „Faktów” TVN.
– O, to bez kozery powiem pińćset tysięcy!”.
Właśnie na nawet pół miliona oszacowali liczbę uczestników organizatorzy, policja podała informację o tym, że maszerujących było między sto a sto pięćdziesiąt tysięcy, natomiast w mediach można było przeczytać rozmaite relacje oscylujące w okolicach trzystu tysięcy zgromadzonych. Niezależnie od tego, która z tych wersji jest najbliższa prawdzie, można mówić o dużym sukcesie frekwencyjnym imprezy Donalda Tuska.
Cieszyć się z tego może Prawo i Sprawiedliwość, które – przy wydatnym współudziale prezydenta Andrzeja Dudy – pomogło organizatorom w zapewnieniu odpowiedniej obecności na marszu. To nie kto inny, jak posłowie partii rządzącej, niedługo przed tym wydarzeniem przegłosowali bolszewicką ustawę o komisji ds. badania wpływów rosyjskich, nazywaną w opozycyjnych mediach „lex Tusk”, a prezydent w trymiga ją podpisał. Co prawda jeszcze w tym samym tygodniu zgłosił do niej poprawki, ale było to już po tym, jak ustawa weszła w życie. Czy w ogóle i ewentualnie kiedy Sejm zajmie się nowelizacją nie wiemy, tymczasem Tuska bronić trzeba tu i teraz. Tak więc PiS do spółki z prezydentem Dudą zadbał o to, aby frekwencja podczas czerwcowej manifestacji na pewno była odpowiednia.
Przemawiają za tym oczywiste względy polityczne. Takie działanie spowodowało, że cała centro-lewicowa opozycja znalazła się w cieniu Tuska, który był główną postacią wczorajszego wydarzenia. A to właśnie z byłym premierem chce przede wszystkim konkurować Kaczyński. W końcu nie po to prorządowe media od kilku lat robiły z byłego Przewodniczącego Rady Europejskiej najczarniejszy z czarnych charakterów, odpowiedzialny za wszelkie zło, które dzieje się w naszym urokliwym bantustanie, by teraz musieć walczyć z kimś innym. Przeciwnik ten jest dobrze znany, temu przeciwnikowi można przypominać wszelkie afery i niedociągnięcia z czasów, kiedy stał na czele rządu, jest to wreszcie przeciwnik przebrzydły dużej części wyborców.
Dzięki wykreowaniu Tuska na lidera opozycji obaj starsi panowie mogą skupić się na walce ze sobą nawzajem, co dla jednego i drugiego jest niezwykle korzystne. Dalej będą mogli konkurować głównie z dobrze znanym przeciwnikiem, dalej będą mogli antagonizować Polaków w plemiennej walce my kontra oni, a kto nie z nami, ten przeciw nam. Wbrew temu, co mówi Tusk, nic szczególnego nie zmieni się w polskiej polityce. W dalszym ciągu najważniejsza rywalizacja skupiona będzie, jak już od niemal 20 lat, pomiędzy PiS-em i PO. W dalszym ciągu polityczna walka będzie coraz brutalniejsza, tak jak to miało miejsce w poprzednich latach.
Po Marszu 4 czerwca jedynym problemem wyborczym dla głównych graczy na polskiej scenie politycznej pozostaje Konfederacja. Narodowo-wolnościowa koalicja notuje ostatnio w kolejnych sondażach kilkanaście procent poparcia i nie daje się tak łatwo zaszufladkować oraz wpisać w dotychczasowe, dobrze znane podziały. Gdyby podobny wynik prawicowa koalicja miała osiągnąć podczas jesiennych wyborów parlamentarnych, to mogłoby się okazać, że stworzenie rządu bez niej byłoby niemożliwe. Na próbę korzystnego, zarówno dla Tuska, jak i Kaczyńskiego, rozwiązania tej kwestii przyjdzie zapewne jeszcze czas.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo