Kampania przeciwko przemocy oraz mowie nienawiści ma podobny sens, jak inwazja na Afganistan oraz Irak w ramach tzw. wojny z terroryzmem po 11 września 2001: mistyfikuje faktyczne problemy i promuje wątpliwy interes polityczny.
Zbrodnia przy Złotej Bramie w Gdańsku spowodowała wielki szok społeczny. To zrozumiałe, morderstwo dokonane praktycznie bez emocji, na oczach publiczności: tej zgromadzonej pod sceną i zemocjonowanej udziałem w finale dorocznej kwesty, i tej wpatrzonej w ekrany transmitujących imprezę telewizorów, niezależnie od rzeczywistych intencji sprawcy miało charakter publicznej egzekucji. Szok! I dopiero za sprawą licznych szczegółów, niejednokrotnie zresztą wręcz sobie przeczących, można dojść do wniosku, że właśnie takie założenie legło u podstaw: to miał być szok.
Bezpośrednim skutkiem wstrząsu społecznego po zabójstwie dokonanym na zimno, za to w spektakularnych warunkach, był chaos informacyjny nie tylko co do samych faktów, czyli osoby sprawcy, jego motywów oraz okoliczności czynu, ale przede wszystkim chaos terminologiczny. W mediach, zwłaszcza elektronicznych, padło wiele wzajemnie się wykluczających określeń: akt terroru, bandycka napaść, mafijne porachunki, rezultat nienawiści, eksces szaleńca, mord kryminalisty, zbrodnia na zamówienie.
Teatralizacja zbrodniczego ekscesu
Dość powszechnej konfuzji poznawczej sprzyjała daleko posunięta teatralizacja tego zbrodniczego ekscesu. Tym razem z dekoracji WOŚP, jak co roku realizowanych z rozmachem i nakładem starań, skorzystał Stefan W., który wzbudził zainteresowanie opinii publicznej nie tylko w Polsce. Na archiwalnej fotografii, jaką niemal zaraz pokazano w mediach, zabójca sprawiał wrażenie komandosa na przepustce czy pakera z siłowni między kolejnymi turniejami. I niezbyt przypominał kogoś, kto właśnie wyszedł z zakładu karnego po odbyciu trwającej 5,5 roku odsiadki, czyli osobę sprawcy pokazywaną na oszczędnie dozowanych zdjęciach z gdańskiego finału kwesty. Osobę, która nie wyglądała aż tak dziarsko.
Pobyt w więzieniu Stefan Miłosz, jak sam przedstawił się gdańskiej publiczności, zawdzięczał kilku skromnym, jeśli idzie o wysokość kwot, napadom rabunkowym z bronią w ręku na lokalne oddziały banków. Kryminalna przeszłość sprawcy, w połączeniu z rodzajem odegranego spektaklu oraz gotowością do poddania się komukolwiek, kto tylko zwróci na niego uwagę, stanowiła o pewnej wyjątkowości tej zbrodni. Od razu też pojawiły się w szybkich mediach rozmaite mylące informacje o okolicznościach zdarzenia, jak również o psychoemocjonalnej równowadze Stefana W., które mogły wręcz sprawiać wrażenie celowo produkowanego szumu informacyjnego.
Powoli owa gdańska mgła opada... Wiadomo już, że Stefan W. nie dysponował plakietką z napisem media, która miała mu umożliwić przejście rzekomo aż trzech stref kontroli. Nadal brak jasności, co do rzeczywistej kondycji psychicznej sprawcy. Czy to naprawdę osoba chora, groźna dla otoczenia, w ostrej fazie schizofrenii paranoidalnej? Czy raczej ktoś o psychopatycznej osobowości, pozbawiony empatii i zasadniczo niezdolny do otamowania przemożnej, powodującej nim agresji? Czy to kolejny, tym razem krwawy Herostrates domagający się uwagi otoczenia, czy może mściciel własnych, realnych bądź jedynie wyimaginowanych krzywd?
Herostrates, mściciel, kontraktor
Eksces szaleńca? Zemsta kryminalisty? Zbrodnia na zamówienie? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie, bez próby wniknięcia w motywy, jakie kierowały mordercą Pawła Adamowicza, ale nie będzie to wcale łatwe. Tuż po zabójstwie triumfujący sprawca deklarował, że to odpłata za „tortury”, jakim poddała go Platforma Obywatelska. Ale już następnego dnia, po nocy spędzonej w szpitalu, oświadczył ponoć, że jest niewinny, a z Adamowiczem „tak jakoś wyszło”. Bełkot osoby niepoczytalnej czy klasyczne pójście w zaparte? Z konceptem odpłaty koresponduje wątek, który przewinął się w sieciowych komentarzach, że miałaby to być zemsta za eksmisję matki Stefana W. z mieszkania, podczas gdy on odsiadywał wyrok.
Niewykluczone, że mamy tu do czynienia z kolejną dezinformacją, jedną z wielu, jakie się przy tej sprawie pojawiły, ale dobrze byłoby rzecz wyjaśnić i poinformować o tym opinię publiczną. Choćby dlatego, że jeden z wiceprezydentów Gdańska już bodaj następnego dnia spotkał się z matką zabójcy, żeby „udzielić jej wsparcia”. Owszem, to piękny, chrześcijański z ducha gest, ale przez osoby znające pragmatykę władz samorządowych w obecnej Polsce odbierany jako działanie mocno ponadstandardowe. Niewątpliwie zastanawiające... Akurat śledztwu w tej sprawie ludzie będą się przyglądać nader uważnie, dlatego wszelkie wątpliwości warto wyjaśniać do spodu.
Chaos w kostiumie spontanu
Dlaczego Stefan W. po zabójstwie nie uciekał? Dlaczego pozwolił się zatrzymać technikom z obsługi? To również nie jest standardowe zachowanie przestępcy. Tak postępuje ktoś, kto nie ma poczucia, że zrobił coś nagannego, albo ktoś, kto nie czuje się z powodu swego działania zagrożony. Sekwencja zdarzeń na estradzie gdańskiego finału: trzy skuteczne ciosy nożem o długości ostrza 14,5 cm, toporna manifestacja triumfu, wreszcie swoiste expose sprawcy – powinna zapierać dech w piersiach naocznych świadków zdarzenia... Problem jednak w tym, że przez zastanawiająco długi czas nikt nie zwrócił dostatecznej uwagi na to, co się na scenie właściwie dzieje. Zabrakło adekwatnej reakcji osób i służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo VIP-ów oraz alarmu ze strony uczestników gdańskiej imprezy.
Oszczędnościowe zabiegi organizatorów WOŚP, od lat znanych z tego, że ustawa o zabezpieczaniu imprez masowych wydaje się ich nie obowiązywać, tym razem poskutkowały zmianą kwalifikacji wydarzenia: zamiast „imprezy masowej”, jak ze względu na frekwencję należałoby się spodziewać, zgłoszono tylko „zajęcie pasa ruchu”, co w istotny sposób obniżyło poziom ochrony, a w konsekwencji umożliwiło Stefanowi W. bulwersującą swobodę działania. A to przecież właśnie on zabił Pawła Adamowicza, a nie jakaś abstrakcyjna nienawiść. Lekceważenie przepisów i procedur bezpieczeństwa przy organizacji dużych eventów w przestrzeni publicznej, wynikłe z tolerowanego przez lata przekonania, że chaotyczna prowizorka kwesty Jerzego Owsiaka pewnie i tym razem jakoś się uda, kosztowało życie niedawno wybranego na kolejną kadencję prezydenta Gdańska.
Jeniec idei wolności
O Pawle Adamowiczu, ofierze Stefana W., niewiele istotnego można było ostatnio w mejnstrimowych mediach przeczytać lub usłyszeć. A już szczególnie nie przypominano tam, jak bardzo naraził się swej własnej formacji politycznej, kandydując na kolejną kadencję w wyborach do gdańskiego ratusza. Po tej tragicznej, zaskakującej i niepotrzebnej śmierci Grzegorz Schetyna, Jarosław Wałęsa oraz inni koledzy z Platformy Obywatelskiej, ale i szerzej, bo właściwie cała antypisowska opozycja, zaczęli Adamowicza wielbić i sławić, wręcz ubóstwiać. A już spektakl pożegnania zmarłego w Bazylice Mariackiej, mający niestety admiratorów także wśród ludzi, którzy konfesyjność traktują poważnie, mógłby się bez przesady nazywać Santo subito!
Organizatorzy tej ceremonii zakwestionowali przy okazji obiektywną hierarchię bytów ziemskich, co stronie kościelnej, zwykle wyczulonej na rangi, trony, chóry i precedencje chyba jakoś tym razem niezbyt przeszkadzało. Mnie osobiście wzruszyło wejrzenie posłanki Scheuring-Wielgus, osoby o trudnej do przeoczenia charyzmie, a świetna personifikacja bojaźni i drżenia, jaką zaprezentował w bazylice blond poseł Mieszkowski po prostu mnie ujęła. Mam tylko wielką nadzieję, że oni oboje potrafili docenić fakt, iż w zabytkowej gdańskiej świątyni mogli wziąć udział w katolickich egzekwiach, zamiast z postępowcami wszystkich krajów mazać gdzieś kolorową kredą po asfalcie dla odreagowania stresu.
Niestety, zamiast zgodnej z nauką Chrystusa zasady: o umarłych, jak i o żywych, niczego oprócz prawdy, w Polsce przyjął się i trwa nadal przedchrześcijański, choć uszlachetniony łacińską formułą zabobon: de mortuis nil nisi bene... Co niestety skutecznie ułatwia wznoszenie fałszywych panteonów dla osób, które niekoniecznie dobrze zasłużyły się Rzeczypospolitej oraz swym bliźnim. Ale nawet tej fałszywej zasady admiratorzy i beneficjenci III RP przestrzegają wybiórczo. O ile wobec Pawła Adamowicza z ulicy Mniszki, który był kiedyś ministrantem u ks. Henryka Jankowskiego, ten starodawny przesąd został zastosowany, o tyle w odniesieniu do samego księdza prałata już nie.
W uogólnionym konflikcie interesów
Czy mocno osobliwa polityka historyczna prezydenta Adamowicza – hołubienie idei Wolnego Miasta Gdańska, importowany dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności, eliminacja polskiego punktu widzenia z Muzeum II Wojny Światowej – naprawdę nie mogła budzić wątpliwości? A holowanie samolotu z logotypem OLT czy tolerowanie ekspansji piramidy finansowej pod nazwą Amber Gold nie powinno było włączyć czerwonej lampki ostrzegawczej? O naruszeniu nietykalności cielesnej osoby o poglądach narodowych już nawet nie wspominam.
Streszczając (pochodzącą tylko z mediów) wiedzę o zapobiegliwości Pawła Adamowicza, można by powiedzieć, że skutecznie realizował solidarnościowy postulat „Rodzina na swoim”, tyle że robił to niestety w warunkach trwającego od dwudziestu lat konfliktu interesów. Wpływ na decyzje istotne dla deweloperów czy inwestorów, na rozstrzygnięcia przy prywatyzowaniu strategicznie ważnej infrastruktury komunalnej to oczywista konieczność w pracy włodarza miasta, ale idące z tym w parze osobiste korzyści materialne – już zdecydowanie nie. Liczbą nieźle zlokalizowanych mieszkań, kont bankowych czy kart płatniczych, o których posiadaniu prezydent Adamowicz zapominał, wypełniając swe kolejne oświadczenia majątkowe, nikt się już dziś nie ekscytuje…
Mord obosieczny
Z chóralnego refrenu polityków, którzy od razu zawyrokowali, że Paweł Adamowicz padł ofiarą politycznego zabójstwa, odniosę się jedynie do słów Bogdana Borusewicza, jednej z nielicznych postaci obdarzonych pewną gravitas pośród w większości malowanych tuzów opozycji. „Mord polityczny”? Owszem, mnie również taka kwalifikacja wydaje się całkiem prawdopodobna. Ale w odróżnieniu od marszałka Borusewicza nie traktuję tej diagnozy jako czegoś, co ostatecznie przesądza sprawę. Przeciwnie, to zaledwie punkt wyjścia dla rzetelnego, wnikliwego i wielostronnego śledztwa.
Czy Paweł Adamowicz poniósł śmierć z powodów związanych z polityką? Żadnej racjonalnej hipotezy śledczej z góry wykluczać nie należy, więc z pewnością i tą warto się poważnie zająć. W tym celu jednak należałoby zacząć od pytania cui bono?, a także od próby wskazania ośrodka politycznego, któremu gwałtowna i spektakularna śmierć prezydenta Gdańska mogła być na rękę. Dopiero analiza tych ustaleń mogłaby doprowadzić do ewentualnych zleceniodawców Stefana W., bo przecież mówienie o jakimkolwiek bezpośrednim interesie politycznym w odniesieniu do jego osoby zakrawa na śmieszność.
Czy rozhuśtywanie nastrojów społecznych i prowokowanie wrzenia w roku dwóch kampanii wyborczych działa na korzyść rządzących? Czy męczennik mowy nienawiści płynącej z ośrodków władzy mógłby się przydać na sztandarach opozycji wciąż pozbawionej programu oraz sensownych liderów? Czy „podejściowy” i bardzo pragmatyczny włodarz Gdańska nadaje się na męczennika typu Santo subito? Na te pytania każdy musi już odpowiedzieć sobie we własnym zakresie. Trudno jednak oprzeć się przekonaniu, że śledztwo w sprawie śmierci Pawła Adamowicza (jeśli ma być konkluzywne oraz wiarygodne) należałoby jak najszybciej przenieść do prokuratury innej niż gdańska.
Waldemar Żyszkiewicz
(22 stycznia 2019)
Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre”
w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015
Kategoria - Poezja
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo