Europa – wciąż najbogatszy i najbardziej uprzemysłowiony kontynent - zmierza ku gospodarczej katastrofie. Dlaczego konkurenci z Azji, czy nawet Ameryki Północnej rozwijają się szybciej? Ekonomiści z reguły są w tej sprawie zgodni.
„Stary Kontynent” ma problemy demograficzne i związane z tym wyższe koszty i niedobór rąk do pracy. Nasi przedsiębiorcy od dawna muszą zmagać się z unijną biurokracją. Dodatkowo zaszkodził nam też znaczny wzrost kosztów paliw i energii. Jednak w ostatnich latach prawdziwą kulą u nogi europejskiej gospodarki stała się tzw. „polityka klimatyczna UE”.
Już na skutek wprowadzenia samego systemu ETS - czyli opłat za uprawnienia do emisji dwutlenku węgla - europejscy producenci ponoszą znacznie wyższe koszty niż producenci poza Europą. W tych warunkach, międzynarodowym koncernom opłaca się przenosić działalność do obszarów nieobjętych opłatami. A koszty wciąż rosną… Jeszcze kilka lat temu firmy działające na naszym kontynencie płaciły za tonę wyemitowanego dwutlenku węgla ledwie po kilka euro. Aktualnie opłaty te są wielokrotnie większe i już od kilku miesięcy utrzymują się powyżej 80 euro za tonę. W efekcie, ucieczka przemysłu na inne kontynenty nasila się, a kosztowne opłaty klimatyczne dla Europy przyczyniają się nie tyle do zmniejszenia globalnego poziomu emisji gazów cieplarnianych na świecie, co do zmiany miejsca ich wytwarzania.
Przykładem szkodliwości działań unijnej biurokracji może być kryzys w branży stalowej. Produkcja stali w Europie stała się znacznie droższa niż w innych regionach świata. Przywódcy unijni uznali jednak, że najlepszym rozwiązaniem problemu (zamiast likwidacji systemu ETS!) będzie… wprowadzenie „podatku granicznego” od emisji dwutlenku węgla. Importowana do Europy stal obciążana ma być takim samym podatkiem, jaki płacą europejskie huty. Autorzy tego, „genialnego” w swej prostocie rozwiązania nie zauważyli, że w efekcie realizacji ich pomysłu, ceny stali w Europie będą, już na stałe, wyższe niż w innych regionach. Nieudolna próba ratowania europejskich producentów stali pogrąży… europejskich producentów samochodów, maszyn i sprzętu AGD…
Czy to możliwe, że unijni decydenci szkodzą europejskiej gospodarce z powodu niewiedzy? Czy europejscy komisarze byliby w stanie zrewidować swoje działania, gdyby tylko ktoś wyliczył im wartość strat spowodowanych przez politykę klimatyczną?
Praktyka ostatnich kilku lat wskazuje, że szanse na taką przemianę wydają się niewielkie. Apele do rozsądku unijnych przywódców nie przynoszą efektów. Gdy eksperci ostrzegali nas przed niedoborem węgla, decydenci wciąż żądali zamykania kopalń. Gdy pojawiły się obawy, związane z niedoborem energii elektrycznej na całym kontynencie, biurokraci popierali likwidację elektrowni węglowych, a nawet (bezemisyjnych!) jądrowych. Gdy, w związku z wojną, mówiło się o zagrażającym światu głodzie, urzędnicy unijni trwali przy planie likwidacji gospodarstw rolnych...
W tej sytuacji trudno zakładać, że kontynuacja szkodliwej dla europejskiej gospodarki, polityki klimatycznej UE wynika z panoszącej się w Brukseli niewiedzy. Wygląda raczej na to, że Unię Europejską zatruwa ideologiczne szaleństwo, a pogrążeni w nim komisarze zamierzają wprowadzać w życie swoje wizje, nawet gdyby miało to oznaczać ekonomiczną katastrofę całego kontynentu.
Inne tematy w dziale Polityka