W ostatnim okresie media dwukrotnie donosiły o zdarzeniach, gdy osoba obsługująca telefon alarmowy po otrzymaniu zgłoszenia o nieprzytomnym dziecku profesjonalnie doradzała w jaki sposób ratować mu życie. Przez kilka dni telewizje i rozgłośnie radiowe emitowały, a media papierowe i internetowe cytowały dialog pomiędzy osobą zgłaszającą, a operatorem linii alarmowej i serce rosło, gdy słyszało się - niejako „na żywo” - przywracanie dziecku oddechu i bicia serca.
Zachowanie przeszkolonego funkcjonariusza nie powinno nikogo dziwić, gdyż policjant, strażak czy strażnik miejski jest przeszkalany, jak udzielać pierwszej pomocy poszkodowanym (utrata przytomności, poparzenia, zatrucia itp.), a osoba odbierająca telefon alarmowy musi interweniować nie za pomocą osobistego działania, ale ustnego instruowania osoby nieprzeszkolonej i przeważnie bardzo zdenerwowanej.
Mówiąc krótko dwa przypadki opisywane przez media były budujące, ale to były „media” i „przypadki”. Rzeczywistość i codzienność wygląda zgoła inaczej, o czym przekonałem się w dniu wczorajszym.
Jadąc w niedzielę przez Warszawę przesiadałem się z autobusu do autobusu na wysokości pętli tramwajowej na Gocławku. W pewnym momencie podbiegło do mnie dwóch chłopców z prośbą o pomoc mężczyźnie, który wpadł do wody. Pobiegliśmy we wskazane miejsce i zobaczyłem, jak przechodzeń usiłuje wyciągnąć z kanałku pijanego mężczyznę. Kanałek był płytki, więc poszkodowany nie tonął, a „jedynie” leżał zanurzony w wodzie, ale ratująca go osoba nie była w stanie mu pomóc.
Przystąpiłem do pomocy, jednak po kilku nieskutecznych próbach wciągnięcia poszkodowanego na brzeg ograniczyliśmy się do asekurowania go, by znów nie zsunął się do wody. Wolną ręką wykręciłem numer 112, by wezwać pomoc. O dziwo połączenie nastąpiło szybko. Nawiązał się taki mniej więcej dialog:
Ja: Proszę przysłać patrol policji lub straży miejskiej (podałem miejsce), bo pijany mężczyzna wpadł do kanałku i nie możemy go wyciągnąć.
Operatorka I: A co mu jest, czy ma jakieś obrażenia?
Ja: Nie wiem. Wyciągamy go i nie wiemy. Niech przyjedzie również pogotowie, to zobaczą.
Operatorka I: Łączę z Pogotowiem (mimo moich protestów następuje przełączenie).
Operatorka II: Pogotowie, słucham.
Ja: Dzwoniłem na numer 112, by ktoś przyjechał i pomógł wyciągnąć faceta z wody. Potrzebna pomoc, bo nie możemy go wyciągnąć.
Operatorka II: A jakie ma obrażenia?
Ja: Nie wiem, wyciągamy go. Niech ktoś pomoże.
Operatorka II: Ale proszę opisać co mu jest.
Ja: Ludzie (zaczynam krzyczeć)! Czy wy powariowaliście? Pogotowie go zbada, a teraz trzeba go wyciągać.
Słychać trzask odkładanej słuchawki (!!!).
Ponownie wybieram numer 112. Znów szybko następuje połączenie. Po drugiej stronie ta sama pani. Znów tłumaczę co się dzieje i skarżę się, że Pogotowie pytało o jakieś bzdury i rozłączyli się! Pani informuje, że Policja już jedzie.
Nadal nie dajemy rady wyciągnąć faceta na brzegi więc tylko trzymamy go tak, by nie zsunął się znów do wody. Po jakimś czasie nadjeżdża patrol. Dwóch policjantów podchodzi i pomaga wciągnąć pijaka na brzeg skarpy. Pytamy się, czy mają folię termoizolacyjną, bo facet długo przebywał w wodzie (a teraz przemoczony leży na gołej ziemi). Policjant tylko stwierdza, że Pogotowie już jedzie. Widząc, że nie będę do niczego potrzebny oddalam się, ale z przystanku autobusowego obserwuję, co ma miejsce dalej.
Podjeżdża ambulans i wysiada z niego trzech medyków. Nie biorą ze sobą żadnego sprzętu –ani noszy, ani folii termoizolacyjnej, ani torby lekarskiej, jedynie stają wokół pijanego, utytłanego w błocie mężczyzny. Po kilku minutach zdenerwowany wracam na miejsce zdarzenia i pytam, czemu go nie zabierają?
Medyk: Proszę się nie denerwować. My się wszystkim zajmujemy!
Ja: Ale on leżał w wodzie i zamarznie.
Medyk: Proszę się nie interesować. My wiemy co robić.
Ja: Ale…
Policjant: On nie chce, żeby mu pomagać (!).
Ja: Panowie! Pięcioma funkcjonariuszami dyryguje jeden pijany?
Wzrok medyka nie sugeruje, że „wie co robić”, ale sugeruje, bym „nie przeszkadzał”.
Oddalam się w płonnej nadziei, że ktoś wpadnie na pomysł, by przykryć dygoczącego z zimna mężczyznę kocem, który zapewne jest w wyposażeniu każdej karetki.
Pisząc te słowa mam nadzieję, że ofiara zdarzenia dożyła poniedziałku, choć na moich oczach była w wodzie lub w mokrym ubraniu ponad pół godziny, wcześniej, nie wiem jak długo, leżała w wodzie, a później… nie wiem jak długo leżała przemoczona na gołej ziemi.
A w serwisach TV pomoc poszkodowanym wygląda tak budująco.
Były radny Sejmiku Województwa Mazowieckiego, autor kilku scenariuszy filmowych i kilkuset artykułów, miłośnik kina, teatru i ogrodów botanicznych.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka