Nigdy nie ulegało dla mnie wątpliwości, że projekt tzw. IV RP od początku był zwykłą polityczną hucpą. PO i PiS, głoszące tę ideę w kampanii 2005 roku, traktowały ją wyłącznie jako hasło wyborcze. Wygodne i nośne, bo po aferze Rywina istniała atmosfera sprzyjająca radykalnym zmianom, a społeczeństwo zostało ogarnięte "rewolucją moralną", jak to akurat trafnie określał Jarosław Kaczyński. Ale tylko hasło.
Tak naprawdę nikt na serio nie myślał, by wprowadzać w życie jakikolwiek projekt IV RP. Przede wszystkim dlatego, że żaden taki spójny projekt nie istniał. PiS i PO dysponowały jakimiś pomysłami, ale po pierwsze były one niespójne, a po drugie nie składały się na żaden przełom ustrojowy. Bo na pewno za taki przełom nie można uznać pomysłu powołania CBA czy rozwiązania WSI. Albo haseł Jana Rokity o szarpnięciu cuglami i odebraniu przywilejów władzy. Reorganizację służb specjalnych przeprowadzał przecież i rząd SLD, rozwiązując UOP i powołując na jego miejsce ABW i AW. Nikt tego nie traktował jednak jako zmiany ustrojowej.
Nie istniał żaden uzgodniony między PO i PiS projekt zmian w konstytucji, nie było między oboma ugrupowaniami porozumienia w sprawie pomysłów dekomunizacyjnych czy lustracyjnych, które miały być istotą "dokończenia rewolucji". Nie mogło być, bo nikt na serio nie planował wprowadzania tych pomysłów w życie. Wiadomo było, że są zbyt kontrowersyjne z punktu widzenia standardów demokratycznych i zbyt kosztowne politycznie. Tak jak nikt nie chciał tak naprawdę powoływać słynnej PiS-owskiej Komisji Prawdy i Sprawiedliwości. Nawet PiS, będąc przy władzy, nie zrobiło nic w tym kierunku.
Dlatego twierdzenia, że IV RP nie powstała tylko dlatego, że nie doszło do koalicji PO i PiS, są śmiechu warte. I PO, i PiS traktowały hasło IV RP wyłącznie koniunkturalnie. Różnica między nimi była taka, że PiS może chciało jakieś zasadnicze zmiany wprowadzać w życie, ale z góry wiedziało, że tego nie zrobi, a PO nie tylko wiedziała, że tego nie zrobi, ale nawet nie chciała tego robić.
Stąd dziwili mnie zawsze publicyści, którzy zdawali się wierzyć w tę propagandę. Był wśród nich Michał Karnowski, który w ostatnim "Magazynie Dziennika" dokonuje specyficznego rozliczenia z mitem IV RP. Z jego tekstu przebija żal, że projekt IV RP nie był realizowany jak należy. Najważniejsze jednak, że według Karnowskiego IV RP…trwa. A Donald Tusk jest kolejnym po Kazimierzu Marcinkiewiczu i Jarosławie Kaczyńskim premierem IV RP. Bo przecież nie rozwiązał CBA, nie przywrócił WSI. Podtrzymuje dokonane przez PiS ograniczenie patologicznych relacji państwo biznes, nie odwrócił ostrej egzekucji prawa, polityki historycznej czy nie wrócił do polityki na klęczkach wobec UE. Z tymi stwierdzeniami Karnowskiego należałoby mocno polemizować. Choćby z tym, że PiS albo PO rzeczywiście przecięły powiązania biznesu z polityką, a także z tym, że PO prowadzi taką samą jak PiS politykę egzekwowania prawa czy politykę wobec UE. Chyba że uznamy, że na przykład akcja wobec PZPN jest używaniem wymiaru sprawiedliwości do celów politycznych w sposób podobny, jak czynił to Zbigniew Ziobro.
Nie w tym jednak rzecz. Chodzi o to, że jeżeli to mają być podstawowe wyznaczniki IV RP, to nie ma lepszego potwierdzenia, iż od początku był to propagandowy i wirtualny projekt. Dobrze, że przyznał to taki publicysta, jak Michał Karnowski.
Inne tematy w dziale Polityka