Nagonka na Joannę Lichocką, która miała zadać w czasie debaty prezydenckiej zbyt antyrządowe pytanie jest niesprawiedliwa. Także dlatego, że chyba wszystkie telewizje w okresie przedwyborczym zachowywały się stronniczo.
Stronnicze były oczywiście „Wiadomości” TVP, szczególnie krytyczne wobec marszałka Bronisława Komorowskiego. Choć pokazywały marszałka często, wiele materiałów było tak skonstruowanych, by go przedstawić w nie najlepszym świetle. Często materiały nie bezpośrednio związane z kampanią miały pośrednio pomóc kandydatom opozycji. Dotyczyło to przede wszystkim tematu katastrofy smoleńskiej, który był przez „Wiadomości” przedstawiany często, ale nie zawsze rzetelnie. W podobny sposób eksploatowana była powódź.
Trzeba z drugiej strony przyznać, że w „Wiadomościach” zawsze było najwięcej informacji o samej kampanii, uczciwie prezentowano też wszystkich dziesięciu kandydatów. Tego nie można powiedzieć o innych stacjach, w których kampania była raczej pretekstem dla wymyślnych materiałów z serii: „wydawcy się wydaje, że takie ujęcie tematu może zainteresować ludzi”.
Ale stacje komercyjne też były momentami dalekie od rzetelności i nie kryły politycznej stronniczości. Przede wszystkim dotyczy to „Faktów” TVN. Piątkowy przedwyborczy materiał, kpiący z Jarosława Kaczyńskiego, że ten pochwalił Edwarda Gierka mógłby się moim zdaniem znaleźć w podręcznikach manipulacji dziennikarskiej. Biorąc pod uwagę moment, w którym był prezentowany, jego emisję można by nazwać medialnym skandalem.
Dlatego dziennikarze, którzy widzą biblijną drzazgę w oku Joanny Lichockiej najpierw powinni sprawdzić, czy nie mają belki w swoim oku.
Inne tematy w dziale Polityka