Dziwię się słabości braci Kaczyńskich do Zyty Gilowskiej. Po tym jak z wątpliwymi skutkami piastowała ona stanowiska wicepremiera i ministra finansów w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego, została właśnie powołana do Rady Polityki Pieniężnej.
To kariera zdumiewająca, zważywszy na znaczenie, jakie Prawo i Sprawiedliwość przywiązuje do uwikłań w działalność agenturalną w okresie PRL.
Gilowska została co prawda oczyszczona z zarzutu współpracy przez Sąd Lustracyjny. Już podczas odczytywania wyroku było jednak wiadomo, że to oczyszczenie przede wszystkim z braku dowodów.
Mimo, że Lech Wałęsa też został oczyszczony przez Sąd Lustracyjny, prezydent Lech Kaczyński cały czas nazywa go tajnym współpracownikiem Bolkiem. I słusznie. Wyroki sądowe nie powinny nikogo zmuszać do zaprzeczania rzeczywistości. Ale w takim razie prezydent powinien również uznawać za bardzo prawdopodobny fakt współpracy Gilowskiej z SB. I nie mianować jej do RPP.
Jeszcze przywrócenie Gilowskiej w 2006 roku na stanowisko wicepremiera i ministra finansów po oczyszczającym wyroku lustracyjnym można jakoś zrozumieć. Wynikało to wtedy z logiki politycznej PiS, Jarosław Kaczyński obiecał przecież Gilowskiej powrót do rządu, więc nie bardzo mógł się z tego wycofać. Po tym jednak, jak Gilowska w nie do końca jasnych okolicznościach zrzekła się mandatu poselskiego, bracia Kaczyńscy nie powinni czuć wobec niej jakichkolwiek zobowiązań.
Chyba, że w tej sprawie jest coś, o czym opinia publiczna jeszcze nie wie…
Inne tematy w dziale Polityka