Jeden z członków rządu, dopytywany sms-owo przez redakcyjnego kolegę o szczegóły afery stoczniowej, postanowił wystawić na próbę naszą erudycję. Napisał sms-a: „To co obserwujecie, to cienie w pieczarze, nie rzeczywistość”. Trafił w sedno. Bo platońska alegoria bardzo dobrze opisuje nasze polityczne realia.
Ulubionym środkiem, używanym od kilku lat przez polityków do walki z przeciwnikami są afery. Od kiedy pod ciężarem afer poległo potężne SLD, politycy są przekonani, że dobrze skonstruowana afera może być wyjątkowo skuteczną bronią. Przekonanie takie mają zwłaszcza dominujące dziś na scenie politycznej PO i PiS. Bo właśnie na aferach dorobiły się one swojej pozycji politycznej. Posługując się aferalną bronią, same są jednocześnie na nią słabo odporne. Bo jeżeli aferę w szeregach przeciwnika traktuje się jako polityczny nowotwór, to trzeba też uznać, że ten nowotwór jest równie zabójczy w momencie, gdy zostanie wykryty we własnym organizmie.
Jaki jest najlepszy przepis na aferę? Pierwszym i najważniejszym jej elementem jest spektakularność medialna. Spektakularność medialną osiąga się najłatwiej ujawnieniem potajemnego nagrania rozmowy czy spotkania. Najlepiej, by nagranie zawierało przekleństwa lub była w nich mowa o seksie lub dobrach luksusowych. Jeżeli afera miałaby się dobrze rozwinąć, w takiej rozmowie powinny się też znaleźć elementy sugerujące możliwość naruszenia prawa albo prywatę (indywidualną lub polityczną). Ale są to elementy mniej ważne. Jeżeli taki materiał się zgromadzi, wtedy można aferę detonować z dużą dozą pewności, że rozpali ona media do białości. Bez rozpalenia mediów afery nie ma.
Wszystko jedno, czy mamy pod ręką zapisy rozmów polityków z biznesmenami o przepisach dotyczących hazardu, rozmowy polityka z lobbystą o wyposażeniu pożyczanego mercedesa, rozmowę producenta filmowego z naczelnym wielkiej gazety o cenie za odstąpienie od nowelizacji ustawy medialnej, czy może rozmowę polityka rządzącej partii w pokoju hotelowym o materialnej cenie za poparcie polityczne ze strony posłanki innego ugrupowania. W każdym takim wypadku afera wybucha, bo mieszanka wybuchowa jest dobrze spreparowana. Czasem do wybuchu wystarczy nawet słabszy detonator – ujawnienie kuluarowych rozmów o przebiegu wielkiej prywatyzacji lub wywiad skruszonego polityka o kulisach jakiejś akcji służb specjalnych. Bywa, że wystarczy nawet ujawnienie zdjęcia urzędującego prezydenta z szemranym biznesmenem, by zasugerować, iż głowa państwa patronuje układowi korupcyjnemu.
Bo afera nie musi mieć wielkiego związku z rzeczywistością. Najważniejsze w niej jest wrażenie, wywołane przez medialne panoptikum. Afera bowiem opiera się na naturalnej skłonności ludzi do wyrabiania sobie generalnych ocen na podstawie niewielu przesłanek. Jeżeli te przesłanki są wystarczająco sugestywne, rzeczywistość schodzi na drugi plan, a racjonalne argumenty słabo się przebijają. Bo ludzie raczej wola dostrzegać „cienie w pieczarze”.
Oczywiście bywają afery, mocno zakorzenione w rzeczywistości. Wobec których ujawnione elementy stanowią wierzchołek góry lodowej. Tak było z „matką afer” w III RP, czyli aferą Rywina. Jednak zdecydowana większość afer jest wykreowana sztucznie, na użytek medialnego cyrku. A w najlepszym razie jest sztucznie wyolbrzymiana.
Liderzy PO i PiS są jednak sprawnymi uczestnikami tego cyrku, więc zachowują się zgodnie z jego zasadami. Bez zmrużenia okiem biorą na siebie i swoje ugrupowanie odpowiedzialność za każdy „aferalny” eksces we własnym ugrupowaniu. Stąd Donald Tusk usuwa z partii na przykład Zytę Gilowską, gdy prasa wysunie pod jej adresem zarzut nepotyzmu, choć sprawa dotyczy faktów Tuskowi znanych. Z kolei Jarosław Kaczyński decyduje się na bezprecedensowe ujawnienie na konferencji prasowej całego materiału dowodowego, sugerującego, iż Janusz Kaczmarek był autorem przecieku w aferze gruntowej. Wie, że tylko w ten sposób obroni się przed treścią sensacyjnych zeznań Kaczmarka przez Komisją ds. Służb Specjalnych, które zaczynają już rozpalać media. Zgodnie z tą samą zasadą Donald Tusk dokonuje bezprecedensowej czystki we własnym otoczeniu po aferze hazardowej. Robi to jednak nie od razu, ale dopiero wtedy, gdy afera rozkręci się w mediach.
Afera stoczniowa nie wymagała już takich reakcji właśnie dlatego, że nie zaistniała tak mocno w mediach. A nie zaistniała, bo choć były podsłuchy i nieparlamentarne wyrażenia, zabrakło elementu prywaty.
Liderzy PO i PiS muszą jednak pamiętać, że medialno-aferalny cyrk kiedyś wyborcom się znudzi. Wtedy zapewne ich biegłość w poruszaniu się w tym cyrku przestanie być ceniona, a wyborcy zwrócą się w kierunku zupełnie innych aktorów, z innego cyrku.
Inne tematy w dziale Polityka