Entuzjastyczny momentami był ton polskich wypowiedzi i komentarzy po uroczystościach katyńskich z udziałem premierów Tuska i Putina. Minister Sikorski „pod wrażeniem” obecności Putina i przemówienia Tuska podkreślał, że „obecność premiera Rosji (…) jest gestem w stronę polskiej wrażliwości.”
Wszystkich w propagandzie sukcesu pojednania polsko-rosyjskiego przebił jednak przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek radośnie otwierając sesję PE słowami, iż „uroczystości rocznicowe w Katyniu z udziałem premierów Polski i Rosji są sygnałem pojednania dla całej Europy.”
Pojednanie? Dobre sobie. Jeśli ktoś oczekiwał, że Putin przeprosi za Katyń, a taki ton w warszawskiej propagandzie był obecny, wystawiał się na śmieszność. Rosyjskie realia są inne. Zwykli Rosjanie nie mają zamiaru tego robić. Także wystąpienie szefa rządu Rosji, który tak przejął się uroczystością, że spóźnił się na nią o godzinę, upokarzając przebierającego nogami Tuska oraz ton propagandy kremlowskiej wskazują iż Kreml ani na jotę nie zmienił swojego neostalinowskiego kursu w polityce historycznej i zagranicznej. Taką linię wyznacza bowiem Putin i to niezależnie od tego, czy jest akurat prezydentem, czy premierem.
W efekcie Moskwa torpeduje kolejne próby wyświetlenia sprawy Katynia, oddala skargi Rodzin katyńskich, ma w nosie skargi do Trybunału w Strassburgu. Dla władzy i sądownictwa kremlowskiego Katyń to nie ludobójstwo, ale zaledwie „zdarzenie”. Od lat Rosjanie odmawiają odtajnienia, bądź przekazania Polsce znajdującej się w jej archiwach dokumentacji, która byłaby przydatna w prowadzonym przez IPN śledztwie katyńskim. I kpią sobie z obecnej ekipy nad Wisłą w żywe oczy. Zapowiadane jako wielki sukces Tuska przekazanie mu przez Putina znalezionej – dziwnym trafem tuż przed uroczystościami – tzw. listy białoruskiej zamieniło się w jego katastrofę propagandową. Dokument pozostał w Rosji, a Putin pokazał, kto w kwestii katyńskiej wciąż rozdaje karty.
Nie zdziwiła mnie więc wypowiedź, 7 kwietnia na krótko przed uroczystością w lesie katyńskim, doradcy prezydenta Rosji Miedwiediewa ds. współpracy kulturalnej z zagranicą. Michaił Szwydkoj stwierdził bez żenady, iż: „dzisiaj w Katyniu nieuchronnie poruszony zostanie temat winy reżimu stalinowskiego za śmierć polskich oficerów, którzy szukali w Związku Radzieckim schronienia przed hitlerowcami, okupującymi Polskę”. W ten ton wydatnie wpisała się i „Komsomolska Prawda” która zażądała od Polski przeprosin za rzekome morderstwa dokonane na sowieckich żołnierzach w 1920 r. No i gdzie ten przełom Tuska w relacjach?...
Putin na obchodach zagrał w identyczne karty. Padły owszem słowa o mordercach i totalitaryzmie, ale ani razu nie padło nazwisko najważniejsze - Stalina.
Rosyjski teatr i zwycięstwo neostalinizmu. Tak należy odczytywać to, co wydarzyło się 7 kwietnia. Słusznie zauważa wiceszef stowarzyszenia Memoriał, Nikita Pietrow, że wystąpienie Putina w Katyniu nie tylko nie zamyka problemu zbrodni katyńskiej w relacjach między Rosją i Polską, ale wręcz oddala postawienie kropki : "Wystąpienie Putina odzwierciedla dwoistość i połowiczność polityki Rosji wobec przeszłości. Niby wymieniono przyczynę - ustrój totalitarny. Niby powiedziano prawdę - że zginęli obywatele radzieccy i polscy. Niby uznano, że zginęli z rąk ustroju totalitarnego. Jednak nie padło nazwisko Stalina. Nie powiedziano więc wszystkiego jasno i wyraźnie. (…) Jeszcze gorsze jest to, iż nie zademonstrowano jakiejkolwiek gotowości do pośmiertnego zrehabilitowania Polaków, jako ofiar represji politycznych i do przedstawienia prawdy o 15-letnim śledztwie Głównej Prokuratury Wojskowej Rosji, którego materiały zostały utajnione. Pozostaje to w sprzeczności z deklaracjami, iż dąży się do postawienia kropki w sprawie Katynia"
Awanturnictwo polityczno-historyczne Kremla jest możliwe, gdyż rząd Donalda Tuska odstąpił do twardej polityki wobec sąsiadów z czasów pisowskich, prowadząc ją na kolanach, zarówno na kierunku niemieckim - godząc się na awanturnictwo Eriki Steinbach i innych tzw. wypędzonych przedstawiających Polaków jako zbrodniarzy wojennych – jak i rosyjskim.
We wrześniu zeszłego roku Donald Tusk uznał za wielki sukces udział premiera Rosji na uroczystościach 60. Rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte. Nie przeszkadzało mu zupełnie, że w wystąpieniu Putin milczeniem pominął fakt sowieckiej agresji z 17 września 1939 r., która poprzedziła wywózki polskiej ludności, Katyń, Charków, czy Miednoje.
Przełknął także fakt, że kilka tygodni poprzedzające rocznicę były w Rosji festiwalem nienawiści do Polski i recytacją historycznych kłamstw, co udowodnił specjalny raport przedstawiony przez prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, dotyczący antypolskiej propagandy w rosyjskich mediach. Polsce zarzucano w nich np. sprowokowanie wojny, a pakt Ribbentrop-Mołotow, pieczętujący IV rozbiór Polski był przedstawiany jako ochrona ZSRR i godny uznania ruch Stalina.
Westerplatte było porażką Tuska i policzkiem dla narodu. Podobnie jak 70. rocznica zbrodni katyńskiej. Fakt, że Putin głosi wszem i wobec, iż świetnie mu się w szefem polskiego rządu współpracuje jest zrozumiały, albowiem rozgrywa z nim partię polską jak chce. Przypomnę tu komunikat prasowy Kancelarii Premiera Federacji Rosyjskiej z 3 lutego br.: „Z inicjatywy strony rosyjskiej doszło do rozmowy telefonicznej premiera Rosji Władimira Putina z prezesem Rady Ministrów Polski Donaldem Tuskiem. (…) Podczas rozmowy Władimir Putin zaprosił Donalda Tuska do udziału w uroczystościach rocznicowych w Katyniu, gdzie pod koniec lat trzydziestych, w wyniku represji politycznych, zginęło wielu obywateli radzieckich, w latach czterdziestych rozstrzelano polskich oficerów, a później z rąk nazistowskich okupantów – zginęło wielu żołnierzy Armii Czerwonej. Szef polskiego rządu przyjął zaproszenie z zadowoleniem”.
Przypomnę: Tusk komunikat zaakceptował mimo, że jego treść była zniewagą nie tylko dla rodzin pomordowanych. Rosjanie ani słowem nie wspomnieli o swej odpowiedzialności za zbrodnię, ba sprytna konstrukcja zdań sugerowała wręcz, iż polscy oficerowie zostali rozstrzelani przez Niemców. A informacja o zabitych w Katyniu żołnierzach Armii Czerwonej jest po prostu kłamstwem. Zaakceptowanym przez Warszawę.
Teraz Tusk świadomie bierze udział w kolejnym rosyjskim spektaklu zaciemniania rzeczywistego obrazu historii. Nie spodziewam się więc, że starczy mu odwagi by upomnieć się o nazwiska i dokumenty dotyczące innych miejsc polskiej golgoty, np. 7000 funkcjonariuszy policji, straży granicznej i więziennej, zatopionych na Morzu Białym. Podobnie jak nie protestował, gdy Rosja dokonała najazdu na Gruzję…
Odpowiedzią na pytanie o motywy jego działania może być informacja z 8 lutego 2008 r. w której jeden z największych rosyjskich serwisów internetowych gazeta.ru określił Tuska jako „naszego człowieka w Warszawie”.
Komentarze
Pokaż komentarze (2)