Czy program "Mój prąd" rzeczywiście odniósł deklarowany sukces? To zależy jak patrzeć na sprawę. W pierwszym naborze, który zakończył się 20 grudnia 2019r., zrealizowano w sumie około 30 160 wniosków. W Polsce według spisu z 2011 roku znajduje się około 5,5 mln budynków jednorodzinnych (nie licząc prywatnych budynków gospodarczych). Oznacza to, że po 2019 roku w wyniku realizacji programu co 200 dom jednorodzinny będzie wyposażony w instalację fotowoltaiczną. Dla przykładu potencjał instalacji fotowoltaicznych w Niemczech wynosi 46,5 GW wobec 1.5GW w Polsce (dane ze stycznia 2020). Pomimo, że budżet programu wynosi miliard złotych i pieniędzy powinno wystarczyć na dotacje nawet dla 200 tys. prosumentów, po wypłaceniu wszystkich dopłat o które wnioskowano do końca 2019 roku, wykorzystane zostanie zaledwie 15% przeznaczonej kwoty. Oznacza to, że „Mój Prąd” nie wzbudził dotychczas w obywatelach oczekiwanego zainteresowania.
Oprócz kwestii finansowych i niskiej świadomości problemów ekologicznych (wbrew konsensusowi naukowemu, wciąż 60% Polaków wątpi w antropogeniczne ocieplenie klimatu), jedną z kluczowych przyczyn małego zainteresowania programem "Mój prąd" jest uniemożliwienie obywatelowi produkcji energii na sprzedaż w ramach tzw. umowy prosumenckiej. Według obowiązujących przepisów nadmiar energii produkowany przez naszą instalację której nie jesteśmy w stanie wykorzystać w danym okresie rozliczeniowym, musimy oddać dystrybutorowi energii elektrycznej za darmo. Dla porównania obywatel Izraela może nadmiar wytwarzanej energii sprzedać na 3-4 sposoby tj. bezpośrednio zdemonopolizowanemu dystrybutorowi, poprzez pośrednika czy też dzierżawiąc swoją instalację.
Ustawa prosumencka w obecnej formie (Dz.U. 2019 poz. 1524 nowelizacja z 19 lipca 2019 r.) uniemożliwia wykorzystanie lokalnej sieci energetycznej do wymiany bądź udostępnienia energii w klastrze energetycznym. Oznacza to, że nie mamy nawet możliwości oddania bądź sprzedaży nadmiaru energii sąsiadowi za płotem jeśli tylko potrzebujemy do tego pobliskiego słupa energetycznego.
Pojęcie klastra energetycznego wprowadzono wraz z ustawą OZE w 2016 roku. Koncepcja klastra polega na połączeniu wytwórców energii na danym obszarze i skoordynowaniu ich z bieżącym lokalnym zapotrzebowaniem. W efekcie pozwala to na rozwój rynków lokalnych oraz rozwój rozproszonej energetyki obywatelskiej. W nowelizacji ustawy OZE całkowicie pominięto ten temat.
Lokalna sieć energetyczna, budowana w dużej części w jeszcze w czasach PRL jest zazwyczaj dorobkiem całego społeczeństwa podobnie jak drogi, rurociągi, czy analogiczna infrastruktura publiczna. W przeciwieństwie do transportu drogowego, dostęp do sieci elektrycznej został w naszym kraju ograniczony praktycznie do kilku firm które w poszczególnych rejonach Polski są de facto monopolistami (PGE, Tauron, Enea, Energa). Pozwala im to na arbitralne kształtowanie cen prądu, które na rynku hurtowym są już jednym z najwyższych w Europie . Uprzywilejowana pozycja wyżej wymienionych firm, pozwala im na dowolne transferowanie zysków do przestarzałych bądź wysokoemisyjnych technologii zgodnych z aktualną wolą polityczną, a tym samym na opóźnianie transformacji energetycznej w kierunku źródeł niskoemisyjnych i rozproszonych. Ekonomiczna i ekologiczna nieuchronność tego kierunku zmian daje jednak o sobie znać coraz częściej, czego ostatnim przykładem jest rezygnacja firmy PKN Orlen z budowy bloku węglowego w Ostrołęce, pomimo że projekt ten pochłonął już dotychczas około 1 mld zł.
W obecnym systemie prawnym, jeśli prosument nie zużywa dużych ilości energii to instalacja fotowoltaiczna staje się dla niego inwestycją całkowicie nieopłacalną ekonomicznie. Średnie roczne zużycie prądu w domu jednorodzinnym wynosi ok. 2200 kWh , zaś standardowa przydomowa instalacja fotowoltaiczna o mocy szczytowej 5 kWp jest w stanie wygenerować ok. 4750 kWh energii elektrycznej rocznie . Czy pieniądze wydane na instalację można więc w dużej mierze traktować jako formę donacji, mającej na celu wsparcie idei czystego środowiska i neutralności klimatycznej? Niekoniecznie. Nadwyżkę generowanej energii trzeba przecież oddać dystrybutorowi za darmo, a on sprzedając ją osiągnie zysk który przeznaczyć może np. na rozwój lub utrzymanie wysokoemisyjnej energetyki węglowej. W ten sposób decyzja o zakupie paneli fotowoltaicznych staje się obecnie dla większości Polaków zupełnie bezsensowna zarówno z ideologicznego jak i z ekonomicznego punktu widzenia, a największymi beneficjentami programu „Mój Prąd” stają się dystrybutorzy energii, co być może od samego początku było podstawową intencją rządzących. Nawet jeśli pobudki działania ustawodawców są nieco bardziej szlachetne i rzeczywiście zależy im na przyspieszeniu modernizacji Polskiej energetyki przy pomocy gęstej sieci lokalnych prosumentów, to działania te nigdy nie odniosą sukcesu jeśli będą oni traktowani jak naiwni darczyńcy.
Inne tematy w dziale Gospodarka