Koniec każdego roku i początek następnego to tradycyjnie czas podsumowań i ocen. Niektórzy próbują przewidywać przyszłość, zastanawiając się nad wydarzeniami 2010 roku. Wszystko musi mieć ręce i nogi, więc skupmy się na tym, co było. Dzisiaj zaczynamy, wcale nie sentymentalną, podróż przez dobiegający końca 2009 rok. Podsumowując miesiąc po miesiącu, oprócz własnego bloga, będę korzystał z artykułów opublikowanych na portalu Polityka Globalna.
W styczniu br. dominowały trzy tematy, które omówimy w następującej kolejności: inwazja Izraela na Strefę Gazy (operacja Płynny ołów), gazowa wojna Rosji z Ukrainą (i wywołany nią brak ciepła w Europie Środkowej i Południowej), zaprzysiężenie Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych (m.in. stojące przed nim wyzwania). Zapraszam do cofnięcia się w czasie:
1. Inwazja Izraela na Strefę Gazy
Przygotowania do izraelskiej operacji Płynny ołów rozpoczęły się jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia w roku 2008. Okres świąteczny to eskalacja przemocy i spora liczba rakiet wystrzeliwanych ze Strefy Gazy przez radykałów, głównie z Hamasu. Dnia 27 grudnia rozpoczęła się inwazja izraelskich sił zbrojnych. W wyniku walk oraz intensywnego ostrzału z powietrza zginęło ponad tysiąc Palestyńczyków, z czego przynajmniej połowę stanowili cywile. Strefa Gazy została w dużej mierze obrócona w pył i proch.W połowie stycznia obie strony ogłosiły zawieszenie broni, a także - a jakże! - swój sukces.
Cytowany przeze mnie we wpisie z 24 stycznia (Kresem jest zniszczenie. Przemoc nie zastąpi dialogu) izraelski pisarz David Grossman na łamach Gazety Wyborczej tak odniósł się do kwestii zwycięstwa Izraela w wojnie z Hamasem: "ostatnia wojna w Gazie jest tylko kolejnym etapem drogi pośród ognia, przemocy i nienawiści. Idąc nią, raz wygrywamy, raz przegrywamy, ale jej ostatecznym kresem jest zniszczenie. Cieszymy się w Izraelu, że tą kampanią odrobiliśmy porażkę w drugiej wojnie libańskiej. A powinniśmy słuchać tych, którzy mówią, że sukces Sił Obronnych Izraela nie jest niezbitym dowodem rozpętania operacji na taką skalę. I z pewnością nie usprawiedliwia metod osiągania celów przez naszą armię. Sukces dowodzi tylko tego, że Izrael jest silniejszy od Hamasu i że w pewnych sytuacjach potrafi zdobyć się na twarde okrucieństwo."
Grossman napisał także: "Kiedy wszyscy ujrzą ogrom zniszczeń i ofiar; może społeczeństwo izraelskie odrzuci na chwilę skomplikowane mechanizmy wsparcia i umacniania wiary we własną nieomylność. Może wreszcie zrozumiemy fundamentalną prawdę - że nasze postępowanie w regionie było od dawna błędne, niemoralne i niemądre. Że raz po raz rozdmuchiwaliśmy spalający nas płomień".
W ciekawy nawiązał do powyższej wypowiedzi Patryk Gorgol we wpisie Strefa Gazy: prosto z mostu o prawie do życia. Napisał: "Po Hamasie, czyli terrorystach, nie spodziewam się niczego dobrego. Innych standardów mogę jednak oczekiwać od państwa prawa. Dlatego jestem rozczarowany, bo rozumiem, dlaczego należy zniszczyć Hamas. Nie popieram jednak metody, bo Żydzi byli świadomi tego, jak duże będą straty ludności palestyńskiej. Izraelczycy dokonali prostego rachunku sumienia i wyszło im, że lepiej by ginęło np. kilkuset cywilnych Palestyńczyków niż kilku cywilnych Żydów. Można w pewien sposób to rozumowanie zrozumieć, bo przecież Izrael musi przede wszystkie bronić swoich obywateli. Tylko, że reakcja jest nieproporcjonalna, a wkalkulowane zabijanie cywilów nikomu chwały nigdy nie przyniesie. Izrael nie walczy już o swoje przetrwanie, a handluje życiem."
Geopolityczną konsekwencją izraelskiej inwazji na Gazę jest ochłodzenie stosunków Izraela z Turcją, drugim najbliższym sojusznikiem Ameryki w regionie. Turecki premier Recep Erdogan w ostry sposób skomentował działania Izraela: "Izrael będzie przeklęty za śmierć dzieci i bezbronnych matek, które zginęły w wyniku bombardowań". Więcej o reakcji Turcji na operację Płynny ołów pisałem 5 stycznia (Turcja a konflikt w Strefie Gazy).
2. Gazowa wojna Rosji z Ukrainą
Po raz kolejny przełom roku umiliło nam przedstawienie pt. "Taniec na rurze". Drugi już raz w krótkim okresie czasu Rosjanie postanowili bowiem pójść z Ukrainą na noże, odcinając dostawy gazu do tego kraju. Tym razem konflikt trwał dłużej niż poprzednio, a brak błękitnego paliwa spowodował paraliż kilku państw (m.in. Słowacji i Bułgarii) w środku mroźnej zimy. Straty poniósł także polski przemysł. Znowu zaskoczona sporem gazowym została Unia Europejska. Wydaje się jednak, że tym razem Rosja przelicytowała, a w Brukseli zrozumiano, że Rosja nie jest taka sympatyczna, jak próbuje się sama przedstawiać.
O ponownie zimnej wojnie pisał w Polityce Globalnej Robert Amsterdam, adwokat Michaiła Chodorkowskiego. Pisał on m.in.: "Bez względu na to, jaki będzie wynik tegorocznej wojny gazowej, powinniśmy z niej już dziś wyciągnąć kilka ważnych wniosków. Rosyjska strategia dzielenia Europy została dopracowana do perfekcji. UE oddała Kremlowi władzę nad nową, przedefiniowaną strefą wpływów".
Sam także zastanawiałem się nad kolejną wojną gazową we wpisie Gazowa Zagwozdka z dn. 7 stycznia. Początek roku pokazał bowiem, że globalny kryzys finansowy poważnie dotknął takiego giganta jak Gazprom: "Kapitalizacja Gazpromu spadła ponad trzykrotnie w ciągu ostatnich miesięcy, a długi spółki sięgają prawie 50 miliardów dolarów."
3. Barack Obama przejmuje władzę
Obama był już znany na wszystkich kontynentach zanim w ogóle odbyły się wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Po dziś dzień jest bardziej popularny na świecie niż we własnym kraju. Jednak koniec kampanii wyborczej to przejście z public relations do realnego rządzenia. Dzień po zaprzysiężeniu pisałem o problemach Obamy w następujący sposób: "Oczekiwania wewnętrzne są ogromne, a zagraniczne niewiele mniejsze. Niektórzy chyba naprawdę uwierzyli w to, że Obama zbawi świat, że rozwiąże problemy, które od lat nie mogą zostać rozwiązane. Kapitał polityczny nowy prezydent ma tak wielki, jak nikt w historii. Skala wyzwań jest wręcz przytłaczająca. Obama nie będzie mógł być wszędzie i nie będzie mógł zajmować się wszystkim. Nie starczy mu na to sił, środków i ludzi. Oczywiste jest, że cała masa spraw zejdzie na dalszy plan, a część zostanie odłożona ad calendas graecas."
Bieżące problemy Obamy to drugi wpis traktujący o początkach prezydentury byłego senatora z Illinois. "W tej chwili uwagę nowego prezydenta skupia głównie kryzys gospodarczy, który każdego dnia zjada dziesiątki tysięcy amerykańskich miejsc pracy. Na Kapitolu trwają gorączkowe przygotowania gigantycznego planu pobudzającego gospodarkę, być może sięgającego nawet 900 miliardów dolarów." - pisałem 30 stycznia br.
Amerykański prezydent nie miał jednak luksusu skupienia się na sprawach wewnętrznych. Od początku musiał zaangażować się także w dyplomację. Uwagi Obamy wymagała chociażby sytuacja na Bliskim Wschodzie po wojence Izraelu z Hamasem. Pozwoliłem sobie wówczas, idąc tropem Johna Mearsheimera i Stephena Walta, wesprzeć propozycję traktowania Izraela jak normalnego państwa.
Dnia 27 stycznia br. napisałem: "Brak jest racjonalnych argumentów uzasadniających niemal bezgraniczne wsparcie udzielane Izraelowi przez USA. Barack Obama, aby wprowadzić prawdziwą zmianę w amerykańskiej polityce zagranicznej musi doprowadzić do znormalizowania relacji na linii Waszyngton-Jerozolima. Nie oznacza to w żadnej mierze zerwania stosunków dyplomatycznych czy gwałtownego odcięcia się od Izraela. Oznacza to tylko - i aż - tyle, że Ameryka przestanie traktować Izrael niczym państwo specjalnej troski, nad którym musi być rozciągnięta specjalnego rodzaju kuratela."
Niestety, przez blisko rok rządów Obama nie pokazał, aby był gotowy twardo postawić się Izraelowi. Lawirowanie, twarde deklaracje i szybkie wycofywanie się z nich i gorący aplauz, gdy Izraelczycy cofnęli się o ćwierć kroku - to wszystko, na co było stać administrację Obamy w 2009 roku.
A jak Wy, Drodzy Czytelnicy, zapamiętaliście styczeń bieżącego roku?
Piotr Wołejko
Inne tematy w dziale Polityka