Zaledwie kilka dni temu talibowie zabili ośmiu amerykańskich żołnierzy podczas ataku na posterunek położony na północy Afganistanu, w pobliżu granicy z Pakistanem. Atak był nie tylko krwawy, ale nastąpił w momencie głębokiej refleksji administracji Baracka Obamy nad strategią afgańską.
Niedawno pisałem, że wojna w Afganistanie jest wojną bez celu, gdyż brak realistycznych celów uniemożliwia skuteczne działanie. Głównodowodzący wojskami amerykańskimi oraz siłami ISAF, gen. Stanley McChrystal sporządził ostatnio raport, w którym stwierdza, że sytuacja w Afganistanie się pogarsza i do jej opanowania niezbędne jest zwiększenie ilości żołnierzy na polu walki.
Konstatacja McChrystala została wzmocniona przez niego samego podczas wystąpienia w Londynie, gdzie powiedział wprost, iż tylko dosłanie nowych żołnierzy może zapobiec zbliżającej się porażce. Czterogwiazdkowy generał, podobnie jak większość wojskowych, opowiada się więc częściowo za wariantem irackim, gdzie dosłanie dodatkowych brygad pozytywnie wpłynęło na bezpieczeństwo i wewnętrzną stabilność. Wówczas udało się jednak pozyskać także miejscowych sojuszników, sunnitów, którzy porzucili al-Kaidę i rebeliantów, przyłączając się do sił amerykańskich. Niektórzy komentatorzy argumentują, że rząd pakistański radzi sobie o wiele lepiej niż przewidywano (w przykręcaniu śruby talibom po pakistańskiej stronie granicy) i dodatkowe siły w Afganistanie są niezbędne dla skutecznego stłamszenia rebelii.
Próba "zalania" Afganistanu dodatkowymi żołnierzami jest jakimś rozwiązaniem. Będzie to chyba kluczowa próba odwrócenia systematycznie pogarszającej się sytuacji w Afganistanie. Jeśli bowiem nawet extra-brygady nie pozwolą przejąć inicjatywy oraz odzyskać kontroli nad większością terytorium kraju, misja zakończy się porażką. Biały Dom, choć nie jest zachwycony otwartością McChrystala (w odpowiedniej skali zachował się jak gen. Skrzypczak), najpewniej zgodzi się na wzmocnienie amerykańskiego kontyngentu w Afganistanie. Pytanie, czy generał dostanie takie siły, o jakie prosi - 30-40 tysięcy żołnierzy.
Powracając do artykułu z 14 września, wice-prezydent Joe Biden wydaje się popierać alternatywną wobec dodatkowych żołnierzy opcję walki z talibami oraz al-Kaidą - operacje sił specjalnych oraz ataki z powietrza.Administracja nie pali się do wzmocnienia sił w Afganistanie. Wiosną przyszłego roku zobaczymy jednak nowych żołnierzy gotowych do walki z talibami.
W połowie września w Newseeku Fareed Zakaria wskazał trzy możliwościpoprawy bezpieczeństwa w Afganistanie: zwiększyć ilość amerykańskich żołnierzy; zwiększyć ilość afgańskich żołnierzy; zmniejszyć ilość sił przeciwnika poprzez zawieranie z nim układów, przekupywanie itd. Wskazał przy tym na potencjał tkwiący w tym ostatnim rozwiązaniu, przypominając udane zastosowanie tej możliwości w Iraku. Nie mówi się o tym otwarcie, ale dogadywanie się z rebeliantami jest nieuniknione, jeśli Stany Zjednoczone myślą o jakiejś formie zwycięstwa w Afganistanie.
Nikt nie uwierzy, że Amerykanie wycofają się z Afganistanu w ciągu najbliższych kilkudziesięciu miesięcy. Trudno przewidywać również długofalowe pozytywne efekty dosłania dodatkowych żołnierzy do Afganistanu. Chyba, że uda się zrealizować pozostałe wskazane przez Zakarię możliwości, a rządowi pakistańskiemu nie zabraknie determinacji ani sił, aby kontynuować walkę na terytoriach plemiennych. Wszystko to pięknie wygląda na papierze, ale czy jest możliwe w rzeczywistości?
I najważniejsze - jaki jest cel amerykańskiej operacji? Jaki Afganistan zamierzają budować i zostawić miejscowym? Ameryka nie ma już sił i środków na ambitne nation-building. Jednak czy długotrwała operacja przeciwko talibom, bez skupiania się na słabej afgańskiej władzy, pozwala liczyć na sukces w dłuższym okresie?Bez odpowiedzi na kilka fundamentalnych pytań żadne nowe działania nie mają sensu.
Gra na czas i nękanie sił sprzymierzonych to cudowna recepta talibów na ostateczne zwycięstwo. Mają rację, że "okupanci" prędzej czy później powrócą do domów. Wojska amerykańskie i sojusznicze zostawią w końcu Afganistan. Zanim to zrobią, należy zadać talibom jak największe straty i pozostawić jak najsilniejsze struktury na miejscu. Jest bowiem mało prawdopodobne, aby udało się zadać ostateczną klęskę talibom i innym rebeliantom, niezależnie od ilości dodatkowo wysłanych żołnierzy.
Stąd offshore-balancing, odpowiednio zmodyfikowany, wydaje się długofalowo najlepszą opcją pozwalającą utrudnić życie talibom. Nie należy się bowiem spodziewać, aby Amerykanie zdecydowali się na długotrwałą okupację Afganistanu i wykrwawianie się przez wiele lat. Można spróbować "opcji irackiej" w Afganistanie, ale warto ostrożnie wypowiadać się o efektach jej zastosowania.A także nie zapominać, że sukcesu w Afganistanie nie będzie bez sukcesu w Pakistanie, osiągnięcie którego jest o wiele trudniejsze.
Jest też jeszcze jedna kwestia warta rozwagi: czy Amerykanie oraz NATO powinni ponosić koszty operacji afgańskiej samodzielnie? Stawiając inaczej pytanie: dlaczego np. Rosja czy Chiny, również zmagające się z radykalnym islamem, nie powinny aktywniej włączyć się w walkę w Afganistanie? Bez wątpienia kraje te nie chcą się mocno angażować, ale jasna strategia amerykańska mogłaby skłonić je do większej aktywności.
*Chaos-istan to określenie autorstwa gen. McChrystala.
Piotr Wołejko
Inne tematy w dziale Polityka