Założenie, iż można budować z sukcesem dobrobyt aksjologiczny i ekonomiczny jakiejkolwiek wspólnoty bez autorytetów, jest oczywiście założeniem błędnym.
Zbliżająca się kolejna rocznica śmierci Jana Pawła II będzie chyba najsmutniejsza. Bo choć wszyscy od dłuższego czasu przygotowywaliśmy się na ostateczne „rzucenie rękawicy” przez środowiska lewicowe i postkomunistyczne polskiemu autorytetowi – padgatowka do frontalnego ataku trwała co najmniej od pięciu lat – nie sądziliśmy, iż będzie to dokonane w tak złym stylu. I że będzie to w rzeczywistości rzucenie kamieniem zza węgła.
Nie będę w tym felietonie opisywał tego ostatniego ataku i jego warsztatowych błędów, takich jak choćby traktowanie zeznań konfidentów UB/SB, jako wiarygodnych źródeł. Zarówno książka Ekke Overbeka jak i film Marcina Gutowskiego wedle szeregu naukowców roją się od nich i należy je traktować, jak ujął to red. Grzegorz Górny, „jako ponure obrazy, utrzymane w stylistyce gatunku seriali o seryjnych mordercach”. Bo w istocie mamy do czynienia nie z opracowaniami naukowo-historycznymi, ale ściśle propagandowymi. Z czego, na marginesie, doświadczeni autorzy/dziennikarze zapewne zdają sobie sprawę, ale postępują wedle sprawdzonych przez towarzysza Urbana metod („obrzuć błotem, zawsze się coś przyklei”).
Wiele opracowań demaskujących manipulację tych autorów już ad hoc powstało, zaś pełna transparentność i dostęp do akt kościelnych i państwowych gwarantuje komfort obcowania z prawdziwymi ustaleniami. W tej analizie natomiast chciałbym podzielić się z Czytelnikiem moimi kilkoma przemyśleniami, związanymi ze zbożną funkcja Kościoła Katolickiego oraz przyjrzeć się korzeniom i historii ataków na Jana Pawła II już we wcześniejszym okresie, tj. co najmniej od 1978 r. A także zastanowić się nad jakością autorytetów proponowanych przez atakujących w zamian. Wreszcie uzasadnić, dlaczego ich propozycję traktuję jako miałką i groźną dla naszego życia społecznego i gospodarczego.
O Kościele na poważnie
Założenie, iż można budować z sukcesem dobrobyt aksjologiczny i ekonomiczny jakiejkolwiek wspólnoty bez autorytetów, jest oczywiście założeniem błędnym. Nie jest mi znana żadna zaawansowana kultura, która zdobyła swój status bez wyrazistego przywództwa, również (jeśli nie przede wszystkim) w sferze ducha. Przywództwa z jednej strony uosabiającego dorobek wspólnoty pokoleń, z drugiej silnie go współtworząca i rozwijająca. Jednocześnie nie jest mi znany w historii przywódca, który nie popełnił błędów. Zarządzanie to bowiem dziedzina ludzkiej aktywności obarczona ryzykiem wynikającym m.in. ze skali, przepływu informacji, doboru współpracowników i… działalności „konkurencji”. Jan Paweł II, Papież-Polak, wybitny intelektualista i moralny zwycięzca XX wieku, jak nazwał go 43. Prezydent USA, poza polskim Kościołem zarządzał globalną instytucją z blisko 0,5 mln „pracowników” i 1,5 mld „klientów”. Robił to sprawnie, nawet jeśli smuci nas, iż w kilku przypadkach, „Judaszom” udało się przez pewien czas oszukać jego i watykański „complience department”. Kiedy krzywdy zaś były uprawdopodobnione, jego decyzje były jednoznaczne jak na sprawnego managera i autorytet moralny przystało. Taki wniosek można wyciągnąć, analizując dokumenty.
Konteksty – dekady walki z Pedagogiem
Nie przez przypadek właśnie taką ksywkę operacyjną uzyskał ks. Karol Wojtyła od komunistycznych służb bezpieczeństwa. Nawet one intuicyjnie wyczuwały, że ten ksiądz ma potencjał na bycie autorytetem. Nie ma wszak jakiejkolwiek pedagogiki bez autorytetu. I dlatego próbowano go na wszelkie sposoby zniszczyć, głównie poprzez prowokacje. Do najbardziej znanej należy ta autorstwa kpt. SB Leszka Piotrowskiego, późniejszego mordercy bł. ks. Jerzego Popiełuszko, związana z spreparowaniem fałszywego dziennika Ireny Kinaszewskiej, maszynistki „Tygodnika Powszechnego” i rzekomej kochanki, której ks. Karol Wojtyła w rzeczywistości jedynie pomagał w życiowych trudnościach.
Wszystkie te operacje specjalne spaliły na panewce a sam fakt, iż trzeba było je organizować świadczą o tym, że pomimo permanentnej inwigilacji, podsłuchów założonych przy Franciszkańskiej 3, setek TW etc. towarzyszom z SB nie udało się znaleźć ani jednego kompromatu. Zaś obecnie roztrząsanego wysłania ks. Sadusia do Wiednia bez zawarcia informacji o jego niechlubnej przeszłości w oficjalnym dokumencie za takowy nie traktowali, choć przecież musieli o nim wiedzieć. Po prostu, dość zdroworozsądkowo i zgodnie z duchem epoki, uważali, iż takie informacje przekazuje się drogą nieformalną, a nie formalną. Wiedzieli, że w prawie cywilnym funkcjonuje pojęcie zatarcia winy. Po drugie rozumieli, że wówczas Kościół, co dzisiaj może nas gorszyć, traktował przypadki efebofilii, jako rodzaj grzesznego, ale jednostkowego upadku, nie zaś trwałej choroby. Wziąwszy pod uwagę jego szczególne predestynowane do miłosierdzia, wybaczania i dawania drugiej szansy, traktowali takie przypadki jako operacyjnie bezwartościowe. W przeciwieństwie do dzisiejszych manipulatorów…
Transformacja okazała się dla tych środowisk nad wyraz łaskawa, również dlatego, iż zyskali inne, choć bez mała równie skuteczne w szkalowaniu Kościoła i Jana Pawła „NIEcne trybuny”.
A ich skuteczność niestety zwiększyła się, odkąd środowiska polityczne nominalnie od 1968 roku im przeciwne, zaczęły przestawiać wajchę na kurs antykościelny i antyjanopawłowy. Katalizatorem był przyjazd Jana Pawła II do wolnej Ojczyzny w 1991 roku (choć wojska sowieckie opuściły Polskę dopiero w 1993 r., o czym warto pamiętać). Jego proste i dekalogowe przesłanie spotkało się bowiem z kontestacją i de facto zapowiadało obecną nagonkę. Papież przybył do umęczonej Ojczyzny i zamiast fanfar przestrzegł nas, niejako antycypując nadchodzące wydarzenia w Polsce, przed pułapkami liberalnej demokracji tj. drapieżnym turbokapitalizmem, konsumpcjonizmem, seksualizacją, cancel culture i ładnie opakowanej manipulation culture. Jednym słowem odrzuceniem kultury chrześcijańskiej. O manipulation culture tak mówił w Olsztynie: „Całe ludzkie bytowanie jest jakimś wielkim trybunałem. Ludzie słuchają, ludzie słyszą i albo dociera do nich prawda, albo też nie. Zwłaszcza w naszym społeczeństwie nowożytnym, gdzie tak bardzo spotęgowały się sposoby mówienia, metody mówienia, wszystkie tak zwane środki przekazu myśli. To przecież spotęgowana ludzka mowa. Spotęgowana mowa, która albo daje świadectwo prawdzie, albo też przeciwnie. My zresztą znamy to z naszego doświadczenia i przez wiele lat byliśmy wobec tego dość dobrze zabezpieczeni. Więc jest szczególna odpowiedzialność za słowa, które się wypowiada, bo one mają moc świadectwa: albo świadczą o prawdzie, albo są dla człowieka dobrem, albo też nie świadczą o prawdzie, są jej zaprzeczeniem i wtedy są dla człowieka złem, chociaż mogą być tak podawane, tak preparowane, ażeby robić wrażenie, że są dobrem. To się nazywa manipulacja.”
Konstanty Gebert vel Dawid Warszawski tak w artykule na łamach „Gazety Wyborczej” pt. “Wolność prawdziwa, wolność zwyczajna” skomentował tę wizytę: „Europa chrześcijańska, Polska chrześcijańska tak jak je definiuje Papież, możliwe są jedynie na gruzach Europy i Polski demokratycznej… To nie naród polski (sic! – PB), lecz Kościół katolicki zdaje się marnować na naszych oczach historyczna szanse, szansę obecności w demokracji jako autorytet, doradca, pocieszyciel”. Jego redakcyjny szef, Adam Michnik, „poprawiał” zaś, pisząc m.in.: „Przekształcenie polityki w obraz walki prawdy z nieprawdą grozi inwazją różnych fundamentalizmów i destrukcją ładu demokratycznego”.
Choć trzymamy się cały czas przyzwoicie (w ostatnim badaniu na pytanie, czy Jan Paweł II jest dla Ciebie autorytetem, 70% z nas odpowiada pozytywnie), dla polskiej inteligencji lata 1991-2015 były de facto czasami intelektualnego terroru, który w wielu przypadkach skutkował pacyfikacją polityczną. Tę próżnię naturalnie wypełnili różnoracy osobnicy, którzy Polakom mieli do zaoferowania m.in. słowa o „hołocie przekupionej za pińcet”, o tym, że „nie ma żadnej ideologicznej przesłanki, by mówić kategorycznie <<nie>> inwestorom z jakiegokolwiek kraju, także z Rosji” czy, że „pomniki polskiego papieża należy dyskretnie usunąć”.
Autorzy tych słów nie do końca oferują nam nowych kandydatów na pomniki, bez których przecież nie ma możliwości utrzymać wspólnoty. Bez wątpienia często goszczą natomiast na łamach promujących prostytucję i to bynajmniej niepolityczną. Niemniej zapytam nieco złośliwie (ale obserwując ich ewolucje na przestrzeni raptem kilku lat, mam nadzieję, zasadnie), czy to może być wkrótce kierunek ich propozycji dla Polaków w zakresie autorytetów?
Każde wzmocnienie katolickiego Kościoła (w Wielkopolsce) jest w każdym przypadku z jednoczesną korzyścią dla sprawy polskiej narodowości
(Z listu zwierzchnika Wielkiego Księstwa Poznańskiego do pruskiego Kulturministerium w Berlinie, 1856 r.)
Te moje rozważania nie byłyby kompletne, gdybym w niczym w przyzwoicie zrobionej analizie SWOT, nie uwzględnił historycznych i współczesnych zewnętrznych threads.
Tak się bowiem nieprzypadkowo składa, że nasi główni zaborcy walczyli z katolicyzmem i, poniekąd w swej bezsilności, z reguły w swej walce kończyli na schematycznych oskarżeniach, których echo tak dźwięcznie dziś słyszymy. Dajmy na to u takiego Josefa Goebbelsa w diariuszu pod datą 1 maja 1937 możemy przeczytać: „Posiłek z Führerem: ostro przeciw Kościołowi. Planuje wielką kampanię i teraz już nie ma zmiłowania. Ta banda pederastów będzie wykurzona”. Parę dni później, 12 maja 1937, możemy doczytać również znajomo brzmiące propozycje: „Długa debata z Führerem na temat Kościołów. Musi upaść celibat. Przejąć majątek kościelny. Zakony muszą zostać rozwiązane. Kościołom należy odebrać uprawnienia wychowawcze”. Czy fakt, iż współcześnie media należące do niemieckich koncernów, są poważną ekspozyturą treści antykatolickich i antyjanopawłowych, można uznać za przypadek? „Przypuszczam, że wątpię” – odpowiem Wiechem. Zresztą sam fakt, iż Niemcy, faktyczni zarządcy Unii Europejskiej, nie zgodzili się na wpisanie odniesienia do chrześcijaństwa w preambule „konstytucji” UE z 2004 roku jest nie tylko aktem niebywałej historycznej ignorancji, ale ma też swoja polityczną wymowę.
Na wschodzie, można by rzec, również (od wieków) bez zmian. Po latach walki Rosji carskiej a następnie sowieckiej czytając te słowa współczesnego „filozofa Putina”, Aleksandra Dugina („Trzeba rozkładać katolicyzm od środka, wzmacniać polską masonerię, popierać rozkładowe ruchy świeckie, promować chrześcijaństwo heterodoksyjne i antypapieskie. Katolicyzm nie może być wchłonięty przez naszą tradycję, chyba że zostanie głęboko przeorientowany w kierunku nacjonalistycznym i antypapieskim”) nie powinniśmy mieć złudzeń, jakie są intencje putinowskiej Rosji.
Cui bono zatem odrzucenie autorytetu Jana Pawła II a de facto Kościoła Katolickiego i całego 1000 letniego duchowego dziedzictwa? Niemcom i Rosji na pewno…
Polska będzie wielka, albo nie będzie jej wcale (Józef Piłsudski)
Na koniec, w ramach podsumowania, zostawiam do analizy Czytelnikowi jeszcze jeden cytat i zachęcam do wyciągania samodzielnych wniosków. Jest on autorstwa Jakuba Bermana, szarej eminencji stalinowskich czasów w PRL:
„Polska to puszka Pandory. Łatwo z niej wypuścić złe duchy, ale potem trudno je ściągnąć z powrotem. […] To cały syndrom: marzenia o Polsce wielkiej, Polsce mocarstwowej, Polska – Chrystusem narodów, Polacy – narodem wybranym. Te mity rozproszone w różnych środowiskach wciąż żyją, przyoblekając się w rozmaitych okresach w coraz to nowe kształty, odcienie, formy. […] Nie wierząc więc w magiczne oddziaływanie słowa, jestem jednak przekonany, że suma konsekwentnie i umiejętnie prowadzonych przez nas działań przyniesie w końcu efekty i stworzy nową świadomość Polaków, bo sprawdzą się, muszą się sprawdzić, wszystkie korzyści wypływające z nowej trawersacji i jeśli nie zniszczy nas wojna atomowa i nie pójdziemy w niewiadome, nastąpi wreszcie przełom w ich mentalności, który da zupełnie inną treść i jakość. A wtedy my, komuniści, będziemy mogli zastosować wszystkie demokratyczne zasady, które chcielibyśmy stosować, a których stosować nie możemy, bo skończą się naszą przegraną i naszym wyeliminowaniem. Może nastąpi to jeszcze za pięćdziesiąt lat, a może za sto, nie chcę być prorokiem, ale jestem pewny, że kiedyś nastąpi.”
Czy próba zniszczenia naszego współczesnego największego autorytetu jest ostatnim akordem konsekwentnie realizowanej nowymi metodami od lat strategii odmawiającej nam indywidualnej i wspólnotowej wielkości? I czy to przypadek, że dzieje się to teraz, kiedy chyba po raz pierwszy od 1709 roku, to jest zwycięstwa Rosjan pod Połtawą, rozpoczynającego ich trwałą ekspansję w Europie Środkowo-Wschodniej, mamy szansę wybić się na faktyczną, a nie nominalną Niepodległość? Czy jesteśmy u progu tej wypowiedzianej przed ponad półwieczem przepowiedni? Moim zdaniem nie, bo – jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo