Jak sygnalizowałem w częściach I-III wśród oponentów (choć de facto oszczerców) Donalda Trumpa znajdowali się również „łaskawcy”, którzy nie nazywali go nowym Hitlerem, antychrystem czy wariatem, ale po prostu głupcem często posługując się słowem zaczerpniętym z jidisz, tj. schmuck.
To określenie, etymologicznie wywodzące się od opisu męskiego przyrodzenia, dobrze jednak oddaje nastawienie znacznej części „establiszmętów” do Trumpa odmawiającej mu nie tylko inteligencji, ale i godności. Dodatkowe bowiem słownikowe znaczenia epitetu to odrażający, podły, nieprzyjemny. Tym samym, mówiąc językiem socjotechniki, używanie takiego wieloznacznego epitetu rozszerza obszary dyskredytacji z dyskredytacji poznawczej i kompetencyjnej (związanej z inteligencją, mądrością etc siłą rzeczy bardziej weryfikowalnych rozumowo) na dyskredytację estetyczną, charakterologiczną, komunikacyjną (impresyjno – emocjonalną utrudniającą racjonalną analizę). Ten popularny zabieg manipulatorów skuteczniej odciąga od meritum, odwołuje się u statystycznego odbiorcy do lepiej rozumianego przez niego świata emocji, bywa że bazuje na niskich instynktach.
Jak w soczewce widać było skuteczność tych manipulacji podczas „dyskusji” i „analiz” w mediach odnośnie do polityki międzynarodowej USA prowadzonej przez Donalda Trumpa. Wydawałoby się, iż gdzie jak gdzie, ale w kwestii ucierania niejako ponadpartyjnej „racji stanu”, oszczerstw ad personam i pseudo-dyskusji powinno być jak najmniej. Ale z drugiej strony, w kwestii polityki zagranicznej były zogniskowane kluczowe problemy USA, zaś ich pomyślne rozwiązanie naruszało szereg interesów wąskich grup, często etnocentrycznego, interesu. Wykluczało to tym samym poważną rozmowę o „stanie unii”.
Diagnoza. "Wielka zasada, którą powinniśmy się kierować wobec państw obcych, polega na rozszerzaniu naszych związków handlowych i utrzymywaniu ich przy minimalnych związkach politycznych.” George Washington
Donald Trump dość precyzyjnie opisał m.in. w tej swojej mowie główne problemy polityki międzynarodowej i zarysował wstępne sposoby ich rozwiązania.
Nie było w tym żadnej rewolucji, izolacjonizmu, zrywania sojuszy, zapowiedzi wojen etc a jedynie renegocjowanie umów gospodarczych i wojskowych obiektywnie niekorzystnych dla USA i tym samym jej obywateli. Umowy te doprowadziły do deindustralizacji USA, ogromnych deficytów handlowych z poszczególnymi krajami oraz ponoszeniem przez USA lwiej części kosztów utrzymania wojsk amerykańskich, na terenie państw dla których (w większości przypadków) były one gwarantem ich bezpieczeństwa. Ale zmiana tego stanu rzeczy oznaczała także, ograniczenie wpływów banków, korporacji i wszelkiej maści lobbystów z THE lobby na czele, które doprowadziły do tej korzystnej dla siebie i obcych państw sytuacji de facto korumpujących administrację i kongresmenów. Pisząc o korupcji, nie mam na myśli jedynie wręczania korzyści majątkowych. Mam na myśli również korupcję systemową polegającą na wykreowaniu pewnego klimatu na straży którego stoją media, NGO-sy i inne narzędzia społecznego nacisku, będące pod kontrolą wąskich grup interesu. W poniższej analizie na przykładzie konkretnych państw/regionów przedstawię w zarysie ich kluczowe dezinformacje odciągające od meritum i nakierowujące odbiorcę na rzekomą „głupotę & podłość shmucka” Trumpa.
Meksyk. "To rasista"
Rozpoczynając analizę poczynań Trumpa od „bliskiej zagranicy” priorytetem dla Trumpa było uregulowanie spraw gospodarczych i imigracyjnych z południowym sąsiadem. Jeśli chodzi o gospodarkę to warto podkreślić, iż Meksyk na skutek podpisania NAFTA był jednym z głównych winowajców deindustralizacji USA. Tylko w ostatnich latach przeniesiono tam setki fabryk i miejsc pracy, co spowodowało rokroczny deficyt w bilansie handlowym na ok 70 mld $. Jednocześnie z Meksyku nieprzerwanie napływali nielegalni imigranci. Pomijając aspekt prawny, w żaden sposób nie korelowało to z zapotrzebowaniami gospodarki amerykańskiej, w której i tak występowała nadpodaż pracowników występująca m.in. na skutek deindustralizacji. Powodowało to często zasilanie latynoskich grup przestępczych przez imigrantów, pomijając już fakt, iż część z nich przyjeżdżała już do USA jako reprezentanci meksykańskich grup przestępczych. O niejasnych powiązaniach na styku meksykańskich grup przestępczych i części biznesu amerykańskiego (przymykanie oka na imigrację i przemyt narkotyków w zamian za dostęp do meksykańskiego systemu finansowego, medialnego i rynku nieruchomości) pisał m.in. znany w Polsce prof. Friedmann w „Następnej dekadzie”: „...narkodolary podtrzymują płynność finansową Meksyku. Jest to przykład jednego z niewielu krajów, które nadal udzielały kredytów na budowę nowych nieruchomości po kryzysie finansowym w 2008 roku...część [ amerykańskiego -PB] społeczeństwa, która czerpie korzyści z pracy nielegalnych robotników...jest bardziej wpływowa niż grupa obywateli, której przynoszą one szkodę. A zatem najlepsza amerykańska strategia [z punktu widzenia establishmentu -PB] będzie polegać na podwójnej grze: udajemy, że walczymy z nielegalnymi imigrantami, pilnując, aby ta walka nie odniosła skutku...Dla wielu Amerykanów (zagrożenia narkotykami i przestępczością latynoska – PB) są bardzo ważnymi zagadnieniami mającymi wpływ na ich życie osobiste. Prezydent nie może po prostu powiedzieć, że ich uczuć nie uwzględnia amerykańska racja stanu albo, że państwo nie jest w stanie osiągnąć celów, które uważa za ważne. Powinien udawać determinację w walce z narkotykami i imigracją, a wobec niepowodzenia zrzucać winę na błędy niektórych służb. Od czasu do czasu dobrze, by z hukiem wyrzucił jakiegoś członka swojej administracji, albo FBI, CIA, DEA czy wojska oraz zorganizował pokazowe śledztwa, mające na celu naprawienie systemu...Zważywszy na to, kogo interesuje zachowanie status quo, każdy prezydent próbujący na serio powstrzymać nielegalną imigrację bardzo szybko straci władzę. Niestety czasem hipokryzja jest najlepszym wyjściem.”
I właśnie odrzucenie tego status quo, korzystnego jedynie dla mniejszości Amerykanów, co wiązało się m.in. z pomysłem budowy muru było powodem rozpoczęcia zmasowanej kampanii dyfamacyjnej „z paragrafu” rasista, nowy Hitler etc, o czym w szczegółach pisałem w części pierwszej. Nośność tego oszczerstwa w kraju, było nie było, imigranckim jest zawsze duża. Tym bardziej, iż od zmiany ustawy imigranckiej w 1965 roku m.in. na skutek lobbingu żydowskiego, której istotą było przyjmowanie imigrantów z wszystkich kontynentów, bez preferencji dla „białej” Europy, zróżnicowanie kulturowe i rasowe Ameryki się zwiększa. Imigranci latynoscy, którzy nie schodzą na złą drogę i z czasem stają się obywatelami USA w swej zdecydowanej większości (ok.70%) głosują na progresistowskich kandydatów Partii „Demokratycznej”, również w zdecydowanej większości popieranej (ok. 80%) i, co ważniejsze, finansowanej (ponad 50% donacji) przez Żydów. W przypadku latynosów, których sytuacja ekonomiczna poprawiła się pod rządami Trumpa, nośność oszczerstw o rasizm okazała się skuteczna. W szerszym ujęciu świadczy to tylko o dominacji czynników duchowo-kulturowych nad materialnymi w społecznych wyborach, co manipulatorzy skrzętnie wykorzystali.
Koree dwie. „Zdradza sojuszników narażając bezpieczeństwo narodowe oraz wspiera dyktatorów”
Ciekawym przykładem wykorzystywania polityki zagranicznej do atakowania Donalda Trumpa były oba państwa z półwyspu koreańskiego. Ta z jego południowej części, jak wiemy od czasów wojny koreańskiej, jest sojusznikiem USA, gdzie stacjonują wojska amerykańskie. Ich obecność jest wręcz warunkiem przetrwania, bowiem Korea znajduje się w skrajnie niesprzyjającej sytuacji geopolitycznej. Sąsiaduje z agresywną dyktaturą na północy, od zachodniej strony zaś spogląda na nią wielki „chiński smok”. Wydawałoby się, iż jest to sytuacja wielce korzystna dla amerykańskich negocjatorów ustalających bilateralne relacje. Ale zdaje się, iż siła koreańskich pieniędzy wydawanych na lobbystów w Waszyngtonie okazała się silniejsza, bowiem za bazy amerykańskie płacili Amerykanie (3,5 mld $ rocznie) zaś w deficyt między dwoma krajami urósł w 2016 roku do ok. 20 mld $ Oczywiście próba renegocjacji umowy handlowej KORUS przez DT została okrzyknięta przez lobbystów jako „nieodpowiedzialność i zagrożenie bezpieczeństwa USA”. Oto jak formułuje te zarzuty de facto jeden z ich reprezentantów, „legendarny” Bob Woodward, na łamach antytrumpowego dezinfo dziełka „Strach”: „Gary Cohn (a jakże! - PB), były prezes Goldman Sachs (takoż! - PB) a teraz główny doradca gospodarczy prezydenta w Białym Domu, ostrożnie zbliżał się do biurka Resolute w Białym Domu....Na biurku leżał jednostronicowy szkic listu, który wypowiadał umowę handlową KORUS. Na jego widok Cohn przeżył prawdziwy wstrząs. Wycofanie się z tego układu, będącego podstawą wzajemnych stosunków gospodarczych obu państw, ich sojuszu wojskowego i – co najważniejsze – ściśle tajnej współpracy wywiadowczej. Zgodnie z traktatem z lat 50. w Korei Południowej stacjonuje 28,5 tys. żołnierzy amerykańskich a USA objęły tego sojusznika najbardziej utajonymi programami specjalnego dostępu (SAP) pozwalającymi uczestnikom korzystać z najtajniejszych zasobów militarnych i wywiadowczych. Teraz północnokoreańskie rakiety międzykontynentalne mogły przenosić broń jądrową, być może nawet aż na kontynentalne terytorium USA. Rakieta stamtąd doleciałaby do Los Angeles w 38 minut. Wspomniane programy umożliwiały USA wykrycie takiej rakiety w 7 sekund po wystrzeleniu. Gdyby jednak USA korzystały tylko z radarów ustawionych na Alasce, zajęłoby to im 15 minut, co stanowiło ogromną różnicę. Możliwość wykrycia startu pocisku w 7 sekund pozwalała siłom zbrojnym USA na zestrzelenie go, dlatego działania rządu w tej sprawie były tak ważne i tak tajne. Wycofanie się z KORUS, która była uznawana za niezbędną dla gospodarki Korei mogło doprowadzić do rozprucia całej sieci powiązań. Cohn nie mógł uwierzyć, zaryzykowałby utratę sojusznika tak istotnego dla bezpieczeństwa USA...Cohn zabrał szkic listu z biurka i umieścił go w niebieskiej teczce z napisem „DO ROZPATRZENIA”. Później zaś powiedział współpracownikowi: „Ukradłem to z jego biurka. Nie mogłem pozwolić, żeby to zobaczył. Nie powinien nigdy przeczytać tego dokumentu. Musiałem chronić kraj. W Białym Domu – a także w głowie Trumpa – panowała taka anarchia i nieporządek, że prezydent nigdy nie zauważył listu”.
Doprawdy trudno się czyta tak chuztpiarski bełkot naszego „matuzalem dziennikarstwa”, ale spróbujmy go obnażyć. Pomijając już wspomnianą wyjściową pozycje negocjacyjną (kto tu de facto jest na musiku, jeśli chodzi o sprawy bezpieczeństwa) to: (i) sprawy obecności m.in. radaru na terytorium Korei reguluje umowa wojskowa zaś beneficjentem SAP-u jest przede wszystkim Korea, (ii) hipotetyczna konieczność przeniesienia radaru nie oznacza jeszcze konieczności wychwytywania koreańskiej rakiety z Alaski. Można to zrobić z innych pobliskich baz amerykańskich np. na terytorium Japonii czy Fidżi. W takiej sytuacji wydłużenie czasu wychwycenia rakiety mierzone byłoby w sekundach; (iii) eksport Korei do USA jest istotny, ale nie niezbędny (niezbędny do „przetrwania” jak należy dorozumieć sugestię autora). Reszty przytoczonego tekstu nie ma co analizować z „litości” dla naszej „legendy”, ale warto wspomnieć, iż jest zbudowany na dychotomii Trump schmuck – Cohn held (bohater).
Na podobne „wsparcie” mógł liczyć Trump w sprawie Korei, tym razem Północnej. Podjęcie tematu Korei Północnej (w związku z próbami nuklearnymi) nie było zbytnio na rękę Trumpowi (dla świata wywiadowczego posiadanie przez to państwo broni nuklearnej jest od dawna wiadome, a zagrożenie dla USA jest raczej iluzoryczne), ale postanowił go wykorzystać i dzięki temu wzmocnić swój wizerunek peacemakera (choć w formule „na stalową pięść zakładam białą rękawiczkę”, przed spotkaniem z Kimem użył znanego już zwrotu „ogień i furia”). W sprawę ewentualnego dealu z Kimem chciał też wciągnąć sąsiadów Korei i wykorzystać ich siłę nacisku jako element gry w negocjacjach bilateralnych na inne, przede wszystkim handlowe tematy. Nie wchodząc w szczegóły tych zawiłych działań w sumie zakończonych niepowodzeniem (co może uprawdopodabniać „kombinację operacyjną” własnych służb naprowadzających na sytuację w której „nie ma dobrego wyjścia” (wojna vs uległość) samą decyzję o podjęciu rozmów i spotkaniu dyplomatycznym należy ocenić pozytywnie. Istotą dyplomacji jest przecież rozmowa i poszukiwanie pokojowych rozwiązań. Jak natomiast przedstawiono te kroki w mediach? „Trump chętnie spotyka się z dyktatorami (bo sam jest dyktatorem)”. W tym przypadku należy wspomnieć, iż nośność tego oszczerstwa jest dość duża, bowiem format „crazy dictator”, dotychczas używany wobec wielu zagranicznych przywódców ma swoją długą tradycję w amerykańskiej polityce i jak widać upadłe media są w stanie posunąć do tego, aby „odwrócić” kierunek z zewnętrznego na wewnętrzny.
Rosja. "Dyktator!"
Na podobnej „dyktatorskiej” zasadzie budowano negatywną narrację względem relacji USA – Rosja tj. Trump – Putin. Zabieg dezinformacyjny/dyskredytacyjny „zadawanie się z dyktatorami” bazuje na dyskredytacji moralnej i wiąże się również w socjotechnice z zabiegiem potocznie zwanym „na niewłaściwe towarzystwo”. Ta niewłaściwość jest uwarunkowana i „eksploatowana” kilkoma czynnikami spośród których do najważniejszych zaliczyć należy pamięć historyczną (ponad 40 lat „zimnej wojny”), obiektywne różnice interesów geopolitycznych (Europa w szczególności jej środkowo -wschodnia część, Bliski Wschód) czy modelu demokracji (w Rosji np. osoby pochodzenia żydowskiego de facto nie są przyjmowane do służb specjalnych, wojska, dyplomacji, mediów – jednym słowem do kluczowych resortów państwowych, zaś ich aktywność polityczna jest mniej lub bardziej zwalczana metodami administracyjnymi). Pewną rolę „w emocjach politycznych” odgrywa też tzw recency effect, pamiętajmy bowiem, iż w znacznej mierze udana amerykańska operacja spenetrowania kluczowych spółek surowcowych, jak Gazoprom (m.in. poprzez wywołanie kryzysu budżetowego w 1999 roku) i medialnych Rosji jelcynowskiej, jest nieodległa, dotyczy przecież końca lat 90. W jakiejś mierze przekreślenie tych sukcesów, symbolizowane przez odzyskanie kontroli nad spółkami oraz ucieczką Gusińskiego do Izraela, Bierezowskiego do Anglii i uwięzieniem Chorodowskiego jest osobistą zasługą Putina. Tym samym jego „potencjał” demonizacyjny w mediach antytrumpowskich był ogromny i starano się wykorzystać go na wszelkie sposoby.
Pierwszą operacją były domniemane ingerencje hakerów rosyjskich w proces wyborczy w 2016 r. , które miały jakoby przeważyć wybory na korzyść Trumpa oraz domniemana kradzież 33 tysięcy prywatnych maili Clinton. Punktem zaczepienia do takich dywagacji medialnych, uwikłania prezydenta w kontekst rosyjski był fakt, iż kandydat prezydenta na NSA gen. Flynn (po wyrzuceniu go przez Obamę ze stanowiska szefa wywiadu wojskowego w roku 2014) założył wcześniej (rzec by można amerykańskim zwyczajem), firmę lobbystyczną i przyjmował pieniądze od Rosjan (np. za wykład 33k $). Podobnie było w przypadku innego lobbysty Manaforta, który doradzał Janukowiczowi. Kreowano też niestworzone historie jak chociażby ta, iż Putin jest w posiadaniu nagrań Trumpa z prostytutkami z czasów jego pobytu w Moskwie podczas wyborów Miss Universe etc. W związku z tą ostatnią sprawą wywołano wręcz histerię inspirując potencjalny impeachment, jeśli prezydent nie zrelacjonuje ze szczegółami swej 2 godzinnej rozmowy z Putinem w 4 oczy. W budowaniu narracji „Trump knuje coś z Putinem” względnie „jest przez niego szantażowany” ignorowano całkowicie bezsprzeczne fakty, dotyczące prawdziwej polityki prezydenta Trumpa względem putinowskiej Rosji, która charakteryzowała się twardym (Ukraina, NS2), choć realistycznym podejściem.
Niemcy, czyli sojusznicy NATO. "Zdrajca!"
Podobnie jak w przypadku Korei Południowej, Niemcy, kluczowe państwo NATO, nie ponosiło zbyt wielu kosztów utrzymania wojsk amerykańskich na swoim terytorium (8 mld USA vs ok 200 mln DE) i miały ogromną nadwyżkę handlową w bilansie z USA (ponad 75 mld $). Dodatkowo Niemcy miały niski % (1,2%) PKB dedykowany obronności oraz postanowiły kupować ropę i gaz od Rosji nie od USA. Korekta tego sprzecznego z interesami amerykańskimi stanu rzeczy była koniecznością i takie działania podjął Trump. W odpowiedzi na nie spotkał się z krytyką w amerykańskich mediach pt. „Trump dzieli nas z europejskimi sojusznikami”, osłabia NATO i oczywiście działa tym samym na rzecz Rosji. Oto jak ujmował to kolejny „NYT best selling author” M. Wollf w swej paszkwilanckiej kontynuacji „Ognia i furii” czyli „Trump pod ostrzałem”: [Trump & co] „stosowali od dawna taką linie argumentacji: sojusze i pomoc dla innych krajów przynoszą jedynie ten skutek, że USA są obskubywane. Ale inni w tym myśleniu dostrzegali coś bardziej zaskakującego, mroczniejszego. Trump usiłował osłabić pozycję NATO. Trump chciał osłabić pozycję całej Europy. We własnej głowie – jeśli nie w ramach jakiegoś tajnego porozumienia – zmieniał ułożenie osi władzy przenosząc jej drugi koniec z Europy do Rosji. W rezultacie teraz z korzyścią dla Rosji - a być może nawet na jej polecenie – starał się osłabić Europę”. Oczywiście, żadne realne fakty i szereg antyrosyjskich posunięć w polityce Trumpa względem Rosji (m.in. utrzymanie sankcji w związku z aneksją Krymu i wschodniego Donbasu, zagrożenie sankcjami dla firm budujących Nord Streem 2 etc) nie miały znaczenia. Miedzy innymi takie stanowisko mediów utrudniało osiągnięcie zamierzonych celów względem Niemiec. Trudno bowiem za sukces uznać zwiększenie o 33 mln euro składki niemieckiej na NATO czy w sumie nieefektywnych do końca sankcji na firmy pracujące przy NS2.
Izrael (i Bliski Wschód). "Choć część jego decyzji jest kontrowersyjna, należy podejść do nich ze zrozumieniem" ;-)
Co ciekawe było właściwie tylko jedno państwo, wobec którego w polityce Trumpa w zasadzie nie wnoszono zastrzeżeń. A przypomnijmy, iż polityka Trumpa poszła bardzo daleko, w jakimś sensie była naruszeniem dotychczasowego status quo w dyplomacji amerykańskiej. Chodzi rzecz jasna o przeniesienie ambasady do Jerozolimy, uznanie aneksji wzgórz Golan oraz de facto tolerowanie rozbudowy osadnictwa żydowskiego na okupowanych terenach Palestyny. Trudno za takowe uznawać pojawiające się od czasu do czasu, rytualne i nieco faryzejskie lamenty amerykańskiego odpowiednika Gazety Wyborczej czyli NYT czy Rzeczpospolitej czyli Washington Post, o nieodpowiedzialnej polityce Trumpa ignorującej los i przyszłość państwowości Palestyńczyków. Gdyby te medialne tytuły w istocie przejmowały się tym zagadnieniem, zapewne ochoczo uczestniczyłyby w nachalnej promocji impechmentów wszelakich na tle łamania prawa międzynarodowego tudzież wspierałyby akcje BDS. Jednakowoż jednak tego nie czyniły, nie mówiły, ujmując rzecz potocznie „B powiedziawszy uprzednio A”.
Bez wątpienia region Bliskiego Wschodu jest dla globalnej polityki USA ważny (chodzi przede wszystkim o wpływ na ceny ropy i ich globalne rozliczanie w dolarze oraz pośrednią kontrolę nad Kanałem Sueskim, którego „przymknięcie” np. dla statków chińskich mogłoby oznaczać konieczność okrążania całej Afryki lub przeładunki ergo zwiększanie kosztów transportu), ale to jeszcze nie oznacza , że Amerykanie nie mogą osiągać swych celów w porozumieniu z Arabami, Turkami czy Persami. Tym bardziej, że zarówno historycznie jak i współcześnie, jest wiele przykładów potwierdzających taka możliwość (Egipt, Arabia Saudyjska, Jordania etc.). Ale, od końca lat sześćdziesiątych tj. od momentu w którym lobby żydowskie w USA zrealizowało swój „marsz przez instytucje”, każdy prezydent USA , niezależnie od barw partyjnych jest w pewnym sensie jego zakładnikiem, co naturalnie rzutuje na proizraelską politykę na Bliskim Wschodzie. Donald Trump nie był tu wyjątkiem. Zdaje się, iż podjął chyba jedną decyzję sprzeczną z wytyczonym przez THE lobby kursem izraelskim tj. nie uległ żydowskim naciskom w sprawie uznania Kurdystanu na terenach Syrii i Iraku (oraz zgodził się na wycofanie wojsk kurdyjskich i amerykańskich znad granicy tureckiej w tym pierwszym kraju, co było gestem dobrej woli wobec starych, tureckich sojuszników). Rzecz jasna wówczas w całych Stanach „medialne syreny zawyły” z przekazem Trump: (i) zdradza sojusznika i jedyną "demokrację" na BW, (ii) zdradza Kurdów i „prawa człowieka” (iii) ulega dyktatorowi Erdoganowi ("faszyście").
Konkluzja
Bez wątpienia w USA min. ze względu na imperialny status, wizerunek prezydenta jako kompetentnego w sprawach międzynarodowych jest więcej niż pożądany. Tym bardziej, iż w sprawy międzynarodowe dotyczą nie tylko istotnej części pamięci narodowej, ale też w tych zglobalizowanych czasach, bezpośredniego tu i teraz, co dla przeciętnego wyborcy może się potencjalnie wiązać z utratą pracy w związku z przeniesieniem fabryki zagranicę etc. Pomimo wielu sukcesów Donalda Trumpa na tym polu (warto zapoznać się z całym dokumentem) i tak ograniczanymi przez działania Kongresu (m.in. zablokowanie finansowania muru), kłamliwy zabieg przedstawienia go jako shmunk, do pewnego stopnia (pomimo zdobycia 75 mln głosów, wybory jednak przegrał) się powiódł. Nawet pobieżna analiza komentarzy/artykułów/książek wskazuje, iż merytoryczne kwestie były przedstawiane w sposób często nielogiczny i nierzetelny zaś uwaga odbiorcy była przesuwana na mniej lub bardziej zmyślone niestandardowe zachowania i rzekomy „podły, schmunkowy charakter.” Jeśli chodzi o ten pierwszy aspekt warto choćby zobaczyć ten klip (w roli głównej Gideon Rachman – a jakże!).
Jeśli chodzi o drugi, to przytaczam tylko kilka cytatów z wspomnianych bestsellerów NYT oraz kilka artykułów z „szacownego” mainstreemu (tu czy tu ):
„Trump co prawda nie pije, ale na szczycie NATO zachowywał się trochę tak, jakby był pijany.”; „Jego zdaniem prezydenta należało traktować jako pasmo nieprzemijających fochów.” „Trump to mocny przeciwnik establishmentu, ale też wariat. A przecież nie da się przewidzieć, co za chwilę zrobi wariat.” „w tym spotkaniu wzięło udział dwóch narcyzów, z których każdy nadawałby się na lidera sekty...niewątpliwie bystrzejszym z nich dwóch był Putin.”
W tej samej książce znalazłem zdanie „władza – dzięki wiedzy i kompetencjom – przeszła w ręce wybranych [a konkretnie ludzi z Davos]...ta grupa decydowała o podziale bogactwa na niespotykaną w historii skalę. Kontrolowała establishment intelektualny, ekonomiczny oraz dyplomatyczny. Trump – świadomie lub nie – reprezentował intelektualny, ekonomiczny oraz dyplomatyczny nieład...” Skoro taką „wiedzę i kompetencje” (iście diabelskie rzekłbym) posiedli wybrańcy Ameryki, to z całą pewnością jest czas, aby zintensyfikować energiczne działania, w celu zwalczenia tego zła. Zła, w dużej mierze, jak mówił prezydent Kennedy (w klipie poniżej od 5 minuty) podszywającego się pod ideały republikańskie m.in. Ojców Założycieli. Zła, w swych zakulisowych decyzjach nietransparentnego i antyrepublikańskiego. Zła, wobec słabszych używającego cancel („culture”), wobec silniejszych zaś dyskredytacji schmuck („culture”). Wydaje się, iż ziarno ewangelicznej Prawdy "która wyzwala" oraz "sprawiedliwej wojny" (mającej swe korzenie już w bitwie pod Zaną ;-) znów zostało zasiane. Czy wzrośnie już za 4 lata? Wiele na to wskazuje. Boże pobłogosław (oby jak najszybciej odrodzoną) Amerykę!
P.s. Pamiętajmy proszę w modlitwie o duszy JFK i módlmy się za pomyślność przyszłych działań DT.
Inne tematy w dziale Polityka